2.

1.3K 72 67
                                    

    Obudziłam się dosyć wcześnie, przez okno można było zauważyć, że słońce dopiero wynurza się zza muru. Uważając by nie obudzić współlokatorek, powoli ruszyłam w kierunku stolika na którym wczoraj zostawiłam swój mundur. Wzięłam go i skierowałam się do łazienki. Przebrałam się, trochę zajęło mi założenie pasów. Zaraz po tym wyszłam z pokoju i ruszyłam w stronę stołówki. 

Gdy dotarłam do mojego celu nie zastałam tam nikogo, przynajmniej tak mi się wydawało. Weszłam do kuchni chcąc zaparzyć sobie herbatę, z początku nie zauważyłam obecności innej osoby.

- D-Dzień dobry, kapitanie - zasalutowałam lekko zaskoczona, gdy zauważyłam kapitana. Czułam jak moje mięśnie spinają się pod wpływem chłodnego wzroku. 

Kobaltooki nawet nie raczył mi odpowiedzieć, siedząc przy małym stoliku w rogu kuchni posłał mi jedynie kolejne lodowate spojrzenie. Zrobiłam sobie herbayę oraz oparłam się o blat.

- Jak jest na wyprawach za murami? - zapytałam wlepiając wzrok w kubek który trzymał kapitan. Ten prychnął lecz tym razem dostałam odpowiedź.

- I co mam ci powiedzieć? Większość rekrutów ginie na swojej pierwszej wyprawie, przy pierwszym spotkaniu z tytanem. Tracą kontrolę nad sobą, są obsrani i nie mogą nic zrobić. Obstawiam, że żaden rekrut nie wróci z następnej wyprawy - ciągnął bezuczuciowym głosem.

- Kapitan stracił kogoś ważnego na wyprawie? - zapytałam lecz nie uzyskałam odpowiedzi. Kapitan podniósł się z miejsca, wymijając mnie opuścił stołówkę.

- I po co pytałaś? - skarciłam się w myślach. Gdy opróżniłam kubek wyszłam ze stołówki kierując się w stronę wyjścia z budynku. Zwiadowcy powoli zaczęli opuszczać swoje kwatery. Spytałam pierwszą lepszą osobę o drogę do stajni, przedstawiła się jako Petra Ral, niby miła ale coś mi w niej nie pasowało. Udałam się do stajni, gdzie spędziłam prawie półgodziny na wyczesywaniu swojego wierzchowca.

***

Zbliżała się pora treningu, który miał pokazać na jakim poziomie są moje umiejętności. Osiodłałam czarnego ogiera i wyprowadziłam go ze stajni zmierzając w stronę rozległego placu, gdzie dostrzegłam zarys niskiego Zwiadowcy oraz konia stojącego obok niego. Gdy byłam już blisko zatrzymałam się przed kapitanem.

- Chciałam przeprosić kapitan za moje pytanie na stołówce, to nie moja sprawa i nie powinnam się wtrącać...- mówiłam patrząc w ziemie, w odpowiedzi usłyszałam jedynie dźwięk wybijania się z ziemi, a gdy podniosłam wzrok widziałam kapitana siedzącego na koniu. 

- Pojedziemy do lasu, twoim zadaniem będzie ''zabicie'' jak największej ilości tytanich makiet - mówił z tą samą obojętnością co zwykle. 

Wsiadłam na mojego wierzchowca. Kapitan popędził swoją klacz w stronę lasu, gdy tylko upewniłam się, że wszystko jest prawidłowo zapięte i jest na właściwym miejscu ruszyłam za nim.

***

     Już od ponad godziny manewrowałam między drzewami rozcinając skórzane karki makiet. Nie wiem, czy to miało jakikolwiek sens, nigdzie nie widziałam kapitana Levi'a. Po chwili usłyszałam jak ktoś krzyczy moje nazwisko. Bez zastanowienia skierowałam się w tamtą stronę. Niemal od razu po wylądowaniu na ziemi zostałam zaatakowana i powalona na ziemie.

- Tylko na tyle cię stać, T/N? - usłyszałam głos kapitana Levi'a. - Jak tak dalej będzie od razu po wyjeździe za mury będziesz wąchać kwiatki od spodu - powiedział już dosyć dobrze znanym mi chłodnym tonem. 

   Nic nie odpowiedziałam wstając. Stanęłam w pozycji gotowej do ataku. Ruszyłam w kierunku kapitana, ten jednak zrobił unik, a ja znowu leżałam na ziemi, tym wyraźnie czułam kształt podeszwy wbijającej się w moje plecy.

!¡KOREKTA!¡ - Skrzydła Zbrudzone Wolnością // Levi x ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz