14. Pieprzona księżniczka

717 89 46
                                    

Zajadałam się pysznymi tostami, przygotowanymi przez mojego tatę. Dzisiaj szliśmy do szkoły o godzinę później. Sama nie wiedziałam dlaczego, ale nie przeszkadzało mi. Mogłam przynajmniej zjeść sycące śniadanie, a nie uczyć się głodna. Pasowało mi to.

Mama już dawno była w pracy. Codziennie wyjeżdżała z samego ranka i wracała po południu, kiedy ja już byłam w domu. Odłożyłam pusty talerz do zlewu i już chciałam się zbierać do swojego pokoju, kiedy mój tata zaczął rozmowę.

— Zawieźć cię dzisiaj czy pojedziesz z Clarencem? — zapytał, biorąc łyk gorącej kawy ze swojego ulubionego kubka. Mój dobry humor od razu wygasł. Przez chwilę zapomniałam o istnieniu tego chłopaka, a mój tata, na nieszczęście, musiał mi o nim przypomnieć.

— Przez jakiś czas chyba będziesz się musiał ze mną męczyć — przyznałam tacie, słabo się uśmiechając. Odepchnęłam się od blatu i ruszyłam w stronę schodów, prowadzących do mojego pokoju.

— Coś się stało, skarbie? — zapytał zmartwiony, odkładając gorący kubek na drewniany stół. Zatrzymałam się i odwróciłam głowę w jego kierunku.

— Futboliści mają na mnie zły wpływ — powiedziałam i zanim zdążył zadać kolejne pytanie, ruszyłam do swojego pokoju, aby spakować się do szkoły.

Dwadzieścia minut później znaleźliśmy się pod wielkim budynkiem. Tata zaparkował na jednym ze specjalnych miejsc dla nauczycieli, a ja się z nim pożegnałam i szybkim krokiem weszłam do szkoły.

Chociaż pierwsza lekcja miała się zacząć dopiero za dwadzieścia minut, szkolny korytarz już był wypełniony dziesiątkami ludzi. Niektórzy się śmiali, a drudzy z poważną miną przemierzali odcinki. Kolejni spokojnie rozmawiali z przyjaciółmi, a jeszcze inni samotnie podpierali ściany. Dzień, jak co dzień.

Otworzyłam swoją szafkę i wyciągnęłam z niej zeszyt od literatury. Byłam chyba jedyną uczennicą w Charlottesville, która utrzymywała w niej porządek. Na pierwszej półce znajdowały się zeszyty i podręczniki, natomiast na drugiej moje prywatne rzeczy. Na drzwiczkach zawiesiłam trzy zdjęciach. Pierwsze przedstawiało mnie, Olivię i Cristinę po naszym pierwszym w tym roku występie na meczu. Drugie tylko mnie i Cris, kiedy byłyśmy na imprezie. Obie nie pamiętałyśmy, kiedy je zrobiłyśmy.

Trzeciemu zdjęciu przyjrzałam się nieco dłużej. Byłam na nim młodsza. Może miałam piętnaście albo szesnaście lat. Obok mnie stał Clarence, który na swoją twarz przybrał sztuczny uśmiech. Po drugiej stronie obejmował mnie w talii Emmanuel, który, w przeciwieństwie do swojego brata, wydawał się naturalny.

To zabawne. To było nasze jedyne zdjęcie, na którym znajdowaliśmy się we trójkę. To już był ten etap, kiedy Emmanuel i Clarence za sobą nie przepadali i unikali się, jak ognia. Pani Pearl zmusiła młodszego z braci, aby stanął z nami do zdjęcia. Zrobił to tylko dlatego, aby nie sprawiać przykrości swojej mamie.

Jednym, ale pewnym ruchem, zerwałam zdjęcie z drzwiczek, które zostawiło po sobie ślad w postaci urwanej, dwustronnej taśmy. Nie zawahałam się, kiedy rozdarłam je na pół, a elementy wyrzuciłam do kosza, który stał niecały metr ode mnie.

Zamknęłam drzwiczki, nieco nimi trzaskając, przez co zwróciłam na siebie uwagę stojących obok ludzi. Głośno westchnęłam i oparłam się o szafkę.

— Co one ci zrobiły, że się tak na nich wyżywasz? — Usłyszałam obok siebie roześmiany głos Olivii. Na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech, kiedy ją ujrzałam.

— Skrzypią. — Wzruszyłam ramionami i oderwałam się od szafek. — Gotowa na dwie godziny literatury? — zapytałam, kierując się w stronę odpowiedniej sali.

Rule Number One ✔Where stories live. Discover now