9. Nienawidzę go bardziej niż naszej umowy

954 109 28
                                    

— Co ty tutaj robisz? — Usłyszałam głos pani Pearl, która znajdowała się na parterze w swoim domu. — Nie mówiłeś, że przyjeżdżasz! — wykrzyknęła.

Zmarszczyłam brwi. Otworzyłam oczy i podniosłam się do siadu. Podobnie zrobił Clarence, który leżał obok mnie, na swoim łóżku. Oboje byliśmy zdezorientowani, ale chyba zdawaliśmy sobie sprawę, kto był niespodziewanym gościem.

Usłyszeliśmy radosny głos Emmanuela. Nie zwiastowało to niczego dobrego. Ta dwójka za sobą nie przepadała, a wspólne spędzanie czasu nie było dla nich. Może gdy Clarence miał odpowiednio dużo czasu na przygotowanie się do jego wizyty, było lepiej. Był bardziej opanowany i jakoś kontrolował swoje emocje. Ale kiedy Emmanuel zjawiał się niespodziewanie, nie mogło zdarzyć się nic przyjemnego.

Spojrzeliśmy się na siebie. Clarence gwałtownie wstał. Otworzył drzwi od swojego pokoju i wyjrzał zza nich, aby usłyszeć nieco więcej. Natychmiast do niego podbiegłam. Chwyciłam go za nadgarstek i po prostu stałam obok, czekając na jego kolejny ruch.

— Nie rób nic głupiego — powiedziałam cicho, aby nikt z dołu mnie nie usłyszał. Clarence nie zareagował. Nawet nie pokiwał głową, zgadzając się z moją prośbą. Kompletnie nic.

Wyrwał rękę z mojej dłoni i ruszył wzdłuż schodów, prowadzących na dół. Wywróciłam oczami i pognałam za nim. Oczywiście, że mnie nie posłucha i zrobi coś niesłusznego, aby później mieć czego żałować.

Szybko znaleźliśmy się na dole. Emmanuel siedział przy wyspie kuchennej, tyłem do nas. Popijał kawę z dużego, czerwonego kubka, jego ulubionego. Natomiast pani Pearl stała naprzeciwko niego, po drugiej stronie blatu, uważnie mu się przyglądając. Za nią zauważyłam patelnię, na której coś się zdarzyło, zapewne robiła obiad. Było jeszcze przed południem, w ostatnią sobotę października. Nawet nikt nie wiedział, że tu byłam. Właściwie nikt nie widział, że wczorajszego wieczoru nie wróciłam do domu.

Zasiedzieliśmy się. Zasnęłam na łóżku Clarence'a, kiedy ten siedział obok i rozmawiał przez telefon z Jacksonem. Uwaga, Clarence Joshua trzymał się zasad. Przykrył mnie kołdrą, a sam położył się na kanapie, tuż obok. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, przysięgam, nie mogłam uwierzyć. Spodziewałabym się, że oleje całą naszą umowę i położy się obok mnie. Byłam z niego dumna, naprawdę.

— Syn marnotrawny powrócił — rzucił Clarence, tym samym zwracając na siebie uwagę swojego brata i matki. Ja natomiast stałam obok, nieco za nim, niespecjalnie się wychylając. — Co tym razem? Pieniądze na paliwo, chcesz zorganizować kolejną imprezę? O, a może stęskniłeś się za swoim bratem? — zapytał oschle.

Emmanuel się nie odwrócił. Siedział w bezruchu po odłożeniu swojej kawy na marmurowy blat. Byłam pewna, że nie przejął się słowami brata, Hernandez nigdy tym się nie martwił. Zawsze był spokojny i opanowany. No, prawie zawsze.

Odwrócił się. Jego mina nie wyrażała nic więcej niż obojętność. Ręce włożył do kieszeni bluzy z logiem swojego uniwersytetu. I w końcu jego wzrok padł na mnie. Na początku wydawał się nieco zmieszany, zmarszczył brwi i obserwował mnie, co nie uszło uwadze Clarence'a. Szatyn złapał mnie za rękę, przyciągając delikatnie w swoją stronę. Nie protestowałam.

— Miło cię widzieć, bracie — powiedział, chociaż byłam pewna, że nie były to szczere słowa. — Chociaż nie liczyłem na spotkanie z tobą — przyznał, a potem ponownie skierował swój wzrok na mnie. — Co tutaj robisz, Celeste? — zapytał.

— Właśnie, myślałam, że wczoraj wróciłaś do domu — wtrąciła się pani Pearl. Co miałam im odpowiedzieć? "Spałam w łóżku pani syna, to chyba nie problem, prawda?". Tak, to z pewnością satysfakcjonująca odpowiedź.

Rule Number One ✔Where stories live. Discover now