Rozdział 2

607 38 16
                                    

Ból głowy, poczucie, jakby cały świat przyśpieszał i jeśli człowiek nawet stał w miejscu, to poruszał się z zawrotną prędkością. Setki niewyraźnych obrazów przed oczyma, uczucie osamotnienia i paniki. Dzwonek w uszach. Po ponad czterdziestu ośmiu długich miesiącach, pozbawionych bólu i strachu, Amelia przerwała passę życia bez ataków.

Tym razem mogła się jednak nazwać szczęściarą, bo zdążyła wjechać na podwórko i wejść do domu, nie rozbijając wcześniej auta. Babcia Janka, gdy tylko ją zobaczyła, wykrzyknęła:
- Jola! Jola, chodź tutaj, szybko! Znowu się zaczyna!

Po czym poznała, że ukochana wnuczka, za chwilę straci kontakt z rzeczywistością?

Gdy Mela weszła do kuchni i osunęła się na babciny fotel, jej wzrok był tak pusty, jak szklanka stojąca na stole, a w której jeszcze chwilę wcześniej znajdował się kompot. Kilka sekund później, widoczne były tylko białka jej oczu. Ręce Amelii zwisały sztywno, wzdłuż ciała, a usta drgały raz w lewą, raz w prawą stronę. W pewnym momencie, gałki oczne przestały się przekręcać, w zamian za to zaczęła mrugać powiekami. Kąciki ust i policzki również żyły swoim własnym życiem. Wyglądało to tak, jakby poszczególne elementy znajdujące się na twarzy Meli nie mogły dojść ze sobą do porozumienia. Jej głowa zaczęła się przekręcać lekko na prawy bok, aż znieruchomiała.

W kuchni pojawiła się Jolanta Wysocka, korpulentna sześćdziesięciolatka. Tuż za nią podążał jej mąż, Henryk.

- Biedne dziecko - babcia opadła na krzesełko i wzrokiem pełnym miłości, patrzyła na nieświadomą niczego wnuczkę.

- Nie jest źle. To delikatny atak - Jola usiadła na krzesełku, tuż przy córce.

Minutę później Amelia zamrugała kilkukrotnie i przeciągnęła się leniwie. Jak to zwykle po drgawkach bywało, zaczęła ziewać. I pewnie zaraz poprosi o kawałek czekolady.

- Czekoladę bym zjadła. Z truskawkami. Mamy?

- Mamy - babcia zajrzała do szafki, w której trzymała słodycze dla swoich młodszych wnuków. I dla łakomego zięcia też. Truskawkowa czekolada również tam była - Proszę - podała tabliczkę wnuczce.

- Rozumiem, że Amanda wpadła z wizytą. Czy jakieś większe szkody wyrządziła?

Gdy Amelia dostała drugiego w swoim życiu ataku padaczki, który potwierdził jej chorobę, mama wyczytała w jakimś poradniku, że córka powinna zaprzyjaźnić się z epilepsją i traktować ją jak dobrą znajomą. Mela zaczęła się wtedy śmiać, ale aby uspokoić rodzicielkę, posłuchała jej rady i swoją niedyspozycję nazwała Amandą.

Na cześć swej pierwszej lalki Barbie.

Wiele jednak czasu jeszcze minęło, nim zaakceptowała obecność Amandy w swoim życiu i w ciele.

- Tym razem obejdzie się bez karetki. Co się stało? Skąd taka nagła reakcja? Nie wzięłaś leków? A może wydarzyło się coś, co wyprowadziło cię z równowagi? - Mama pogłaskała ją z czułością po głowie.

- Brałam leki. Zawsze biorę. Dzik. Dzik wbiegł mi pod maskę i się go wystraszyłam - Przecież nie powie nikomu, że spotkała w środku lasu mężczyznę, który, wszystko na to wskazywało, przed czymś uciekał. Przed kimś zapewne. To było zbyt ekscytujące, żeby mogła się z kimkolwiek podzielić tą informacją - Bardzo chce mi się spać. Pójdę tylko się opłukać i uciekam do łóżka.

- Oddaj mi kluczyki od auta - gdy już miała wyjść z kuchni, ojciec wyciągnął w jej stronę swoją spracowaną dłoń.

- Ale...

- Żadnego, ale. Zbyt mocno cię kochamy, żebyś świadomie narażała się na niebezpieczeństwo. Ten pomysł z samochodem od samego początku był zły. Oddaj kluczyki.

WolffWhere stories live. Discover now