9. Lepiej późno niż wcale

834 55 198
                                    

Harry

     Poprawiłem pelerynę-niewidkę, która zsuwała mi się z głowy i przytrzymałem ją palcami, jednocześnie zastanawiając się, czy już nie powinienem jej zdjąć. Stałem pod drzwiami Grimmauld Place, wcześniej o mały włos nie wywijając orła na oblodzonych schodach i zastanawiałem się, czy na pewno mam ochotę przestąpić próg. Zerknąłem niespokojnie za siebie, a kiedy nie zauważyłem nic niepokojącego, wysunąłem głowę spod materiału i z krótkim wahaniem zapukałem cztery razy w równych odstępach, tak jak mieliśmy to umówione.

      Z jednej strony wziąłem na siebie obowiązek sprawdzenia, czy Malfoyom czegoś nie brakuje, a jeśli tak to czego dokładnie, by móc im to dostarczyć, ale z drugiej chciałem się tutaj zjawić sam, bez świadków. Bez nikogo, kto mógłby się wtrącić w moją rozmowę z nimi, którą mimo wszystko w pewien sposób byłem im winien. Zmarszczyłem brwi, kiedy przez dłuższą chwilę nikt nie otwierał, ale w końcu usłyszałem szczęknięcie zamka. Narcyza spojrzała na moją głowę zawieszoną w powietrzu (resztę ciała nadal miałem skrytą pod peleryną-niewidką, co uświadomiłem sobie ze sporym opóźnieniem), po czym otworzyła drzwi szerzej, bym mógł wejść. Odchrząknąłem, zsuwając magiczny płaszcz z ramion.

      — Dzień dobry — mruknąłem, nie znajdując lepszego pomysłu na powitanie. Nie widziałem się z nimi od pogrzebu Andromedy, czyli od dnia, w którym ich tu zostawiliśmy.

      — Dzień dobry — odpowiedziała Narcyza, zamykając za mną drzwi.

      Stanąłem na korytarzu, zwijając pelerynę-niewidkę w kłębek. Narcyza stanęła niepewnie w niewielkim oddaleniu ode mnie, przyglądając mi się w oczekiwaniu. Dyskretnie zmierzyłem ją wzrokiem. Wyglądała już o wiele lepiej, widać było, że w końcu porządnie się wyspała, a ubrania, które dała jej Meredith, pasowały jak ulał. Włosy miała rozpuszczone, ale zaczesane gładko i schludnie, a na jej twarzy dopatrzyłem się nawet śladów makijażu. Wiedziałem, że wypadało, bym się odezwał, ale nie byłem jeszcze gotowy na podjęcie poważniejszych tematów. Zacząłem więc od najprostszego pytania.

      — Przysyła mnie mama — powiedziałem delikatnie mijając się z prawdą (mama po prostu rzuciła w przestrzeń, że trzeba zajrzeć na Grimmauld Place, a ja zgłosiłem się na ochotnika). — Chciała wiedzieć, czy macie jeszcze jedzenie, które kilka dni temu wam daliśmy i czy czegoś wam nie potrzeba. Niech... pani mówi śmiało.

      Zawahałem się, bo niezręcznie było mi zwracać się do niej na ty, kiedy nie uczestniczyliśmy w żadnej sprzeczce ani wrogo na siebie nie patrzyliśmy.

      — Porcje, w które nas zaopatrzyliście były na tyle duże, że mamy jeszcze znaczną część — powiedziała, jakby nieco mniej chłodno niż zwykle. — Niczego nam nie brakuje.

      Zamilkła, a ja skinąłem głową.

      — Ale dziękujemy za troskę — dodała po dłuższej chwili. — Czy przychodzisz do nas jeszcze z jakąś sprawą? Nie wiem, czy wspólne picie herbaty to dobry pomysł, więc chyba cię nie zaproszę.

       W ostatniej chwili ugryzłem się w język, żeby nie powiedzieć, że mam do tego domu większe prawa niż ona i mógłbym sam się zaprosić, gdybym miał taką ochotę, ale nie chciałem zaczynać od złośliwości, która mogła bardzo szybko zepsuć neutralną atmosferę. I tak nie sądziłem, byśmy zdołali przebywać w swoim towarzystwie dłużej niż to było konieczne. Zbyt długo staliśmy po przeciwnych stronach barykady, by od tak przejść nad tym do porządku dziennego.

       — Za herbatę dziękuję, to rzeczywiście byłby głupi pomysł — odpowiedziałem uprzejmie, po czym zawahałem się krótko. — Mimo to istotnie mam do pani... do was... jeszcze jedną sprawę. Prywatną. Więc jeśli...

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz