61. Równowaga

470 32 230
                                    

James

        Po rozmowie z Syriuszem doczołgałem się do sypialni tak szybko, jak pozwalała mi na to moja boląca noga i głowa odmawiająca posłuszeństwa. Po drodze ignorowałem wszystkie dźwięki, które słyszałem; wszystko, co działo się wtedy w domu. Wiedziałem, że może powinienem pomóc, na coś się przydać, rzeczywiście porozmawiać z Harrym, ale zabrakło mi na to siły pod każdym możliwym względem. Wolałem się od tego odciąć, dać sobie czas. Bez nadziei na to, że uda mi się zasnąć, położyłem się obok wciąż śpiącej Lily i po prostu zamknąłem oczy.

         A potem kompletnie straciłem rachubę czasu.

         Ocknąłem się w dużo lepszej formie, czując na czole coś chłodnego. Uchyliłem powieki i próbując przyzwyczaić oczy do jasności, uświadomiłem sobie, że nie mam okularów. Znaczyło to mniej więcej tyle, że ktoś musiał mi je zdjąć, bo sam o tym nie pomyślałem. Chciałem usiąść, żeby na nowo się w nie zaopatrzyć, ale zanim zdążyłem to zrobić, ktoś wsunął mi je na nos. Zmarszczyłem brwi, wbijając zaskoczony wzrok w Lily, która siedziała obok mnie. To ona przykładała mi do czoła chłodny okład, choć nie czułem już bólu. Pani Pomfrey wyraźnie powiedziała, że muszę dać sobie odpocząć, żeby w pełni pozbyć się dyskomfortu i jak zwykle miała rację.

         Nic nie mówiłem, wpatrując się w swoją żonę, a w moim umyśle kłębiła się masa skrajnych emocji. Starałem się robić wszystko, żeby mój wzrok nie uciekła w stronę jej wciąż zaognionych blizn na policzku, żeby nie dać odczuć jej tego, że w ogóle je widzę, ale przerażenie, które we mnie wzbudzały sprawiało, że musiałem się mocno pilnować. Chciałem kogoś za to znienawidzić. Najlepiej sprawcę. Ale przecież nie mogłem tego zrobić, bo wiedziałem, że wystarczy to, jak bardzo on sam by siebie za to znienawidził. Nie pozostało mi nic innego, jak dławienie się żądzą mordu i pragnieniem dostania Voldemorta w swoje ręce.

         — Boli? — zapytała Lily, wskazując na moje czoło.

        Tak po prostu. Mimo, że to ja właśnie powinienem pytać, przez co przeszła, kiedy nie mogłem być przy niej i to ja powinienem pytać, jak się czuje. Usiadłem, przy okazji rejestrując, że rzeczywiście czuję się już jak nowonarodzony. Położyłem jej dłoń na zdrowym policzku, a ona na chwilę przymknęła powieki, jakbym sprawił jej tym ulgę i wtuliła twarz we wnętrze moich palców.

          — Nie wiem, od czego zacząć — powiedziałem szczerze. Naprawdę nie miałem pojęcia. — Tak bardzo mi...

          Pokręciła delikatnie głową, a ja z każdą chwilą obserwowałem ją z coraz większym zafascynowaniem.

         — Jest dobrze — szepnęła, patrząc mi w oczy. — Mamy horkruksa. To najważniejsze.

        Wpatrywałem się w nią z niedowierzaniem, wypatrując szoku. Łez. Czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, z czym musiała się zmierzyć.

         — Jest dobrze — powtórzyła, odgarniając mi włosy z czoła. — Jeśli ty jesteś w stanie patrzeć na mnie w takim... wydaniu — wskazała dłonią na swoją twarz i mimo wszystko spuściła wzrok — to ja się z tym... pogodzę.

         Przysunąłem się do niej tak blisko, jak tylko mogłem.

         — W jakim wydaniu? — zapytałem i najostrożniej jak potrafiłem, odgarnąłem włosy, które nachodziły na poraniony policzek. — Nie widzę, żeby cokolwiek się zmieniło. Jesteś i będziesz najpiękniejsza.

         Uśmiechnęła się blado i znowu zamknęła oczy, a spod powiek wymknęły się jej dwie duże łzy. Nie chciałem wiedzieć, co działo się teraz w jej głowie, skoro tak bardzo starała mi się pokazać, że nie dzieje się nic. Nie musiała mówić wprost. Ja i tak wszystko wiedziałem.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz