Remus
Chodziłem nerwowo po korytarzu, momentami mając ochotę obijać się głową od ściany do ściany, żeby wymazać z pamięci obrazy z ostatniej godziny. W przeciwieństwie do Jamesa i Syriusza już dawno zmyłem z siebie krew Mikkela, nie mogąc jej znieść. Moi przyjaciele stali pod drzwiami pokoju, w którym pozwoliliśmy działać natychmiast wezwanej pani Pomfrey. Ze środka co jakiś czas dało się słyszeć a to jakiś głośniejszy jęk czy krzyk, a to płaczliwy, podniesiony głos Linnet, która za nic nie dała nam się stamtąd zabrać. Nawet gdybym chciał opowiedzieć, jakim cudem udało nam się przetransportować Mikkela z powrotem do domu tak, żeby nie pogorszyć jego stanu (a przynajmniej taką mieliśmy nadzieję), nie umiałbym tego ubrać w słowa. Ja po prostu nie chciałem o tym mówić. Już nigdy do tego wracać. Może gdyby Mikkel stracił przytomność, byłoby łatwiej, mniej... drastycznie. Ale on odpłynął tylko na chwilę, a później po prostu dusił się nam żywcem na rękach. Drgnąłem, zaciskając na chwilę powieki.
Wiedziałem, że reszta domowników siedzi w kuchni, tuż obok, z duszą na ramieniu i w kompletnej ciszy. Tylko Hermiona i Ginny były teraz z Lily. James je o to poprosił, nie chcąc zostawiać jej samej. Nadal była w szoku, ale mimo to byłem pewien, że rzeczywistość docierała do niej w stu procentach. Nikt jej nie obwiniał. Bo i za co? Nawet jeśli ona w jakiś sposób była pewna, że to, co się stało to jej wina, była w błędzie. Nawet gdyby James zdążył podejść do Mikkela, nie był w stanie przewidzieć, że skała się odłamie. W najgorszym scenariuszu mógł nią oberwać, a żaden z nas nie byłby w stanie go złapać. Wszystko działo się zbyt szybko i wiedziałem, że pod wpływem emocji Rogacz krzyknął na Lily. Szybko się jednak opamiętał i kiedy minimalnie udało nam się ustabilizować stan Mikkela, sam wszedł po nią na górę i ostrożnie sprowadził do nas.
Cokolwiek Lily od kilku dni przeżywała, cokolwiek miało tak drastyczny wpływ na jej zachowanie, musiało być dla niej cholernie trudne. Miałem naturalny odruch, by z nią porozmawiać, ale byłem świadomy, że to nie ja mam pierwszeństwo. Po Jamesie widziałem, że co chwilę zerka niespokojnie w stronę schodów, jakby nie mógł się już doczekać aż do niej pójdzie. Podejrzewałem, że zacznie po prostu od przeprosin, choć sądziłem, że Lily jest w stu procentach przekonana, że na nie nie zasłużyła. Pewnie myślałbym tak samo, ale z perspektywy osoby, która nie brała w tym bezpośredniego udziału, łatwiej było mi patrzeć na to wszystko trzeźwo.
Wypadki się zdarzają, a że nam, największym pechowcom tego świata, zdarzył się kolejny z nich, nikogo nie powinno już dziwić.
To, że z pokoju, pod którym staliśmy co jakiś czas dochodziły jęki pełne bólu wbrew pozorom podnosiło mnie na duchu. W końcu dawały mi pewność, że Mikkel żyje, a to, że był w rękach pani Pomfrey, uspokajało mnie jeszcze bardziej.
— Może mogliśmy to zrobić... bezpieczniej — odezwał się ponuro Syriusz, odgarniając włosy jednym palcem, bo dłoń miał uwalaną we krwi. — Skopaliśmy.
— Nic nowego — mruknąłem. — Ale... nie wiem, czy jest sens się obwiniać. Staraliśmy się, jak mogliśmy, żeby wszystko poszło dobrze. Mikkel po prostu nie przewidział, że tamta skała go nie utrzyma.
— Któryś z nas mógł to przewidzieć. — Syriusz nie ustępował, a ja miałem wrażenie, że na siłę chcę znaleźć winnego wśród nas. Tak, żeby jak najbardziej pokazać, że Lily nie jest za to odpowiedzialna.
— Przestań, Łapo — powiedział cicho James. — Nikt nie zawinił. To był po prostu wypadek. Nieszczęśliwy wypadek. I tyle. Chociaż raz nie szukajmy na siłę kogoś, kto odpowiada za naszego pecha.
CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...