|Sezon I - Rozdział I|*

1.9K 61 66
                                    

          – Jest mi tutaj dobrze. Nie zamierzam nigdzie jechać, bo wy tak chcecie – odparłam ze spokojem, skierowanym ku mojej pełnej niepokoju matce i ojcu o zaciśniętej ze zdenerwowania szczęce. Zacisnęłam dłoń na białej skórze, opinającej elegancki fotel, stojący w centrum wytwornego salonu. – Chciałabym choć raz spędzić wakacje tak jak ja tego chcę.– Wzrok wbiłam w tętniące życiem miasto za wielkim oknem. Oparłam głowę na dłoni, obserwując samochody przemierzające w pośpiechu miasto.  

          – Kochanie. – Przerwała mi mama z "miłością" w głosie. – Zobaczysz kawałek świata, poznasz nowych ludzi, zbierzesz wspomnienia, które będziesz ze sobą nosić do końca życia. – Położyła dłoń na swoim sercu, dodając charakteru swoim słowom. – Jeżeli nie pojedziesz, będziesz tego żałowała do końca życia. Zapowiada się wspaniała przygoda.  – Uśmiechnęła się jak do dziecka.

          – Nie interesuje mnie poznawanie świata, ani żadna przygoda. Prawdziwą przyjaciółkę już mam. Nie potrzebuję więcej znajomych, ani niepotrzebnych wspomnień. – Zaplotłam ręce na klatce piersiowej. Kiedy w końcu zrozumieją, że nie to znaczy nie?

          – Nie dyskutuj z matką. – W końcu odezwał się ojciec. Swoim ostrym głosem, wywołał ciarki na moim ciele. Nienawidziłam tego uczucia. – Załatwiliśmy ci ten wyjazd, więc pojedziesz. Te dwa tygodnie cię nie zbawią.– Już otwierałam usta, by coś powiedzieć. – Nie ma żadnego ale i bez dyskusji. – Podniósł rękę do góry, nawet nie dając mi zacząć.

          Zacisnęłam usta, podnosząc się z fotela. Pod kolorowymi skarpetkami czułam miękki dywan, który był chyba jedyną dozą uspokojenia moich zszarganych nerwów. Podniosłam na nich ostre spojrzenie. Nie zamierzałam znosić ich towarzystwa, ani chwili dłużej, więc po prostu wyszłam. Nawet nie zważałam na wołanie mamy, próbujące namówić mnie na zmianę zdania.

          "Wdech i wydech"- powtarzałam sama do siebie. Niech ojciec nie myśli, że dam się tak łatwo zmanipulować i wytrącić z równowagi. Próbowałam powstrzymać narastający gniew, wmawiając sobie, że dam sobie z tym radę i że jestem niczym spokojna tafla wody na środku morza. 

          Po chwili jednak odetchnęłam, opierając się plecami o ścianę. Nie będę samej  siebie oszukiwać. Prawda jest taka, że jestem wzburzona jak nigdy dotąd. Zacisnęłam pięści, wbijając paznokcie w skórę. Najwidoczniej próbując w ten sposób choć trochę odreagować. Zamknęłam oczy i zacisnęłam szczękę, by choć w marzeniach znaleźć się w innej rzeczywistości. Gdy otworzyłam dłoń i na nią spojrzałam, ujrzałam podrażniony naskórek i ślady po wbitych paznokciach.

          W moich oczach pojawiły się łzy. Nie były one jednak spowodowane bólem, a bezradnością. Nie chciałam jechać, ale wiedziałam, że jakby trzeba było to wsadziliby mnie na ten cholery prom siłą. Tak bardzo pragnęłam uciec jak najdalej stąd. Po prostu zniknąć i żyć tak jak tego chcę. Gdyby któryś z rodziców mnie teraz zobaczył to zapewne poczułby rozczarowanie. Jestem w końcu Moore. Nie mogę płakać i okazywać słabości.

          Do moich uszu dobiegły kroki i byłam praktycznie pewna tego kto tu zmierza. Szybko następujące po sobie stukanie szpilek, nie dawało żadnych wątpliwości. 

          -Jane?- Głos matki. Nie myliłam się. Ojca raczej bym się tu nie spodziewała.

          Ze łzami w oczach, ruszyłam dalej korytarzem. Chciałam znaleźć się jak najdalej od swoich "pseudo" rodziców, którzy po kilku miesiącach łaskawie zjawili się w jednym ze swoich wielu domów tylko po to, żeby mi obwieścić, że  jadę do jakiegoś cholernego Parku Jurajskiego. Przynajmniej postanowili zrobić to osobiście, a nie przez telefon. Brawa dla nich. Może w końcu się czegoś nauczyli. 

TACY SAMI • Obóz Kredowy | Kenji KonWhere stories live. Discover now