Prowadzili nas przez dżunglę. Mitch pilnował Dariusa idącego na czele, zaraz za nimi podążałam ja z Harrym u boku. Parę kroków od nas trzymały się Sammy oraz Yaz. Pochód zamykała Tiff pilnując, abyśmy im przypadkiem nie zwiali. W dłoni trzymała laskę, pierwotnie przeznaczoną do pilnowania dinozaurów. Jeśli dobrze zrozumiałam miało nas to zastraszyć. Chciała mieć pewność, że nie będziemy próbowali żadnych sztuczek. Zresztą... gdzie mielibyśmy uciec? Nawet nie wiem gdzie jesteśmy. Wokół tylko drzewa, inne dzikie rośliny, zdemolowane ogrodzenia i więcej drzew. Na na dodatek warto nie zapominać o tym, że przecież cała wyspa jest otoczona przez setki kilometrów morskich wód.
Choć nie chciałam tego przyznać na głos, moim zdaniem Darius wybrał jak najbardziej słusznie. Reszta pewnie, by się ze mną nie zgodziła. Nie będę przekładać życia kilku dinozaurów nad te naszej piątki.
Szum liści, łamane pod naszymi butami gałęzie i ciężkie oddechy od długiej drogi w pełnym słońcu. Najchętniej stanęłabym w miejscu, położyła się na miękkiej ściółce, zamknęła oczy i oddała się snu. Wiedziałam jednak, że ta historia nie przewiduje takiej opcji. Muszę pozostać lojalna przyjaciołom. O ile wciąż uznają mnie za swoją przyjaciółkę.
U mego boku wciąż szedł Harry. W pewnym momencie poczułam jak kładzie rękę na moim ramieniu. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam jego chłodną dłoń na swojej rozgrzanej skórze. Niestety top, który na sobie miałam rozdarł się w tamtym miejscu. Szybko pozbyłam się jego dotyku, strącając rękę.
– Naprawdę nie będziesz się teraz do mnie odzywać? – zapytał szeptem blondyn. Ja jedynie mocniej zacisnęłam wargi. Nie miałam zamiaru zamienić z nim nawet kilku słów. – Jane – mruknął jeszcze.
Odwróciłam twarz w przeciwną stronę, na co zareagował bezsilnym westchnięciem. To co wcześniej zrobił uznałam za zdradę. Do teraz nie mogłam uwierzyć, że po tym wszystkim co przeszliśmy postanowił to zepsuć.
Nagle usłyszałam za sobą krótki krzyk. Gdy się odwróciłam zobaczyłam leżącą Yaz, kurczowo trzymającą się za bolącą nogę. Nad nią pochylała się zatroskana Sammy. Nie dziwił mnie taki obrót spraw - idziemy już dłuższy czas, a kontuzja mogła nasilać się z każdym kolejnym krokiem. Mimo to, podziwiam ją za jej wytrzymałość i determinację, że dotrwała tak długo. W takiej sytuacji, z pewnością ja padłabym już po pierwszych stu metrach.
– Ona nie da rady dalej iść. Potrzebujemy przerwy – stwierdziła jej przyjaciółka. Nasi oprawcy spojrzeli na nie groźnie. I choć niechętnie, to na to przystali.
Darius wspólnie z dziewczynami usiedli pod jednym z drzew. Nie bardzo miałam ochotę wdawać się z nimi w dyskusję. Zapewne z wzajemnością. Zwłaszcza po tym jak mój "przyjaciel", których tak do niego przekonywałam, postanowił opowiedzieć się po stronie Mitcha, Tiff i zapewne także Hapa, który "zajął się" Kenjim i Brooklyn. Tak więc usiadłam niedaleko nich, jednak samotnie. Zamknęłam oczy, biorąc głęboki wdech. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej żałowałam, że tu jestem. Zresztą... to nie pierwszy raz jak to stwierdzam. Jak tylko zaczyna się układać, coś musi się psuć. Takie jest moje pieprzone szczęście.
Po chwili ktoś się do mnie dosiadł. No pięknie. Nawet nie musiałam otwierać oczu, by wiedzieć, że to Davies.
– Możemy chwilę pogadać?
– Nie mamy o czym – odpowiedziałam oschle. W końcu uchyliłam powieki i obdarzyłam go spojrzeniem.
Trawiąc moją odpowiedz, poprawił okulary na nosie. Właśnie... wciąż jestem w szoku, że po tych wszystkich przeżyciach są jeszcze całe. Zauważyłam, że bardzo o nie dba, prawie jak o własne dziecko. Jestem pełna podziwu, że jeszcze ich nie nazwał jakimś wymyślnym imieniem. Ja tak zwykle robię. Na przykład swoim ulubionym pluszakom, drzewom w ogrodzie, a nawet ptakom, które akurat napatoczą się pod moim oknem. Westchnęłam na wspomnienie o domu.

YOU ARE READING
TACY SAMI • Obóz Kredowy | Kenji Kon
Fanfiction❝ Jesteśmy tacy sami, Kenji. Różni nas jednak jeszcze więcej. ❞ © SindSwayer 2021 | zawieszona |