11. BLAISE

115 18 5
                                    

Gdybym wiedział, co mnie czeka, zanim dotrę do doliny łez, nigdy nie przyjąłbym tego cholernego wezwania

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Gdybym wiedział, co mnie czeka, zanim dotrę do doliny łez, nigdy nie przyjąłbym tego cholernego wezwania. Droga jest praktycznie cała już zasypana, a o jakiejkolwiek widoczności można zapomnieć. Śnieg cały czas wrednie sypie i nic nie zapowiada, żeby miało przestać padać. Dotarcie tutaj zajmuje mi godzinę, czyli dwadzieścia minut jestem już w plecy. Drogi są praktycznie zupełnie nieprzejezdne i nawet dla mojej lawety, śnieżne muldy to wyzwanie.

Zastanawiam się jak ja wrócę do syna? A jak już wrócę, to o której?

Gdy spoglądam w kierunku grupki kilku mężczyzn, od razu poznaję to auto, a raczej to, co z niego pozostało. Wrak lada chwila, a stoczy się z urwiska w samą dolinę łez. Miejscowi nazywają tak to miejsce wcale nie bez powodu, tutaj życie straciło bardzo dużo turystów, ale również i tubylców, którym nie udało się opanować kierownicy. Mały zakręt, ale cholernie niebezpieczny.

Z dziwnym napięciem, wyskakuję z lawety. Na samą myśl, że kobieta mogła ponieść śmierć wskutek zamarznięcia lub odniesionych obrażeń, skręca mnie w żołądku. Spokojnie mogę stwierdzić, że życie to najbardziej niebezpieczny sport, który uprawiam już od ponad dwudziestu pięciu lat.

— Co z kierowcą? — pytam miejscowych, zakładając rękawiczki.

— Auto znaleźliśmy puste — mówi przejęty jeden z młodych mężczyzn. Kojarzę ich twarze, chyba są w moim wieku.

— Znam właścicielkę, w sensie w poniedziałek była u nas w warsztacie — mówię to, wyciągając z auta linę holowniczą.

— Niestety po babce ani śladu. Bobby wspominał, że też ją kojarzy, niejaka Federica Grovrewers, przyjezdna. Wygooglowaliśmy ją, to jakaś celebrytka, żona piłkarza, czy coś — dodaje jeden z młodych i pomaga mi zabezpieczyć miejsce wypadku.

— Zgłaszał ktoś wcześniej wypadek? — Wykonuję kilka zdjęć, bo na próżno szukać tutaj pomocy agenta ubezpieczeniowego.

— Nie. My wracaliśmy z fabryki i zauważyliśmy wrak. Jak na razie nasze okoliczne radio nadaje komunikat i został wysłany alert o poszkodowanej kobiecie do mieszkańców.

— Jak kamień w wodę. Może ktoś ją zabrał? — Do rozmowy wtrąca się kolejny mężczyzna.

— I nikt nie zgłosiłby wypadku? — Włączam wciągarkę, ale auto ani drgnie. Żeby postawić je na koła, najpierw muszę wyciągnąć go z tych krzaków, które utrudniają całą robotę.

Klnę w myślach, spoglądając w dolinę, bo to oznacza, że ta młoda kobieta albo wypadła z auta, na przykład przez otwarte drzwi, co jest dość prawdopodobne, ponieważ auto jest pootwierane, albo leży gdzieś potrzebując pomocy, jeżeli jeszcze w ogóle żyje. Wypadek mógł mieć miejsce około dwie godziny temu, sądząc po pokrywie śniegu, zalegającej na podwoziu, które przez koziołkowanie, teraz jest dachem.

Bobby wraz ze swoimi podwładnymi przeszukuje pobliski teren, ale nigdzie śladu po tej brunetce z x ósemki. Do akcji ma się włączyć śmigłowiec ratunkowy, aczkolwiek miejmy nadzieję, że kobieta znajdzie się cała i zdrowa.

Jestem zupełnie wykończony, zmarznięty, głodny i wkurwiony. Jest już grubo po jedenastej, a ja dopiero wracam do domu. Wyciąganie tej beemki, to była dość gruba akcja. W dodatku padła wciągarka, dlatego wszystko trwało co najmniej pół godziny dłużej. Ręczne wyciąganie auta, zupełnie mnie wykończyło i muszę przyznać, że jestem już wyczerpany. Odstawiłem lawetę i pozostałości czarnej beemki pod warsztat i teraz w swoim Jeepie kieruję się w stronę domu. Przede mną jeszcze dwadzieścia kilometrów, a oczy już płatają mi figle.

Co będzie dalej? — pytam się w duchu, gdy na środku drogi, która przejezdna jest tylko przez pług lub dobrą terenówkę, zauważam coś, co przypomina... człowieka?

Szerzej otwieram oczy i włączam długie światła, żeby się przyjrzeć temu czemuś, co ewidentnie potrzebuje pomocy, słaniając się na kolanach. Kilkukrotnie mrugam oczami, aby pozbyć się omamów, ale postać nie znika. Wręcz przeciwnie, upada i wierzga nogami.

Mimo wszystko włączam awaryjne światła i wychodzę z zagrzanej szoferki. Chwytam za latarkę i świecąc przed siebie, wołam:

— Halo! Stało się coś?

Swoje zapytanie powtarzam kilkukrotnie, zanim otrzymuję odpowiedź:

— Nie, no, na spacer się wybrałam... — Histeryczny śmiecho—płacz, trochę mnie przeraża. — Codziennie tak robię.

Z bliska kobiecy głos brzmi dość znajomo, więc podbiegam do klęczącej, jeżeli tak to można nazwać, na czworakach kobiety, która postawiła na nogi całe miasteczko i chyba już pół wojska. Chwytam za krótkofalówkę i daję komunikat:

— Bobby, poszukiwana poszkodowana odnaleziona, w jednym kawałku. Zawiozę ją do szpitala, co?

— Nawałnica wyrwała kilka drzew z korzeniami, zerwała też linie wysokiego napięcia, drogi są praktycznie nieprzejezdne. Powołaj się na mnie, żeby policja albo straż ją przetransportowała do szpitala.

— Dobrze, dzięki za info.

Kucam do niej i zauważam rozcięty łuk brwiowy, kilka zadrapań, rozdarty futro i kolana w spodniach, ale ogólnie to nie wygląda najgorzej, jak na dachowanie. Mimo wszystko pytam:

— Nic pani nie jest?

— Poza tym, że wszyscy uważają mnie za dziwkę, to jest stabilnie! — mówi, a raczej bełkocze i posyła mi okejkę. — Kręci mi się w głowie. Wyłącz ten cholerny helikopter!

Z tego, co widzę, kobieta raczej nie jest w szoku, a w stanie upojenia alkoholowego. A przynajmniej wszystko na to wskazuje. Bardzo szybko łącze ze sobą kropki i tylko zdegustowany kręcę głową — wsiadła za kółko po pijaku...

Nachylam się do niej, żeby pomóc jej wstać, ale obydwoje padamy jak dłudzy. Jej ciało nie współpracuje z mózgiem, co bardzo rozśmiesza tę paniusię, gdy przywalam ją swoim. Chuchro nie jestem, więc to nic śmiesznego.

— Zanim mnie przelecisz, fircyku pieprzony, upewnij się, że jutro nie zostaniesz moim szefem, albo mężem jakieś tam cholernej żony! — Uderza mnie w klatkę piersiową i wybucha płaczliwym śmiechem, co zaczyna mnie irytować. — Jeden już dzisiaj próbował. Będę rzygać, odsuń...

Odwraca się szybko i puszcza pawia, klęcząc na kolanach. Chwytam jej długie włosy i czekam aż skończy te egzorcyzmy. Gdy wreszcie po kilku bełtach opada plecami na śnieg, próbuję ją podnieść. Brunetka bełkocze coś i niestety nie współpracuje, co mnie szczerze mówiąc wkurwia, ponieważ tracę cenny czas.

— No wstaje pani, no raz—dwa. — Ponaglam ją, żeby spróbowała się podnieść, ale ta tylko siada na śniegu i chyba zaczyna płakać, albo śmiać się. Już sam nie wiem. Wiem jedno, mój syn pewnie teraz histeryzuje w domu, bo obiecałem mu, że będę, a mnie nie ma, bo jakaś cholerna miastowa przeżywa kryzys, który tak na marginesie, wcale mnie nie obchodzi.

Nachylam się nad nią, żeby złapać ją pod ramię i podciągnąć do góry, a ta znowu się odzywa:

— Zanim z tobą pójdę, to może, chociaż się przedstaw, co? — Wybucha śmiechem i pada na plecy. — Chrzanione samce! Puszczaj mnie! — Wyrywa się i krzyczy zawzięcie, a echo jej piskliwego rechotu, płoszy ptaki, a ja czuję narastającą irytację.

— Za moment stracę cierpliwość i po prostu tutaj panią zostawię. Muszę wracać do domu, a nie szarpać się z...

— Wariatką — wtrąca mi się w słowo i wstaje, pokracznie stawiając kroki w tych swoich butach na obcasie. Swoją drogą i tak daleko zaczłapała.

— Złapie się pani? — podaję jej swoje ramię, a ta na szczęście nie oponuje, bo chyba nie byłbym już taki miły i po prostu siłą zatargałbym ją do samochodu.

— Jestem w dupie. Boże drogi, gdzie ja jestem? — w jej oczach widzę strach i zupełną dezorientację, jakby na moment wróciła do ciała z dość dalekiej podróży. — Gdzie jestem? Gdzie jest mój telefon? Muszę zadzwonić do taty...

— No jesteś, dosłownie i w przenośni. — Pomagam jej wejść do auta i zapiąć jej pas. Szukam tego cholernego zapięcia, gdy brunetka w pewnym momencie chwyta moją dłoń i mówi nieco rozdygotana:

— Dziękuję. — Po chwili wybucha płaczem i zakrywa twarz. — Przepraszam, po prostu... Ja nie mam pojęcia, ja nawet nie wiem jak... Ach, szkoda słów. Strasznie boli mnie głowa... brzuch też... — Teraz wydaje mi się, że ma jakieś przebłyski świadomości. Zupełnie nie rozumiem jej dziwnego zachowania.

Ćpała? W sumie, może coś wzięła, celebrytki tak robią...

Kobieta nabiera powietrza do płuc i wygodnie ścielczy się w fotelu pasażera, pytając o to, gdzie jest. Nie minęło nawet pięć minut, a już śpi, pochrapując sobie.

Droga do szpitala, tak jak wspominał Bobby, jest nieprzejezdna. Policja kieruje ruchem, ze względu na przewrócone konary drzew i walające się druty linii energetycznej. Mundurowy każe mi zawrócić i jechać do domu. Tłumaczę, że mam osobę z wypadku, ale facet w ogóle mnie nie słucha. Jak grochem o ścianę. Nawet powołuję się na nazwisko komendanta, ale baran i tak zachowuje się jakby był zaprogramowany.

— Ostatni raz panu tłumaczę, tą drogą pan nie przejedzie. Żadną inną również. Choćby skały srały, nie przejedzie pan, straż pożarna walczy z powalonymi drzewami. Jutro będzie można przyjechać.

— Muszę zawieźć tę kobietę do szpitala, miała wypadek, mówiłem już panu i pana koledze — mówię stanowczo, bo najwidoczniej inaczej się z nimi rozmawiać nie da.

Policjant zerka do środka i omiata wzrokiem brunetkę, z chytrym uśmiechem przyklejonym do gęby.

— Ja to zamiast do szpitala, raczej pojechałbym z taką laską do hotelu. Już bym się nią zaopiekował. — Mruga do mnie okiem i odchodzi, a ja wkurwiam się ile wlezie.

Zmuszony jestem zawrócić, bo z tymi debilami na pewno jej nie zostawię. Widzę, że policja tutaj zatrudnia kretynów, zresztą trudno się dziwić, skoro w miasteczku komendantem jest Archibald.

Po pierwszej wreszcie parkuję Jeepa w garażu. Nawałnica śnieżna odcięła kilka domostw od świata, u nas jest względnie. Szczerze? Już nie pamiętam takiej zimy.

Kobieta śpi jak kamień, dlatego zmuszony jestem wziąć ją na ręce. Gdy siłuję się z jej bezwładnym ciałem, ta wtula się do mnie i mamrocze przez sen, na wpół przytomna:

— Proszę, tylko nie rób mi krzywdy... — Jej głos brzmi błagalnie, co mnie trochę mrozi, przecież nie po to ją tutaj przywiozłem.

Lekkim kopnięciem otwieram drzwi do dobudówki. Drzwi od strony garażu zawsze są otwarte. Teraz muszę pamiętać, żeby je zamknąć.

— Nic ci nie zrobię, oto się nie martw. — Na te słowa mocniej obejmuje moją szyję, a ja zanoszę ją gościnnego pokoju.

Kładę dziewczynę na łóżku i ściągam z niej futerko i wysokie kozaki na szpilce. Ta coś majaczy, a ja odgarniam jej włosy z twarzy, bo to pewnie wkurzające, jak loki wpadają ci prosto do buzi. Dziewczyna łapie mnie za rękę i płaczliwym głosem szepce:

— Boję się, że oni wrócą... — Mocno ściska moją rękę i odwraca się na bok, tuląc się do niej. Czuję się dziwnie zakłopotany, więc wyciągam dłoń z dość mocnego uścisku i okrywam kobietę grubą kołdrą z owczej wełny.

Wywracam oczami, bo brunetka albo majaczyła upojona alkoholem, albo naprawdę wpakowała się w jakieś kłopoty. Wiem jedno, nie mam ochoty brać udziału w żadnym dramacie, dlatego rano odwiozę ją do szpitala i będę miał ją z głowy.

— Jesteś już duża, muszę wracać do syna. Zamknę drzwi, okej? — Na moje pytanie słyszę tylko ciche "no, okej", więc wychodzę z dobudówki na korytarz domu i zdejmuję ciężkie buciory i kurtkę.

Ciężko wzdycham i kieruję się do pokoju Sigusia. Na palcach przechodzę przez hol i zerkam do środka przez uchylone drzwi — mały śpi, Grace zresztą również, dlatego wycofuję się z pokoju najciszej jak tylko potrafię. Na korytarzu przypominam sobie, że przecież w dobudówce będzie zimno, ponieważ nie złożyłem tam ognia, w sumie od śmierci mamy chyba tylko raz przepaliłem w kominku. Nawet nie sprawdziłem czy leci tam woda, ale najpierw jednak muszę wziąć gorący prysznic, żeby trochę się rozgrzać i coś zjeść, bo kiszki grają mi już marsza.

W kuchni, podczas bardzo późnej kolacji, przysypiam oparty głową o rękę. Przecieram twarz i decyduję się zerknąć do dobudówki. Niepewnie wchodzę do środka i spoglądam na łóżko. Zauważam, że brunetka przykryta jest narzutą i chyba nie ma na sobie nic poza nią.

Czyżby alkohol ją aż tak rozgrzewał?

Przymykam delikatnie oczy, by nie gapić się na jej apetyczne ciało i smukłe opalone nogi, które wystają jej spod narzuty. Zdaję sobie sprawę z tego, że śpiąc praktycznie nago ta nabawi się tylko porządnego przeziębienia. Podchodzę do niej i okrywam ją grubą kołdrą, która leży skopana w jej nogach, a ta tylko odwraca się na drugi bok i mlaska.

Rozpalam ogień w kominku i chwilę ogrzewam w płomieniach twarz i ręce. Jest mi przyjemnie ciepło i na moment odpływam. Zastanawiam się, co takiego musiało się wydarzyć, że ta oto śpiąca królewna wsiadła za kółko, i to w największą nawałnicę, w dodatku po pijaku w górach. Co za ignorancja i brak wyobraźni, a już na pewno sumienia...

_________
Czy ktoś się spodziewał takiego obrotu sprawy? Pytanie, co nie?😎

W daleką podróżWhere stories live. Discover now