33. Część druga: Mogłabym go pokochać.

466 38 347
                                    

Zanim ruszyliśmy w naszą mini wyprawę, udało mi się namówić Nicholasa i przeleżałam jeszcze półtorej godziny w łóżku. Potem nafaszerował mnie jakimiś środkami przeciwbólowymi oraz przeciwwymiotnymi i, w asyście mojego zrzędzenia wyszliśmy pozwiedzać. Dwie godziny spędziliśmy razem, rozmawiając, śmiejąc się i dogryzając. Buzie nam się nie zamykały i robiliśmy to tak, jakbyśmy nie widzieli się kilka lat i starali nadrobić stracony czas. Może po części tak było. Chcieliśmy iść dalej, a jakakolwiek rozmowa była do tego odpowiednim system zapalnym. Gadaliśmy na różne tematy. Od błahych, jak na przykład jakieś wspominki z dzieciństwa, to jakieś wesołe anegdotki z teraźniejszości, wypytywaliśmy się o różne rzeczy, jak i poważniejsze tematy. Opowiedziałam mu o swojej relacji z ojcem. Tej wcześniejszej i teraźniejszej, nie oszczędzając prsy tym szczegółów. Nicholas delikatnie mówiąc zdenerwował się, gdy powiedziałam mu, co ojciec mi prawił na jego temat i że mnie nawet wtedy uderzył. Przyznałam się, że próbowałam wszystkie smutki zapełnić oddaniem się domowi. Sam wyjawił, że on po tym wszystkim nie wiedział co ze sobą zrobić, był nieprzyjemny w pracy i nigdzie nir chciał wychodzić. Przyznał się, że czasem go ponosiło i obrywało się przy tym chłopakom, ewentualnie jakiemuś meblowi w jego domu.

Nie czuliśmy żadnego skrępowania. Tak, jakbyśmy się nigdy nie pokłócili. Może to był dobry znak, że nie wszystko było jeszcze stracone?

Siedzieliśmy właśnie na ławeczce po stronie jeziora, gdzie znajdowała się dzika plaża. Zrobiliśmy sobie przerwę od spacerowania po ośrodku. Wpatrywaliśmy się w rozciągającą się przed nami wodę, siedząc obok siebie.

Miał rację, to był dobry pomysł, by wyjść. Poczułam się trochę lepiej.

Spojrzałam w niebo, podziwiając piękne kłębki chmur, układające się w różnorakich kształtach. Promienie słoneczne przedzierały się przez biało-szare obłoczki, a małe obłoczki płynie poruszały się z delikatnym podmuchem wiatru. Przyglądałam się, próbując dostrzec każdy najmniejszy rodzaj. Jeden z nich zaczął mnie niepokoić.

– Co tak się zmartwiłaś? – zapytał Nicholas.

– Cumulonimbus – powiedziałam, obserwując ze skupieniem jeden rozdzaj, który wywołał mój niepokój.

– Co? – zapytał zdziwiony.

– No Columulonimbus, kłębiasta chmura deszczowa. Może zwiastować nagłe załamanie pogody, gwałtowny wiatr i deszcz.

– Przecież to są ładne, zwykłe białe chmurki – zaśmiał się.

– Te małe, białe kalafiorki to Cumulusy. Ale patrz tę, po prawej stronie. Ta wypiętrzona, gęsta, która przypomina kowadło. Gdybyś widział, jak pięknie wygląda z lotu ptaka, a z przestrzeni kosmiecznej to już w ogóle. – Wskazałam palcem na wspomnianą chmurę, emocjonując się nad jej widokiem. Lubiłam patrzeć na chmury i przeglądać fotografie nietypowych rodzai, jak i z różnych perspektyw.

Brunet spojrzał w tamtą stronę, wytężając wzrok. Widziałam, jak analizuje kłębki, zapewne wyszukując kowadła.

– Często też towarzyszy temu burza, a jest dziś parno, więc może powinniśmy już wracać? Nienawidzę burz. Są okropne. Znaczy boję się ich – dodałam, krzywiąc się na ostatnie słowa. Gdy sobie przypomniałam o tym zjawisku, aż przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

– Gdzie ty tutaj widzisz kowadło? Ja tutaj widzę samą bitą śmietanę.

Przewróciłam oczami. No tak, Nicholas i jego sposób patrzenia na chmury.

– Dobra, nie ważne – westchnęłam. – Zapomniałam, że ty masz swoje dziwne odzwierciedlenia tego, co widzisz.

Całe szczęście nie znajdowaliśmy się daleko od domku, więc w razie czego, mogliśmy szybko wrócić do środka.

Nigdy nie żałuj: Upadek z nieba / ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz