Rozdział 20.1

1.7K 77 2
                                    


W końcu jest! Myślałam już, że nie dam rady go napisać, ale myliłam się xD 

Dzisiaj około godziny 20 wleci kolejny rozdział, więc gorąco na niego zapraszam :P

//////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////

Obudził mnie ogień.

Na początku czułam przyjemne ciepło, które rozgrzewało mnie od środku, ale wystarczyła jedna sekunda by przyjemność zamieniła się w koszmar. Płonęłam. Krew zamieniła się w ogień, który siał spustoszenie w organizmie, wypalał mi żyły i pozostawiał za sobą same zgliszcza. Chciałam wrzeszczeć, ale ciało było niczym skorupa, która uniemożliwiała przedostanie się bólu na zewnątrz. Mogłam jedyne cierpieć w milczeniu i modlić się o to, żeby w końcu nastał koniec tej katuszy.

Nie byłam w stanie się poruszyć, kiwnąć palcem, jakbym stała się posągiem, który swoją nieruchomą postawą mógł zachwycać turystów. To było przerażające być uwięzionym we własnym ciele, bez żadnej kontroli, skazana na własne piekło.

Widziałam i czułam płomienie, które pięły się po ramionach, rozżarzone powietrze, które utrudniało oddychanie i ten piekielny ogień, trawiący mnie od środka. Łzy strumieniami wylewały się z oczu, czułam je przez chwilę na policzkach, ale wysychały. Chyba pierwszy raz w życiu szczerze zapragnęłam normalności, bez żadnego wilczego przekleństwa, które oprócz chwilowej radości sprowadzał na mnie cierpienie.

Krzyknęłam, gdy zaatakowała mnie nowa fala płomieni i bólu.

Aż w końcu, niespodziewane, ogień zgasł, pozostawiając wszechogarniającą pustkę i nieprzyjemny chłód.

Siedziałam sztywno na krześle, ze schyloną głową i podbródkiem dotykającym klatki piersiowej. Głowę miałam ciężką tak jak gdybym oberwała jakimś ciężkim narzędziem, ewentualne tępym, podobnym do rodzaju bólu, z którym musiałam egzystować. Nie potrafiłam się skupić, ponieważ wciąż odczuwałam w sobie ten ogień i ból całego ciała.

Nie rozumiałam, co się ze mną przez ten czas działo. Nie miałam pojęcia gdzie byłam, ani na jak długo byłam zawieszona w tym stanie. Próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć, ale za każdym pieprzonym razem, gdy znajdowałam się blisko odpowiedzi, ta uciekała mi z rąk i ukrywała się w zakamarkach umysłu, śmiejąc się ze mnie. Z frustracji miałam ochotę coś rozwalić, ale nawet nie potrafiłam unieś ręki, która stała się ciężka i bezwładna.

Walczyłam z tą bezsilnością. Minęły może minuty, ale dla mnie ta walka trwała zdecydowane dłużej – godziny, a w gorszym przypadku dni. I kiedy powoli traciłam nadzieję na odzyskanie sprawności, nareszcie udało mi się otworzyć oczy. Miałam wrażenie, że powieki były z ołowiu, takie ciężkie i nieporadne. I pomimo tych trudności, które musiałam pokonać, poczułam przez chwilę szczęście, że zdołałam pokonać tę niedogodność. Jednak szybko zrzedła mi mina, gdy zobaczyłam przed sobą cegły, tak podobne do tych od celi, w której znajdowałam się przed pełnią. Czym prędzej zamknęłam oczy, mając nadzieję, że nadal śnię.

O Boże... Nie chciałam w to uwierzyć, przyznać się przed samą sobą, że wróciłam do punktu wyjścia. Że ponowne musiałam wstawić czoło swoim największym lękom i postarać się je pokonać. I mimo, że wydawało mi się to awykonalne, gdzieś w głębi serca wiedziałam, że mogłam się z tym uporać, jedyne tylko musiałam w siebie uwierzyć, co biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znajdowałam, moja wiara podupadła i już nie chciała wstać i walczyć.

PragnienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz