Pierwszą ofiarą był mężczyzna, według dowodu osobistego trzydziestojednolatek zamieszkały w Gnieżdżewie na nieistotnej ulicy. Zainteresowałem się nim, gdy widziałem jak bił kobietę na parkingu przy Netto. Nie wiem, czy widział mnie w samochodzie, albo czy w ogóle interesowali go inni ludzie. Na początku chciałem zareagować natychmiast, ale po otwarciu drzwi od samochodu od razu je zamknąłem. Pomyślałem, że zbyt wiele ludzi będzie to widzieć, a kobieta może przez moją interwencję oberwać podwójnie.

Dostrzegałem jej łzy. Miałem wrażenie, że kapią na moje ramię. Wyobrażałem sobie jak ją uspakajam.

Śledziłem ich. Ustaliłem adres zamieszkania. Po tygodniu wiedziałem o mężczyźnie wszystko. Jaką trasą jeździ do pracy, kiedy i gdzie robi zakupy, w jakich godzinach korzysta z toalety. Przez ich okna obserwowałem jak bije swoją kobietę. Często płakała. Mogłaby tak wypłakać jezioro Dobre.

Dziesiątego dnia obserwacji zadziałałem. Symulowałem, że mam awarię pojazdu na leśnej drodze. Facet się zatrzymał. Zapytał, czy potrzebuję pomocy. Miał hak z tyłu, zaproponował podwiezienie na stację benzynową. Podziękowałem z uśmiechem. Kiedy wysiadł, zdzieliłem go łomem w łeb. Złożył się na asfalcie.

Nie czekałem, aż ktoś nadjedzie. Przeciągnąłem go i zapakowałem do bagażnika mojego auta. Jego samochodem wjechałem w rów, zostawiłem otwarte drzwi. Upewniłem się, że nigdzie nie zostawiłem śladów swojej obecności, potem odjechałem.

Przez miesiąc trąbiono o tym w telewizji. Mistyczne zaginięcie. Porzucony samochód przy ulicy. No cóż, na fejsbuku wciąż można znaleźć grupę dzielnych poszukiwaczy. Ale tak naprawdę nikt go nie znajdzie jeśli tego nie będę chciał.



Daria przeprowadzała resuscytację. Szady w tym czasie pozwolił sobie na kilka uspakajających oddechów podczas obwiązywania ramienia konającego. Porwał rękawy munduru wojskowego i użył ich do zatamowania krwi. Słyszał syreny uprzywilejowanych samochodów. Zerknął na Darię, radziła sobie. Zerwał się na nogi i pobiegł w kierunku skarpy. Paliło go w płucach, od pływania bolały go mięśnie. Przepchnął się przez zacieśniający się wokół nich tłum. Zaciekawieni ludzie patrzyli na Darię i pilota. Szady uwielbiał, kiedy tragedia przyciągała wzrok. Przynajmniej nikt nie patrzył na niego.

Wdrapał się na skarpę. Gdzie to było? Gdzie on to widział? Trafił do dziury w piasku, w której ugrzęzła jego noga. Stamtąd zszedł niżej do wysokich traw. Rozejrzał się, ale nigdzie nie widział tego brązowego czegoś, co wcześniej mignęło mu przed oczami.

- Szady! On umiera!!! – krzyknęła Daria.

Syreny były coraz głośniejsze. Cholera jasna! Szady uklęknął i przeszukiwał trawę. Gdzie to jest?! Przecież nie szukał igły. Zszedł nieco niżej. Policjanci krzyczeli na tłum zebrany w parku nad plażą. Strażacy z ratownikami medycznymi zbiegali po metalowych schodach do rannego.

Gdzie to do cholery jest?! Jest! Znalazł. Przedmiotem okazał się skórzany notes. Nie otwierał go, tylko schował za pasek na plecach z nadzieją, że nie przemoknie od jego ubrań. Zbiegł do tłumu. Daria siedziała na piasku, ciężko oddychała z rękoma splątanymi wokół nóg. Ratownicy zajęli się ustabilizowaniem pilota.

Część policjantów i strażaków przywitała się z nim skinieniem głowy. Medycy położyli ciało na deskę i na „trzy" unieśli. Szady rozejrzał się po przestraszonych gapiach. Nikt na niego nie patrzył. Ludzie podążali wzrokiem za niesionym na deskach pilocie. Krew z rany na jego głowie skapywała na piasek. Ta z nadgarstków wsiąkała w materiał.

Daria wymusiła uśmiech. Pracowała w policji ponad pięć lat, a wciąż nie przywykła do widoku trupów. Szady dawno zapomniał jak to jest martwić się śmiercią nieznajomych. Już nie spędzała mu snu z powiek.

- Co tu się, do cholery, stało? – spytał Kaszuba, który schodził po schodach. – Powiedzieli mi, że rozbił się helikopter. Wojskowy. To prawda? – Przyjrzał się im. – A wam co? Nie za zimno na kąpiel? To jeszcze nie ta pora. No i w ubraniu?

Szady wyjął dziennik zza pasa. Podszedł do Kaszuby i zderzył się z nim ramionami na przywitanie. Wolną ręką wsunął mu pod kurtkę dziennik i poczekał, aż ten go przechwyci.

- Nie pozwól nikomu tego zabrać, rozumiesz? – szepnął do Kaszuby, przyglądając się patrzącym w ich stronę wojskowym. – Nikt nie może tego dostać. Szczególnie wojskowi.

Odsunął się i wyszedł naprzeciw żołnierzom.

- Generale Kotłowski, dobrze pana widzieć – powiedział i wyciągnął rękę. Dobrze wiedział, że ten człowiek nigdy się z nim nie przywita. Szczególnie, że przez Szadego o mało nie wyrzucili generała z wojska podczas jego krótkiej wizyty na Rzucewskich koszarach.

- Zabrać mi stąd gapiów. – Generał wskazał palcem na tłum. – Odciąć teren. Wezwać jednostkę morską niech zajmie się wrakiem. Przeszukać okolice na wypadek wypadnięcia z wraku jakichkolwiek rzeczy należących do wojska. I do jasnej cholery – tu zerknął na Szadego. – Zabrać mi stąd te szczeniaki. To nie wasza jurysdykcja. Wojsko przejmuje sprawę.

Jeden z żołnierzy podszedł do Szadego i wziął go pod ramię. Szady się wyrwał, cofnął po Darię i obejmując ją w pasie poszedł za Kaszubą.

- Zaraz, zaraz – powiedział generał Kotłowski. – Przeszukać mi tę dwójkę. Mieli bezpośredni kontakt z wrakiem. Mogą coś ukrywać.

- Jeśli ktokolwiek z was dotknie mnie, albo Darię połamię wam ręce – odparł Szady, odwracając się do generała. Posłał mu najgroźniejszy ze swoich spojrzeń. Żołnierze zatrzymali się po ich obu stronach. – Nie mają prawa mnie przeszukać, a pan generale powinien być wdzięczny za próbę uratowania pana człowieka. Do zobaczenia, mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości.

Wznowił marsz.

- Mam nadzieję, że nie – odpowiedział generał i gestem ręki odwołał swoich żołnierzy.

Szady odsapnął dopiero w chevrolecie Kaszuby. Położył się na tylnym siedzeniu, podkładając rękę pod głowę . Nie zapiął pasów, a wzrok wlepił w szarą podsufitkę. Daria usiadła z przodu, grzecznie zapięła pasy.

- Szady, przyniosę ci rachunek za czyszczenie tapicerki – Kaszuba odpalił silnik i ruszył, uważając na łażących wokół ludzi. – Wiesz, że urwą nam łby za ten dziennik, prawda?

- A kto powiedział, że ktokolwiek musi się dowiedzieć, i że dziennik należy do wojska? Zabrałem go dla siebie. Z własnej ciekawości. Chciałem zobaczyć, czy ktoś nie ujął tam czegoś kontrowersyjnego. A później go spalę. Przecież i tak się nam do niczego nie przyda.

- Obyś się nie mylił – wtrąciła Daria. – Obyś się nie mylił, bo mam złe przeczucia.

Też je miał, ale zamilkł. Marzył o ciepłym prysznicu, suchych ciuchach i piwie. Gdyby ktoś się go zapytał, dlaczego pobiegł po ten dziennik nie umiałby odpowiedzieć. Nie przyznawał się do swojej wyjątkowej pamięci i silnej intuicji. Ludzie w to nie wierzyli, woleli słyszeć kłamstwa i ubarwione historie. Przymknął oczy. Nim zdołał przysnąć byli już na miejscu. W końcu do jego domu od miejsca zbrodni dzieliło ich zaledwie siedemset metrów.

Helikopter w zatoceOnde histórias criam vida. Descubra agora