Po zamordowaniu trzeciej ofiary zrobiłem sobie miesiąc przerwy. Chyba się bałem, że mnie złapią. Nikt nie zadawał mi pytań, nikt mnie nie podejrzewał. Policja skupiła się na rodzinie. Przecież bez ciał trudno skazać człowieka, prawda? Policji brakowało dowodów. Fajnie patrzeć jak organy ścigania kręcą się w kółko. W końcu umorzyli śledztwo.

Śledziłem grupy na fejsbooku, ludzie byli oburzeni i zbulwersowani. Przeszukiwali teren na własną rękę. Szukali, szukali, ale nie znaleźli dziewczynki. Nie mieli prawa. Wiedziałem jak zabijać. A chować dowody nauczyłem się po pierwszym morderstwie. To wcale nie jest takie trudne. Trzeba być tylko zorganizowanym. A kto jest lepiej zorganizowany niż wyszkolony żołnierz?

Przyznam, że w pewnym momencie samozwańczej akcji się zdenerwowałem. Grupa wsparcia znalazła na polach jej zabawkę. Szczerze mówiąc nie pamiętałem, aby ją miała. Nie pamiętałem też czy jej dotykałem. Denerwowałem się kilka dni. Chodziłem wściekły jak osa. Mój dowódca nalegał na urlop, ale nie przyjąłem propozycji. W pracy zajmowałem czymś głowę. Jak pilotowałem czułem, że świat należał do mnie.

Po kilku dniach okazało się, że zabawka należąca do dziewczynki zawierała ślady DNA. Jej i jej ojca. To mnie pocieszyło. Skierowało podejrzenia policji na niego. Przeszukano pola. Bagna. Nie znaleziono dziewczynki. Nie znaleziono śladów świadczących o mojej winie. Ulżyło mi. Jeszcze bardziej mi ulżyło, gdy ojciec dziewczynki trafił do więzienia. Zdziwiłem się, że skazano go bazując (według mnie) na poszlakach, ale zasługę w tym miał niejaki Szadurski. Uzyskał przychylność sądu, dzięki wymuszonemu przyznaniu się do winy i zeznaniom świadków, którzy opowiadali jak to ojciec się zmienił po zaginięciu małej. Dla mnie to czarna magia. Śmiałem się, kiedy się o tym dowiedziałem, bo tylko ja znałem prawdę.

A nie ten Szadurski, niby wzorowy policjant, którego mój dowódca nienawidził. Próbowałem wypytać go o tego policjanta, ale nie chciał o nim rozmawiać. Tylko marszczył brwi i zbywał mnie machnięciem ręki. Szkoda, bo chciałem się dowiedzieć, czy ten facet jest naprawdę groźny. Jeśli jest dobry mógłby mnie znaleźć. Ale z drugiej strony wcale mnie nie szukał. Nie wiedział o moim istnieniu.

Wiedziałem, że gdyby wpadł na mój trop stałby się myśliwym. Tak opisywały go media. Myśliwy w mundurze.

Tłum się uspokoił. Mogłem odsapnąć. Skazanie ojca sprawiło, że mogłem swobodnie poruszać się po ulicach. Szukałem. Obserwowałem. Przygotowywałem się do polowania. Byłem pewien, że gdzieś tutaj znajduje się moja kolejna ofiara. Wybranie jej zajęło mi piętnaście dni. Tym razem musiałem być pewien, że zabijam odpowiednią osobę, przesiąkniętą złem do szpiku kości.

Chciałem odpokutować za zamordowanie niewinnej istoty.



Rozległ się dzwonek i do pustej sali widzeń wszedł mężczyzna. Bez kajdanek, ubrany w szary uniform więzienny. Szademu nie umknęła uwadze jego poobijana twarz. Podpite oko, rozcięty łuk brwiowy, opuchnięta warga. Uciekł wzrokiem. Mordercy dzieci nie mieli łatwo w więzieniu. Jeszcze dwa dni temu lepiej spał z tą myślą.

Dzisiaj dręczyły go wyrzuty sumienia. Skazał niewinnego człowieka na pobyt w piekle. Na dodatek sam poprosił służbę więzienną, aby rozpuścili plotkę o zarzutach skazanego. Po przeczytaniu fragmentu o morderstwie dziewczynki sięgnął po zapalniczkę. Przypalił brzegi zeszytu, ale szybko się opamiętał. Ostatecznie wyrżnął nim w ścianę i poszedł się napić. Wlał w siebie tyle, że film mu się urwał po pół godzinie.

- Znaleźliście ją? – spytał więzień, zanim usiadł na drewniane krzesło. W jego oczach znajdował się ból, tak szeroko zakorzeniony, że nawet po wyjściu z więzienia może być nie do usunięcia.

- Prawie – odpowiedział i otworzył teczkę, która leżała przed nim. – To wstępna ugoda z prokuraturą. Chcę, aby pan się z nią zapoznał, zanim ujawnimy prawdę. Na dniach stanie się pan wolnym człowiekiem. Jesteśmy o krok od znalezienia ciała.

- Dziesięć tysięcy złotych? – Roześmiał się. – Chcecie mi zaoferować dziesięć tysięcy złotych za siedzenie w pierdlu? I ta ugoda nie ma daty. Mam ją podpisać? Po co mi pan to mówi? Myśli pan, że panu wybaczę, że wsadził mnie do więzienia za zamordowanie mojej córki? Wszyscy w więzieniu myślą, że zabiłem moją małą dziewczynkę!

- Proszę się uspokoić. – Wystawił dłoń do strażnika. – Przyszedłem osobiście przekazać panu dobrą nowinę. – Słyszał jak źle to brzmi i się skrzywił. – Do czasu podpisania tego dokumentu spędzi pan czas w izolatce. Wyjdzie pan z czystą kartą. Przyszedłem dać panu nadzieję.

- Ten skurwiel... – szepnął, unosząc wzrok znad kartki papieru. – Czy ten skurwiel żyje?

- Nie. Mężczyzna, który zabił pana córkę zmarł wczoraj w drodze do szpitala. Popełnił samobójstwo.

- To dobrze, bo w mgnieniu oka bym tu wrócił. – Wypuścił ciężko powietrze. Zapach nieświeżego oddechu doleciał do Szadego. – Zrobiłbym wszystko, aby udusić go gołymi rękoma. Zniszczył życie mojej rodzinie. – Wstał, zgniatając w rękach kartkę. – Pan też je zniszczył. Jeśli szuka pan wybaczenia to go nie otrzyma. Będzie się pan za to smażył w piekle. – Rzucił kartkę na stół i podszedł do strażnika. – Proszę przyjść z prokuratorem i konkretnym papierkiem.

Strażnik wyprowadził więźnia. Szady odetchnął głośno, zabierając zmiętą kartkę do kieszeni. Wstał od stołu, przesuwając krzesło z piskiem. W jego głowie wciąż rozbrzmiewały słowa więźnia: Będzie się pan za to smażył w piekle. Czy miał rację? Wziął to sobie do serca.

Podszedł do drzwi. W kieszeni rozbrzmiał dźwięk przychodzącej wiadomości. Daria napisała, że grupa techniczna zmierza do celu. Będą kopać i szukać ciał we wskazanym przez Szadego miejscu.

Helikopter w zatoceWhere stories live. Discover now