XVII

26 3 1
                                    

Muzyk był nadzwyczaj uparty, gdy mu na czymś zależało. Pisał i dzwonił do niej codziennie. Ignorowała jego telefony, wiadomości odczytywała, pozostawiając mu namiastkę swojej obecności w postaci informacji, że czytała to, co do niej wysyłał. Nie potrafiła całkowicie się od niego odciąć. Nie reagowała na jego wiadomości, ale chociaż dawała mu do zrozumienia, że nic jej się nie stało. Początkowo z każdym dźwiękiem wiadomości w sercu czuła bolesne ukłucie. Z czasem przyzwyczaiła się do niego. Ból nie malał i nie pozwalał się strącić na dno jej duszy, ale też nie stawał się silniejszy. Marna to pociecha, ale zawsze jakaś. Najgorsze zdecydowanie były telefony. Codziennie jeden lub dwa o różnych porach dnia. Robił to celowo, by nie mogła się wytłumaczyć tym, że jest zajęta pracą lub czymś innym. Pozostawała jednak niezłomna. Nieugięta. Przełykała każdego dnia gorzką pigułkę, którą sama sobie przygotowała i znosiła nerwowe zamieranie na dźwięk przychodzącego połączenia.

W piątek wieczorem dostała inną wiadomość. Nieznany, zagraniczny numer próbował się z nią skontaktować. Gdy nie odebrała, zaraz nadszedł SMS. Jego agent chciał się z nią spotkać. Zazwyczaj udawało jej się go unikać, bo miał wiele na głowie. Zajmowanie się karierą aktora i w dodatku z zamiłowania muzyka nie należało do najłatwiejszych zadań. Oczywiście wiedział o ich dziwnej znajomości, jednak Nicholas stanowczo kazał mu się trzymać od tego tematu z daleka. W zasadzie to czuwanie nad nim zamiast agenta przejął Rick. Może dlatego wziął sobie za punkt honoru, by ją zdemaskować, lecz niestety – o ironio – jego starania spełzły na niczym.

Spodziewała się, że agent się z nią skontaktuje, to było jasne jak słońce. Chociaż dziwiła się, że zrobił to tak późno, gdy było już po wszystkim. Stwierdziła z przekąsem, że wybrał sobie idealny moment na jej przylot do Londynu. W weekendy odwiedzał ją Nick, a ona teraz miała wyjechać. Żywiła nadzieję, że muzyk nie wpadł na pomysł, by do niej przyjechać, bo nie miała na razie wystarczająco sił, by się z nim skonfrontować.

Następnego dnia opuszczała londyńskie lotnisko Heathrow i kierowała się prosto do postoju taksówek. Podała poczciwemu, starszemu kierowcy adres, który dostała dzień wcześniej w wiadomości i po kilkunastu minutach znalazła się na miejscu. Zatrzymała się przed wejściem do kawiarni, upewniając się, że miejsce spotkania się zgadza. Zerknęła na tarczę zegara. Była dwie minuty przed czasem. Fantastycznie. Czas zacząć mniej miły etap jej nieplanowanej podróży po Londynie.

Weszła powoli do środka i rozejrzała się po pomieszczeniu. Rozpoznała ciemnowłosego mężczyznę o przenikliwym spojrzeniu, zbliżającego się do pięćdziesiątki. Zarost, gdzieniegdzie przyprószony siwizną, dodawał mu uroku. Nienagannie ubrany poprawił jasnoniebieski krawat założony na kremową koszulę i się podniósł. Przywitała się, ściskając jego chłodną, szeroką dłoń i usiadła, gdy wskazał jej miejsce. Zaproponował kawę, ale grzecznie odmówiła, tłumacząc się lotem powrotnym za trzy godziny. Po raz pierwszy przedstawił się pełnym imieniem, a ona zaskoczona uniosła brwi,.

– Miło mi pana wreszcie poznać, panie Williamsen – powiedziała spokojnie. – Czy mi się wydaje, czy pańskie nazwisko wskazuje na skandynawskie pochodzenie?

– Mnie też miło panią poznać, pani Andrzejewska – odparł szybko. – Tak, nie myli się pani. Mój dziadek był Szwedem.

Pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Darujmy sobie więcej uprzejmości, panie Williamsen – podjęła po chwili. – Jaką ma pan do mnie sprawę? – zapytała bez ogródek.

Miała chłodny ton głosu. Zachowywała się uprzejmie, ale nawet nie starała się udawać, jest zadowolona z pobytu w londyńskiej kawiarence. Skinął głową z uznaniem, że nie miała zamiaru marnować ani swojego, ani jego cennego czasu.

Pozwól mi odejśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz