Rozdział 29

302 19 3
                                    

A więc nadszedł ten dzień. Dzień, na który czeka każda dziewczyna.
Bajkowy ślub, suknia księżniczki, czekający przy ołtarzu mężczyzna, będący miłością twojego życia, na którego widok kolana Ci miękną...
Mam to wszystko... To znaczy prawie, zamień sobie tylko tego mężczyznę na knura w garniturze, a otrzymasz idealny obraz tego komicznego dnia.
Po rezydencji krzątał się cały orszak stylistek, fryzjerów, makijażystów, którzy mieli dopiąć na ostatni guzik wszelkie sprawy dotyczące jutra. Ja czułam się jak stary, nikomu niepotrzebny mebel, który jest przedstawiany z kąta w kąt, a wywalić go nie można, bo to po prababci.
-Luna, uśmiechnęłabyś się. To twój dzień.
Powiedziała babcia mojego przyszłego męża. Starsza kobieta, o przyjaznej twarzy i ciepłym spojrzeniu uśmiechnęła się do mnie i pogładziła mnie po wierzchniej stronie dłoni. Odwzajemniłam uśmiech, mimo że nie był szczery.
-Chodź, muszę z tobą porozmawiać.
Powiedziała staruszka.
Skinęłam głową i posłusznie pomaszerowałam za staruszką. Skierowałyśmy się w stronę gabinetu mojego ojca, który w salonie udzielał ostatnich wskazówek szefowi ochrony.
Weszłyśmy do gabinetu, kobieta zamknęła za nami po cichu drzwi, wydawałoby się, że zależy jej na tajności tego spotkania.
-Luna, chciałabym Ci coś podarować.
Powiedziała i wyjęła z torebki czerwone podłużne pudełeczko, a następnie wyciągnęła dłoń z tym tajemniczym pudełeczkiem w moją stronę.
-Nie, nie mogę tego przyjąć.
Powiedziałam i zrobiłam krok w tył, wpadając na biurko mojego ojca.
-Nie pleć bzdur, Oczywiście, że możesz.
Powiedziała i wcisnęła mi pudełeczko do ręki.
Spojrzałam bacznie na czerwone welurowe pudełeczko i ostrożnie je otworzyłam. Moim oczom ukazała się srebrna bransoletka, wysadzana drobnymi, błękitnymi diamentami.
-Ta bransoletka była w naszej rodzinie od pokoleń, pora, żeby przeszła w nowe ręce.
No śmiało, załóż ją.
Na ślubie wypada mieć coś pożyczonego...
Pożyczonego, ale na stale.
Uśmiechnęłam się i niepewnie chwyciłam opuszkami palców za końcówki błyskotki. Wydawała się tak delikatna, że panicznie bałam się ją uszkodzić.
-Wiem, że nie wychodzisz za mojego wnuka z miłości, jednak mam szczerą nadzieję, że wasze małżeństwo będzie szczęśliwe i może kiedyś pojawi się między Wami uczucie.
Uśmiechnęłam się sztucznie i lekko skinęłam głową.
Nie sądzę, że poczuje do Sebastiana cokolwiek innego niż nienawiść czy odrazę, ale przecież jej tego nie powiem, nie mogłabym.
-Dziękuje bardzo za bransoletkę, jest przepiękna.
-Ciszę się, że Ci się podoba. Wracajmy już, twój ojciec zauważył już pewnie twoją nieobecność i się pewnie niepokoi.
-Zaraz przyjdę, muszę tylko gdzieś zadzwonić.
Staruszka uśmiechnęła się do mnie i wyszła z biura, zamykając za sobą drzwi.
Usiadłam na skurzanej sofie stojącej pod ścianą i głośno westchnęłam.
A więc tak to wszystko ma wyglądać? W co ja się wpakowałam. Oparłam głowę na miękkim oparciu i zamknęłam oczy. Trwałam tak w tej zadumie, gdy nagły dźwięk otwieranych drzwi mnie z niej wytrącił. Otworzyłam szeroko oczy- w drzwiach stał Sebastian, szczerząc się przy tym głupkowato.
-A, tu jesteś.
Powiedział, tym swoim irytującym głosem. Nie wiem, jak ja zniosę codzienne słuchanie tego czegoś.
-Czego chcesz?
Zapytałam kąśliwie.
-Co tak ostro? Na to przyjdzie czas później... Po weselu.
-O czym ty do mnie pitolisz?
-No o naszej nocy poślubnej. Przecież wypadałby skonsumować nasze małżeństwo.
Powiedział i zajął miejsce obok mnie.
-Ty chyba upadłeś na głowę. Nie będzie żadnej konsumpcji... Skonsumować to sobie możesz co najwyżej kaszankę na kolację.
-Chyba niezbyt dokładnie przeczytałaś nasz kontrakt ślubny. Jest w nim zawarty podpunkt, który mówi o tym, że twoim obowiązkiem jest zaspokajanie moich potrzeb, również tych cielesnych.
-Tobie się stulecia pomyliły. Mamy 21 wiek, nie 11.
-Wiem, ale takie są twoje obowiązki, jako żony. Więc radzę Ci się przygotować na upojną noc.
Powiedział i przysunął swoją twarz do mojej szyi, a swoją lewą rękę położył na moim kolanie.
Do moich nozdrzy dostał się zapach jego mocnych męskich perfum, a przez moje ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
-Odsuń się ode mnie albo złamię ci tę rękę.
Chłopak uśmiechnął się nonszalancko i podniósł się z miejsca.
-Lubię czerwoną koronkową bieliznę, pamiętaj.
Powiedział i wyszedł z gabinetu.
-No co za palant.
Wycedziłam przez zaciśnięte zęby i uderzyłam z pięści w leżącą obok mnie ozdobną poduszkę.
Podniosłam się z miejsca i opuściłam biuro mojego ojczulka. Tuż przy drzwiach dopadła mnie stylistka, wynajęta przez Sofię. Kobieta miała przypilnować, żeby mój ubiór prezentował się w tym ważnym dniu nienagannie.
-Pani Valente, czas zacząć się przygotowywać. Ceremonia za 4 godziny, a jeszcze musi zająć się panią makijażystką i fryzjerka.
-Oczywiście, już idę.
Wybąkałam i ruszyłam za wysoką blondynką w kierunku mojej garderoby, która zamieniła się w salon urody.

Trzy godziny później byłam już gotowa. Stałam na środku mojej garderoby ubrana w białą suknię o kroju księżniczki z długim trenem i ciągnącym się po ziemi welonem.
-Jak ty pięknie wyglądasz.
Powiedziała Sofia, usiłując się nie rozpłakać.
-Mamo, a czy ja też mogę się tak ubrać?
Zapytała mała Naomi, ciągnąc rodzicielkę za rękaw sukienki.
-Nie dzisiaj. To jest suknia ślubna, zakłada się ją, gdy bierze się ślub.
-To ja też wezmę ślub.
-Musisz mieć narzeczonego.
-Sebastian będzie moim narzeczonym. Jest Luny, to będzie też moim.
Powiedziała swoim słodkim głosem, a wszyscy w pomieszczeniu wybuchnęli głośnym śmiechem.
-Sebastian jest dla ciebie za stary. Znajdziemy Ci młodszego narzeczonego- jakiegoś w twoim wieku.
Powiedziałam i pogłaskałam siostrę po głowie.
-Panienko Luno, ma Panienka gościa.
Powiedział stojący w drzwiach Alejandro.
-Kogo?
Zapytałam niepewnie. Wszyscy moi znajomi są na dole lub czekają pod urzędem stanu cywilnego.
-Powinna Panienka sama to sprawdzić.
-Wszystko muszę robić sama.
Powiedziałam zdenerwowana i pomaszerowałam w stronę wyjścia.
-Czeka przed domem.
Powiedział mój lokaj, a ja westchnęłam i niechętnie podreptałam w tej wielkiej, ciężkiej sukni w kierunku drzwi prowadzących na dwór.
Wyszłam na zewnątrz, a moje serce zabiło mocniej. Przed moimi oczami stał Matteo, ubrany w czarne spodnie, błękitną koszulę i czarną marynarkę.
-Co ty tutaj robisz?
Zapytałam, idąc powoli w kierunku szatyna.
-Nie wychodź za Sebastiana.
Powiedział i spojrzał mi w oczy.
-Bo ty tak mówisz?
-Bo tego nie chcesz.
-Wiesz, jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mi mówić, czego nie chcę.
-Wiem, że masz mnie za ostatniego bydlaka, ale nie możesz tego zrobić.
-To moje życie, mogę z nim robić, co mi się podoba. A tobie znudziła się już Jim?
Odpowiedziałam podenerwowana.
-On cię wykorzysta.
-Wiem o tym.
-O tym, czego się dowiedziałem, na pewno nie wiesz.
-To niby o czym nie wiem?
-W chwili podpisania aktu ślubu, dostaniesz do podpisania kontrakt.
-Wiem o tym.
-Daj mi dokończyć.
-W owym kontrakcie drobnym druczkiem zawarty jest podpunkt, mówiący o tym, że po rozwodzie 50 procent majątku twojej rodziny będzie należało do niego.
Powiedział, a ja szeroko otworzyłam oczy ze zdziwienia.
-Przecież prawnicy mojego ojca czytali ten kontrakt. Powiedzieliby nam, gdyby znaleźli coś, co jest dla mojej rodziny niekorzystne.
Powiedziałam, przekonana o mojej racji.
-Sebastian ich przekupił. Obiecał im 5 procent od twojego majątku. Przy tak ogromnej kwocie, 5 procent wydaje się bardzo kuszącą propozycją.
-Skąd o tym wiesz?
-Mam od tego ludzi.
-Szpiegujesz mnie?
Zapytałam wściekła, zaciskając dłonie w pięści.
-Nie, ale Sebastianowi nie ufam. Musiałem się upewnić, że nic Ci przy nim nie grozi.
-W porządku.
Powiedziałam smutnym głosem. Wiedziałam, że Villalobos to drań, ale nie spodziewałam się po nim takiego chamstwa.
-Co teraz zrobisz?
-Nie wiem sama.
Powiedziałam zrezygnowana.
-Luna, czas się zbierać.
Usłyszałam głos mojego ojca dobiegający z balkonu należącego do jego sypialni.
-Już idę.
Zawołałam.
-Muszę już iść. Dziękuje za ostrzeżenie.
Powiedziałam i skierowałam się do domu, z którego zabrać miałam jeszcze kilka rzeczy min: torebkę oraz bukiet stworzony z różowych piwonii.

Destiny ||LUTTEO||Where stories live. Discover now