Rozdział 7.

627 27 28
                                    

Weszłam ospałym krokiem do domu i leniwie rzuciłam żakiet na stolik stojący na środku holu. Ziewnęłam i przetarłam zmęczone oczy. Tej nocy w ogóle się nie wyspałam i jedyne, o czym marzę to moje miękkie łóżeczko.
-Panienka już w domu?
Zapytała Marisol, niosąca tacę z zieloną herbatą i okropnymi orzechowymi ciastkami. Na pewno idzie do tej zołzy Sofii. Dupsko przyrosło jej do fotela i nie ma siły zjeść po ludzku w jadalni.
-Tak, już jest późno.
Odpowiedziałam, przeciągając nieco pierwsze słowo.
-Życzy sobie panienka coś konkretnego na kolacje?
-Nie, dzisiaj odpuszczę sobie kolacje. Jakoś nie jestem głodna.
Kobieta skinęła głową i skierowała się z tacą w stronę Salonu. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w kierunku schodów prowadzących na piętro. Przeszłam przed długi, jasny korytarz i weszłam w 4 drzwi po prawej stronie.
Zapaliłam światło i rozejrzałam się po pokoju. Wszędzie panował nienaganny porządek. Nasza gospisia Pili jak zwykle wykonała swoją pracę w nienaganny sposób. Podeszłam do łóżka i zabrałam z niego piżamę, złożoną w idealną kostkę.
Wykąpana i gotowa do snu wróciłam do pokoju.
Wyjęłam z torebki telefon i podłączyłam go do ładowarki. Pamiętałam, że miałam wykonać jeszcze kilka telefonów, ale oczy same mi się już zamykały. Zgasiłam światło i wślizgnęłam się pod miękką kołdrę. Przyłożyłam głowę do poduszki i natychmiast zasnęłam.
Była godzina 7:45. Właśnie wysiadłam z mojej limuzyny i szłam w kierunku wejścia do szkoły. Tuż przed wyjściem z domu miałam małą sprzeczkę z Sofią, która uparła się, żebym po drodze odstawiła dzieciaki do szkoły.
Nie rozumiem, dlaczego sama nie mogła tego zrobić. Cały dzień siedzi na dupie i nic nie robi.
Przeszłam przez wysokie drewniane drzwi i zdenerwowana podreptałam w kierunku mojej szafki, przy której jak zawsze czekały na mnie moje przyjaciółki.
-Hej Luna.
Powiedziały jednocześnie i uśmiechnęły się do mnie. Spojrzałam się na nie i bez słowa otworzyłam szafkę, do której włożyłam awaryjny strój na zmianę, kosmetyczkę oraz niepotrzebne książki.
-Co się stało?
Zapytała zmartwiona Nina i położyła jedną rękę na moim ramieniu.
-Nie pytaj. Macie te ulotki?
Zapytałam i zamknęłam szafkę na kluczyk.
-Tak.
Powiedziała Ambar i wyjęła plik ulotek ze swojej torebki.
-Świetnie. Na następnej przerwie zastanowimy się co dalej.
Dziewczyny skinęły głowami i cała nasza trójka skierowała się do sali numer 268, w której miała odbyć się lekcja historii. Zatrzymałam się przed salą i oparłam się o ścianę.
-Hej piękna.
Usłyszałam głos mojego przyjaciela i mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie wiem, jak to jest, ale ten idiota od zawsze poprawiał mi humor. Nie wiem, czy to wina jego głupiego ryja, czy co, ale zawsze, gdy był przy mnie, czułam się lepiej.
-Hej brzydalu.
Powiedziałam i wystawiłam chłopakowi język.
-Zołza.
-Dla ciebie zawsze.
Uśmiechnęłam się szyderczo i skrzyżowałam ramiona na piersi.
-Zemsta ci nie wyszła czy jak?
Zapytał i oparł się bokiem o ścianę. Ręce włożył do kieszeni w spodniach i uśmiechnął się do mnie szelmowsko.
-Jeszcze nawet nie zaczęłam jej wprowadzać w życie. Oczywiście liczę na twoją pomoc. Nikt tak jak ty nie lubi upokarzać innych.
-Jak ty mnie dobrze znasz.
Powiedział i uśmiechnął się dumnie.
-Przecież to twoja największa pasja.
-Poprawka. Moją największą pasją jesteś ty.
-Spadaj Balsano. Panienki ci się skończyły?
Zapytałam i uśmiechnęłam się szyderczo.
-Nie, ale żadna nie jest tak seksowna, jak ty.
-Zbok.
Powiedziałam i pokręciłam głową z dezaprobatą.
-Może trochę.
Odpowiedział brunet i zaśmiał się, ukazując rząd białych zębów.
-Chodźmy do klasy.
Wskazałam ręką na otwarte drzwi od sali i złapałam przyjaciela za krawędź jego koszuli.
-Ej, zaczekaj.
Zawołał Matteo, usiłując mi się wyrwać.
-Nie szarp się Balsano, bo sobie wdzianko zniszczysz.
Brunet westchnął zrezygnowany i posłusznie wszedł ze mną do klasy.
Podeszliśmy do ostatniej ławki w rzędzie od okna i zajęliśmy nasze miejsca. Przy biurku siedziała nasza nauczycielka- Pani Jones. 5 lat temu przeprowadziła się dla męża z Chicago do Buenos Aires. Kaleczy trochę język hiszpański, ale to nie żaden problem. Znaczna część uczniów Blake zna język angielki na wysokim poziomie, więc rozumiemy jej wstawki w tym języku. Kobieta otworzyła dziennik i przeleciała wzrokiem po jego kartkach, a następnie przeniosła wzrok na siedzących w ławkach uczniów.
-Alonso.
-Jestem.
Odpowiedziała drobna blondynka, siedząca w pierwszej ławce.
-Alvarez.
-Jestem.
Powiedział Simon, siedzący w rzędzie obok.
-Alzamendi.
-Jestem.
Odpowiedzialna Delfi i uśmiechnęła się szeroko. Delfina to największa lizuska, wyobraź sobie największego klasowego lizusa i pomnóż to razy 10. Taka właśnie jest Delfi.
-Hej, co jest?
Zapytał mnie siedząca w ławce przede mną Ambar.
-Nic. Pokłóciłam się z Sofią. Mam powoli dosyć tego babska.
-O co znowu poszło?
-Nawet nie pytaj, zrobiła sobie ze mnie opiekunkę do dzieciaków. W końcu ją zatłukę i...
-Valente!
Usłyszałam krzyk mojej nauczycielki.
-Czego?!
Zawołałam i spojrzałam w kierunku nauczycielki. Kobieta siedziała przy biurku z szeroko otwartymi ustami.
-Przepasam. Jestem.
Odpowiedziałam i spuściłam wzrok na książki.
-Valente, wstań.
Przełknęłam ślinę i posłusznie wykonałam polecenie. Rozejrzałam się po klasie i zobaczyłam, że wzrok cale klasy zwrócił się w moim kierunku.
-Valente, nie dość, że rozmawiasz na lekcji, to jeszcze odzywasz się do mnie, w bezczelny sposób. Nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania, jeszcze jeden taki wyskok, a będę musiała wezwać na rozmowę twojego ojca.
-Rozumiem i przepraszam. Poniosło mnie.
Kobieta skinęła głową i gestem dłoni, nakazała mi zająć miejsce.
-Ktoś tu miał przypał.
Powiedział mój przyjaciel, naśladując głos małej dziewczynki.
-A zamknij się.
Odpowiedziałam i otworzyłam jedną z książek.
Lekcja się zakończyła i skierowałam się z przyjaciółmi w stronę sali gimnastycznej, która na szczęście jest na uboczu. W dodatku pierwszego dnia szkoły nigdy nie ma na niej zajęć. Usiedliśmy na drewnianej ławce pod ścianą.
-Daj te ulotki.
Powiedziałam do Ambar, która sięgnęła do torby i wyjęła z niej, przewiązany gumką recepturką plik ulotek.
-Masz jakiś pomysł, co z tym zrobić.
Zapytał siedzący obok mnie Matteo.
-To proste. Wystarczy, że po prostu rozwiesimy to po całej szkole. Zależy mi na tym, żeby w szkole ją mieli za szmatę nie w Afryce.
-To by nie było takie złe.
Wtrąciła Nina.
-Tak, ale naszym priorytetem jest szkoła.
-A jak ktoś się dowie, że to nasza robota?
-Dlatego macie zrobić tak, żeby nikt się nie dowiedział. Unikajcie świadków oraz kamer. To ma być misja w trybie incognito.
-W porządku, ale...
Powiedział Matteo przeciągając nieco ostatnie słowo.
-Nie ma żadnego, ale!
Krzyknęłam, a chłopak podniósł ręce w geście obromnym.
-Spokojnie, nie unoś się tak, bo w końcu odlecisz.
-Jaki ty zabawny.
Odpowiedziałam i posłałam mu spojrzenie ostrzegawcze.
-Zbierajmy się, zaraz zaczną się lekcje.
Upomniała nas Ambar, pokazując nam godzinę na ekranie telefonu.
Westchnęłam zirytowana i rozdzieliłam ulotki na 4 osoby, po czym każdemu wręczyłam równą część.
-Tylko proszę Was, bądźcie ostrożni. Nie chcę wiedzieć, co się stanie, jeśli to się wyda.
-Wiemy, nie jesteśmy takimi idiotami, za jakich nas uważasz.
-Mam taką nadzieję.
-Luna, do cholery jasnej.
Powiedział wzburzony Matteo i złapał mnie za ramię. Zatrzymałam się i przewróciłam zirytowana oczami.
-Co?
-Czemu zachowujesz się jak szmata? Nigdy nie byłaś milutka, ale przynajmniej nie obrażałaś swoich przyjaciół.
-Nie obrażam was.
Powiedziałam i wyrwałam się z uścisku bruneta.
-Nie no wcale.
Odpowiedział i odwrócił się do stojących za nim dziewczyn.
-Nina, Ambar czy ona was obraża?
-No trochę tak.
Odpowiedziała niepewnie Nina.
-Widzisz. Powiesz mi, o co chodzi? Może będę mógł ci pomóc.
-Cofniesz się o 36 lat i sprawisz, że Sofia się nie urodzi?
Zapytałam, z odrobiną ironii w głosie.
-Chodzi o twoją macochę?
Zapytał Matteo.
-Nie nazywaj jej tak. To szmata, która zbajerowała mojego naiwnego ojca i wkręciła się w bogatą rodzinę.
-Luna, tyle lat jej nienawidzisz. Nie możesz w końcu jej zaakceptować.
-Nie, nie mogę. To przez nią mama nie żyje.
-Twoja mama zginęła w katastrofie lotniczej. Sofia nie miała z tym nic wspólnego.
-Ta, ale Sofia musiała to wykorzystać.
-Twój ojciec poznał Sofię  po śmierci twojej mamy. Rozumiem, że to trudne, ale spróbuj się z nią pogodzić.
Powiedział Matteo i położył jedną rękę na moim ramieniu.
-Śnisz chyba.
-No to w takim razie naucz się ją tolerować.
-Postaram się jedynie jej nie zabić. Więcej nie mogę Ci obiecać.
-To już coś.
Powiedział Matteo i zaśmiał się lekko.
-Nie ciesz się tak, tylko rusz cztery litery. Spóźnimy się zaraz na lekcje, przez twoją zabawę w psychologa.
-Nie skwiercz. W tamtym roku nie miałaś nic przeciwko zrywaniu się z zajęcia, a teraz panikujesz z powodu kilku minut spóźnienia.
Powiedział Matteo robiąc tę swoją głupią minę.
To jedna z tych min, która sprawia, że jednocześnie kogoś kochasz i nienawidzisz.
-W tamtym roku nie miałam przed sobą egzaminów na studia.
Mój ojciec na mnie liczy, nie chcę go zawieść.
-Od kiedy tak ci zależy na tym, co powie tatuś.
Odwróciłam głowę w stronę bruneta i posłałam mu wściekłe spojrzenie.
-Nie zależy mi na tym. Ktoś musi przejąć rodzinny biznes. Chcę być po prostu godnym następcą.
-Jasne, jasne.
Tatusiu, bądź ze mnie dumny, ja tak cię kocham.
Powiedział cienkim piskliwym głosikiem.
-I co to miało niby być?
Zapytałam i spojrzałam na stojące obok nas dziewczyny, które z trudem powstrzymywały się od wybuchnięcia śmiechem.
-Ty.
-Ja tak nie mówię.
-Owszem mówisz.
-Nie, nie mówię.
-Mówisz.
-No chyba cię pogrzało.
-Mówisz tak i pogódź się z tym.
-Możecie skończyć tę wymianę zdań później?
Zapytała nas Nina, wskazując na pusty korytarz.
Rozejrzałam się dokoła, korytarz świecił pustkami. To mogło znaczyć tylko tyle, że lekcje już się zaczęły.
-Shit.
Powiedziałam i pociągnęłam bruneta za rękę.
-Zwolnij wariatko.
Zawołał Matteo i pociągnął mnie za rękę.
-Chodź, już jest po dzwonku.
-Widzę, ale gdy się po drodze połamiesz, w ogóle nie dotrzesz na lekcje.
Powiedział i wskazał na moje wysokie czarne szpilki.
-Dobra, masz rację. Chodźmy.
Powiedziałam i zobaczyłam zdyszane przyjaciółki.
-A wam co?
-Biegłyśmy.
-Skąd? Przecież przebiegłyście jakieś 20 metrów. Stąd widać jeszcze miejsce, w którym staliśmy.
-Bieganie w takich butach nie jest łatwe.
Odpowiedziała Ambar, próbując unormować swój oddech.
-Dla was bieganie w każdych butach nie jest łatwe. Macie kondycję gorszą od mojej babci.
Dziewczyny zrobiły obrażoną minę i skrzyżowały ręce na piersi.
Matteo pokręcił głową i złapał mnie za rękę.
-Chodź.
Zachwiałam się lekko i ruszyłam posłusznie za brunetem w kierunku klasy biologicznej, która znajdę się na 2 piętrze.

***Poranna rozkmina***

Karol w ostatnim wywiadzie, na pytanie o Ruggero odpowiedziała tak:

Zawsze krążyły plotki, że się nie dogadywaliśmy, że zawsze było między nami źle, ale to nie tak. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy, przecież byliśmy razem 24 godziny na dobę. Wciąż się kontaktujemy, ale już nie tak bardzo jak przedtem.

Ruggero podczas gali MTV miaw na pytanie czy rozmawia z Karol odpowiedział.
-Rozmawiamy rzadko, ale wiem że robi teraz dużo rzeczy, a więc powodzenia.

Poważnie... Byli 2 razy na tej samej imprezie i nawet nie powiedzieli sobie głupiego cześć.
Aż tak zajętymi osobami chyba nie są?
Ja rozumiem, że nie chcą sprawić przykrości fanom, ale ich zachowanie sprawia, że zwolennicy Ruggarol, doszukują się wszędzie tej miłości między nimi.
Moim zdaniem, powinni powiedzieć wprost, jak jest. Ruggero jeszcze tylko wszystko pogarsza, odpowiadając w wywiadach w bardzo dwuznaczny sposób.
Na pytanie o Probablemente odpowiedział, że chciał, żeby ta piosenka go odzwierciedlała, żeby była o nim. Mowi, że pisząc ją myślał o miłości.
"w miłości zawsze jest nadzieja. Mimo, że się rozdzielacie i ta osoba spotyka się z kimś innym, zawsze istnieje nadzieja na ponowne spotkanie."
W skrócie w wywiadzie mówił o walce o osobę, którą się kocha i drugiej szansie. Mówi takie rzeczy, które można interpretować w sami wiecie, jaki sposób, a
potem się złości, że fani zachowują się w taki a nie inny sposób. Wszędzie opowiada jaki jest szczęśliwy z Cande. No te piosenki tego nie pokazują. (Nie mam nic do Cande, ani do ich związku. Jest mi on wręcz obojętny) Ale no do cholery, zwariować z nimi można. Uwielbiam go, ale jeśli się nie ogarnie, to pojadę do Argentyny i dam mu kopa w dupsko.

Okej koniec rozkimy.
Jeśli jeszcze to czytasz, mam nadzieję, że cię nie zanudziłam. Nie chciałam, tego pisać ale noo... musiałam 😂

Destiny ||LUTTEO||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz