6. Bluza

40.2K 1.2K 473
                                    

Gdy wjechaliśmy na parking przy uczelni, było już koło dziewiętnastej. 

Droga powrotna trochę się nam przedłużyła, bo Waller oczywiście musiał zajechać coś zjeść, a jako że uparłam się, iż w tym stroju absolutnie nie wysiądę z samochodu, został mu McDrive. Kupił szybko coś na wynos, a potem zatrzymaliśmy się przy jakiejś wiacie w lesie, w wybitnie odludnym miejscu, gdzie w dość miłej atmosferze spożyliśmy szybką obiado-kolację.  

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym przy drugim łyku coli nie uświadomiła sobie, co ja właściwie robię. Siedzę w środku lasu z moim największym wrogiem, który spokojnie mógłby mnie zabić, zakopać i odjechać bez żadnych świadków. 

Ta myśl towarzyszyła mi aż do momentu, gdy ponownie wróciliśmy na drogę.

Przez resztę trasy rozmawialiśmy ze sobą w miarę normalnie, jak na nas oczywiście, nie odpuszczając sobie jednak wzajemnych kąśliwych uwag. Pod koniec dopadło mnie niemiłosierne zmęczenie, więc oparłam głowę o szybę, przymykając leniwie powieki. Widziałam, jednak kątem oka, jak od czasu do czasu Dominic zerka na mnie dyskretnie. Chyba myślał, że śpię, bo w końcu przyciszył lekko muzykę, a następnie potarł ręką zmęczoną twarz i oparł się o fotel wzdychając cicho.

Jechaliśmy dość wolno, jak na niego oczywiście, bo albo nie miał się przed kim popisywać, albo nie śpieszyło mu się aż tak z powrotem. To dość dziwne, zważywszy że każdą sobotę już od wczesnych godzin zawsze spędzał na imprezach, które  kończyły się w niedzielę, a przy dobrych wiatrach czasami nawet w poniedziałek.

Po zaparkowaniu na podziemnym parkingu kolejnym problemem stało się przetransportowanie mnie w tym stroju na dwunaste piętro do mieszkania. Do końca miałam jeszcze mikroskopijną nadzieję, że może ubrania wyschły, ale Dominic wsadził je oczywiście do plastikowej reklamówki, więc nie dość, że były tak samo mokre jak trzy godziny wcześniej, to zostały wymięte i jeszcze śmierdziały stęchlizną.

Genialnie.

Ostatecznie ruszyliśmy jakimiś tylnymi wejściami, które Waller znał na pamięć, wracając regularnie po całonocnych libacjach do akademika. 

Byliśmy już bardzo blisko celu i kiedy myślałam, że naprawdę udało nam się pozostać w trybie incognito, czar prysł po rozsunięciu drzwi windy na naszym piętrze.

– Mordo, gdzieś ty kurwa był? – jęknął żałośnie Shane, po czym dziwnie zaczął dreptać w naszym kierunku – Miałem już dzwonić na psy. 

– Mówiłem ci, że mam dzisiaj coś do załatwienia. – rzucił chłodno Waller i wymijając go, szybko ruszył w stronę drzwi.

– Człowieku, co może być ważniejsze od sobotniej imprezy? – Shane spojrzał z wyrzutem.

– Gdzie byłeś cały dzień?! – subtelnie wtrąciła swoje pięć groszy Paula, która nagle wyłoniła się zza drzwi klatki schodowej.

Dominic nawet na nią nie spojrzał. Ją również wyminął, jak gdyby nigdy nic na spokojnie szukając karty w plecaku.

– Nie muszę ci się ze wszystkiego tłumaczyć. – odparł ostro, gdy Paula załapała go za rękę.

– Moi rodzice dzisiaj przyjechali. – warknęła rozwścieczona.

– Super, więc się nie nudziłaś. 

– Chcieli się z tobą zobaczyć, a ja nawet nie wiedziałam, gdzie jest mój chłopak i...

I w tym właśnie momencie zatrzymała swoje zwężone źrenice na mnie.

– Czy ona ma na sobie twoją bluzę? – syknęła złowrogo, kierując kroki w moją stronę, więc profilaktycznie zrobiłam tyle samo kroków w tył.

W moim małym świecie (I & II) |ZOSTANIE WYDANEWhere stories live. Discover now