Rozdział 60. Komar i słońce

3 0 0
                                    

Człowiekiem na progu nie był porucznik Vincent. To boleśnie nie był on.

– Linda Giordano. Ile to już lat?...

Wysoki, pleczysty mężczyzna o lekko oliwkowej karnacji i z ciemną grzywką, zaczesaną w prawo i napomadowaną, stał w drzwiach, górując nad Lindą.

– Pan mnie z kimś pomylił – odrzekła beznamiętnym tonem. – Ja się nazywam Dryden.

– A to dobre – parsknął nocny przybysz. Akcent, z którym mówił, budził w niej nieprzyjemny dreszcz. – Jeżeli cię z kimś pomyliłem, to jakim cudem ty rozpoznałaś mnie?

– Czego chcesz? Masz sprawę, to przyjdź za dnia.

– Musisz być taka ordynarna wobec znajomego z dawnych lat?

Nie czekając na odpowiedź, zrobił krok naprzód, wchodząc do przedpokoju.

– Gdzie się pchasz? – warknęła Linda. – Nie pozwoliłam ci wejść!

– Tak, jesteś znana z tego, że nie pozwalasz wejść – intruz zachichotał obleśnie. – W każdym razie dawniej tak było. A teraz się okazało, że wobec obcych nie jesteś tak wybredna jak wobec ziomków.

– Wynoś się albo zawołam stróża.

– Stróża? – powtórzył. – Może jeszcze policję? Bardzo chętnie im wszystko opowiem.

– Niby co? – panna Dryden udawała, że nie rozumie.

– Na przykład to, dlaczego musiałaś wyjechać z Italii. I dlaczego nie występujesz pod własnym nazwiskiem.

Nie unikała jego spojrzenia. W jej wzroku kryło się wyzwanie, które przeraziłoby Henry'ego, gdyby ją teraz zobaczył.

– Pan jesteś nietrzeźwy – powiedziała. – Wyjść!

Mężczyzna nie zamierzał posłuchać.

– Zależy ci, żeby nikt o tym nie gadał, prawda? To musisz zapłacić. Gotówką albo czym innym.

– Tobie, Malatesta, naprawdę źle w głowę! – wybuchnęła Linda, odrzucając pozory i mimowolnie przechodząc z języka angielskiego na wenecki. – Przykład Lorenzona nic cię nie nauczył?

– Ja jestem sprytniejszy niż on – odparł. – Lepiej cię znam. Wiem nawet, że tryniałaś się z niemieckim przemysłowcem. Ciekawe, co by policja na to?

– Wyjdź – rzuciła zimno. – Nie jestem tą dziewczyną, co dawniej.

Malatesta naparł, spychając ją na ścianę przedpokoju. Linda próbowała go odepchnąć, a on złapał ją za nadgarstek i wykręcił rękę do góry. Wolną dłonią walnęła go w twarz.

Maiala! – wrzasnął, odruchowo dotykając rozoranego paznokciami policzka i nosa.

Linda spróbowała się wyrwać, ale chwycił ją za kołnierz. Z wysiłkiem wyswobodziła ramiona z rękawów i nie zważając na nic, naga pobiegła w stronę pokoju. Potknęła się, gubiąc pantofle, wpadła do środka i całym ciężarem ciała naparła na drzwi. Mieszkanie było małe, Malatesta nie miał długiej drogi do pokonania i wcisnął się częściowo, zanim zdążyła zamknąć. Jedna z jego rąk znalazła się już po tej stronie drzwi, wymachiwał nią na ślepo, usiłując chwycić Lindę za włosy.

Odskoczyła, rzucając się w stronę łóżka. Dlaczego nie uciekła do kuchni? Mogłaby go prześwięcić pogrzebaczem czy szuflą do węgla, a stąd nawet nie ma jak uciec!

– Dobrze – powiedział Malatesta, wkraczając do sypialni. – Bądź rozsądna, Lindo. Już dość biedy sobie napytałaś.

Linda przypomniała sobie o prezencie dla Henry'ego i sięgnęła po zawiniątko na szafce nocnej. Zaciskając dłoń na okładzinie pistoletu, panna Dryden zdała sobie sprawę, jak trzęsie się jej ręka. Nie, ona cała się trzęsła.

Tony Rule The WavesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz