Rozdział 1. Skok do stawu

79 7 1
                                    


Brighton, lipiec 1914

– No i gdzie ten dworzec?

– Spokojnie, Foy. Zaraz go znajdziemy.

– Znajdziemy? A jak w ogóle mogliśmy go zgubić?

Dwaj oficerowie Royal Navy szybkim krokiem przemierzali ulicę. Był ładny, słoneczny dzień lipca. Bardzo gorącego lipca dla całej Europy.

– Jestem prawie pewien, że zobaczymy dworzec lada chwila – powiedział kapitan Thomas Dunmore. – Trudno go pomylić z czymkolwiek innym.

Wysoki na ponad sześć stóp, z kasztanowatymi włosami, ponurym spojrzeniem omiatał domy po obu stronach, starając się znaleźć jakikolwiek szczegół, który zapamiętał, gdy wychodzili z dworca w kierunku centrum.

– Na litość boską, Dunmore – westchnął jego kolega, płowowłosy James Foy. – Jesteśmy w małym mieście letniskowym, nie w Londynie! To jak zabłądzić na prostej drodze! Jeżeli w nawigacji jesteś tak samo zdolny, to się nie dziwię, że cię wysłali na kurs lotniczy. Po prostu woleli, żebyś się nie zbliżał do okrętów!

Dunmore służył wcześniej w Scapa Flow na Orkadach, głównej bazie Grand Fleet, dumy brytyjskiej marynarki wojennej. Któryś z jego przełożonych był na tyle rozsądny, żeby znaleźć mu inne zajęcie.

– Człowieku małej wiary! – powiedział, a w jego głosie rozbrzmiewały ślady northumberlandzkiego akcentu. – W odróżnieniu od ciebie, ja przynajmniej ukończyłem ten kurs.

Foy wzruszył ramionami. Wkrótce okazało się, że jego nerwy były całkowicie zbędne. Oficerowie skręcili w prawo i przed ich oczami wyrósł brightoński dworzec kolejowy, łukowato wygięty, gdyby spojrzeć nań z lotu ptaka, do czego Foy miał ostatnio kilka razy okazję.

Parowóz, a za nim skład pasażerski, wtaczał się na dworzec ze zgrzytem hamulców, para buchała z komina. Kiedy prędkość pociągu osiągnęła zero i otworzyły się drzwi wagonów, na peron wylał się tłum pasażerów. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Biznesmeni, urzędnicy, żołnierze, klasa robotnicza. Anglicy, Szkoci, Irlandczycy, a przede wszystkim mieszkańcy Londynu (wśród których można było znaleźć przedstawicieli wszystkich powyższych grup). Dziesiątki ludzi przybywały do Brighton na urlop albo choćby na weekend, by wypocząć na plaży, pospacerować po molo, a nawet wybrać się w rejs jednym z licznych statków kursujących po Kanale. Nieco mniejsza grupa właśnie z urlopu wracała – załogi tychże statków, obsługa hotelowa czy po prostu ci, którzy nie jeździli na wywczas do Brighton, bo już tu mieszkali.

Wysoki Dunmore bez trudu dostrzegł wśród podróżnych białą czapkę oficera marynarki, taką, jak sam nosił, i wyszedł nowo przybyłemu na spotkanie.

Porucznik Tony Scolding, wysmukły mężczyzna o trochę nieobecnym wyrazie twarzy, przywitał się z kolegami. Niedawno ukończył z wyróżnieniem kurs pilotażu w bazie szkoleniowej RNAS, lotnictwa morskiego, w Eastchurch na wyspie Sheppey. Z tej okazji otrzymał urlop. Odwiedził rodziców, po czym wpadł do Brighton zobaczyć się z Dunmore'em i Foyem. Samo miasto było dla niego mniej interesujące niż spotkanie z kolegami, którzy też mieli akurat wolne. Wychował się przecież w niewiele mniej znanym Eastbourne, a w ramach służby odwiedzał i Brighton, i inne słynne miasta nad Kanałem: Weymouth, Torquay, wyspę Wight, południową Kornwalię...

– Udało ci się ukończyć? – zdziwił się na widok pozłacanego orła nad lewym mankietem Foya. – Przecież odesłali cię w połowie szkolenia.

– Nie odesłali, tylko przenieśli, bo odkryli we mnie inne talenty – wyjaśnił Foy z dumą. – Będę dowodził sterowcem. To jest dopiero maszyna!

Tony Rule The WavesWhere stories live. Discover now