Rozdział 40. Ogień, woda i odłamki

9 1 0
                                    

Tony, porwany falą eksplozji, mógłby zlecieć na pokład i skręcić kark albo w ogóle spaść do morza, zdążył jednak uchwycić się relingu. Przez chwilę czuł, że unosi się w powietrzu, po czym runął z wysoka na schody, boleśnie obijając się o stopnie.

Przez moment przebiegło mu przez głowę, że połamał żebra, ale to nie miało znaczenia. Zerwał się, próbując ignorować ból i nieznośne dzwonienie w uszach. Wspiął się i zajrzał do radiokabiny, z której drzwi sączyła się smuga gryzącego dymu. Odór był nieznośny: kordyt, spalone drewno i coś jeszcze gorszego.

Pocisk musiał wejść przez okno od bakburty, urwał głowę podoficerowi, który stał najbliżej, po czym uderzył o podłogę i eksplodował, wyrywając w niej dziurę i siejąc odłamkami po pomieszczeniu. Jeden z telegrafistów został śmiertelnie ugodzony już przy przeciwległej ścianie, poszarpany kawałek metalu wystawał mu z potylicy. Siedemnastoletni praktykant, przyjęty przez Bancrofta jeszcze na Malcie, zwijał się po podłodze, ciągnąc za sobą lewą nogę, która zmieniła się w bezkształtny krwawy kikut. Ktoś inny drżał w konwulsjach.

Davis wyglądał najlepiej z nich wszystkich. Miał szczęście, że zasłoniła go metalowa szafka, teraz rozpruta jak papierowa torebka, z której ktoś strzelił. Twarz miał całą we krwi, zmienioną nie do poznania. Kurtka i koszula zostały rozdarte na brzuchu. Trzymał się za prawy bok, usiłując powstrzymać krwawienie. I krzyczał, przeraźliwie krzyczał. To przynajmniej znaczyło, że żył.

– Spokojnie, jestem przy tobie – powiedział Tony, zwalczył jednak poczucie, że powinien natychmiast mu pomóc. Pamiętał złotą zasadę: nieprzytomni przed przytomnymi, leżący przed chodzącymi.

– Potrzebuję pomocy! – krzyknął do rury głosowej. – Eksplozja w radiokabinie, zabici i ranni! Dawać mi tu sanitariuszy!

Z góry, z pomostu bojowego, zbiegł natychmiast bosman Pickens.

– Jezu, co tu zaszło? – zapytał zaszokowany.

– Nie stój w drzwiach, tylko pomóż!

Za chwilę mieli przybiec ludzie Connora. Tony złapał kawałek urwanego kabla, przykucnął przy praktykancie i próbował zatamować krwawienie, zaciskając kabel na łydce chłopaka. Nadać SOS? Bez sensu, radiostacja kompletnie zniszczona. Byli na morzu ciemności, sam na sam z niewidocznym przeciwnikiem...

W tym momencie z daleka rozległ się głos, metalicznie zniekształcony przez tubę:

– Tu okręt Jego Cesarskiej Mości! Opuścić sztatek i nie sztawiać oporu!

Na pokładzie „Evelyn" ogłoszono alarm bojowy i wszyscy śpieszyli na stanowiska. W kilka sekund mesa oficerska opustoszała, biesiadnicy wylecieli jak z procy.

– Co oni, całkiem zgłupieli? Tak sobie wzywają okręt wojenny do kapitulacji? – Braeburn nawet w chwili niebezpieczeństwa nie mógł opanować zdumienia.

– Pewnie wzięli nas po ciemku za handlowy – stwierdził Henry. – Zaraz ich wyprowadzimy z błędu!

W warunkach alarmu załogi hydroplanów powinny były oczekiwać w gotowości na start, ale cóż, kiedy hydroplan pozostał tylko jeden i w dodatku było bardzo wątpliwe, czy uda się go opuścić na wodę? Braeburn, Dunmore i Matthews na wszelki wypadek poszli do hangaru, Vincent zaś udał się sprawdzić, czy na mostku nie trzeba pomocy.

Sprawnie jak kozica wspiął się po schodni, minął zniszczoną kabinę radiową, skąd sanitariusze wynosili już rannych. Serce zamarło mu na chwilę, gdy w drzwiach stanął Tony. Zataczał się, miał krew na dłoniach, rękawach i koszuli. Rzucił Henry'emu uspokajające spojrzenie, mówiące bezgłośnie: „To nie moja krew", po czym wraz z jednym z marynarzy zaczął wynosić na kocu rannego Davisa.

Tony Rule The WavesWhere stories live. Discover now