Rozdział 15. Punkt na horyzoncie

10 1 0
                                    

 Z przeraźliwym zgrzytem przesunęło się ramię żurawia. Wyciągnięty z morza hydroplan, pozostawiając na pokładzie mokry szlak wody ściekającej z pływaków, kołysał się chwilę na wietrze, aż dźwig opuścił go ostrożnie na pokład. Marynarze, dotąd krążący po obwodzie pokładu startowego, podbiegający krótkimi zrywami niczym pająki, zbliżyli się, by złożyć skrzydła drewniano-płóciennego ptaka i schować go w bezpiecznym gnieździe hangaru.

Kapitan Scolding wyskoczył z samolotu, skinął na podoficera obsługi pokładowej, a potem zwrócił się ku człowiekowi, który wysiadł z kokpitu obserwatora.

– No i co powiesz, Angus?

– Po mojemu wszystko dobrze, panie kapitanie – odparł szef mechaników, ściągając pilotkę. – Wyregulowałem cięgna i ster chodzi bez problemu.

W ostatnim czasie coś się stało ze sterem kierunku w shorcie Tony'ego: po wykonaniu zwrotu w prawo nie wracał do pozycji wyjściowej i w rezultacie samolot znosiło na bok. Scolding musiał sobie dodatkowo wyrównywać kurs, co było mocno uciążliwe, a nawet ryzykowne. Na szczęście Angus, jak zwykle, spisał się pierwszorzędnie.

– Te nasze maszyny łataliśmy już tyle razy, że chyba warto by się zwrócić o nowe... – powiedział mechanik. – Co pan myśli?

– Też się nad tym zastanawiałem – przyznał Scolding. – Może kiedy wrócimy do Anglii, coś się wyklaruje. Na razie będę musiał wzmocnić eskadrę w inny sposób. Dobra, Angus, jesteś wolny.

George Angus oddał mu pilotkę i skórzaną kurtkę. Pod spodem miał granatowy kombinezon, który odkupił w Dunkierce od jednego z tamtejszych mechaników. Zasalutował prowizorycznie do pustej głowy i poszedł do hangaru, czapkę miał pewnie tam.

We francuskim porcie załoga spotkała lotników, którzy stacjonowali tam, w pobliżu frontu, od miesięcy. Oficerowie z Dunkierki, ubrani niemal powszechnie w mundury khaki zamiast granatowych, opowiadali o warunkach na froncie i swoich lotach. W ich relacjach przewijała się opowieść o nowym typie samolotów niemieckich – bardzo zwrotnych jednopłatowców, szybkich i uzbrojonych w karabin maszynowy strzelający przez śmigło. Scolding reszta nie mieli wątpliwości, że to właśnie z tego typu maszynami zetknęli się podczas nalotu na Ostendę. W przerwach piloci z wybrzeża wznosili toasty za poległych towarzyszy, które stanowiły ponure potwierdzenie skuteczności nowej broni Niemców. Tony i jego koledzy nie mieli jednak okazji się na nią natknąć na patrolach, na które wypuszczali się z Dunkierki. Teraz HMS „Evelyn" wracała do Anglii, wziąwszy kurs na Southampton.

Tony wszedł do mesy oficerskiej. Zastał tam Sinclaira, Matthewsa i Wallace'a. Dunmore chwilę wcześniej wyszedł na wachtę – lotnicy dzielili się tym obowiązkiem z oficerami pokładowymi.

– Jak było, kapitanie? – zapytał od razu Sinclair.

– Spokojnie – odparł Tony. – W powietrzu pustki. Po obiedzie wasza kolej.

Przysiadł przy stole, nalał sobie kawy. Matthews podsunął mu talerzyk.

– Ciastko weź.

– Skąd masz?

– Paczka z domu.

Jego dłoń otaczał biały zwój bandaża. Przed czterema dniami napotkali z Dunmore'em niemiecki samolot i niewiele myśląc, porwali go do walca. Po intensywnej wymianie ognia zmusili Huna do odwrotu. Choć nieźle się ostrzeliwał, brytyjska załoga wróciła na „Evelyn" bez najmniejszego uszczerbku. Za to już na pokładzie Matthews poprosił o kawę. Stojąc przy relingu z blaszanym kubkiem, nagle kichnął. Strzał oddany nosem tak wstrząsnął całą postacią Matthewsa, że gorąca kawa chlusnęła mu na dłoń. Dunmore utrzymywał, że obserwator zrobił to specjalnie, żeby się na nim zemścić, nie bardzo tylko potrafił powiedzieć, za co.

Tony Rule The WavesWhere stories live. Discover now