II. Miłość wiele masek przywdziewa

87 11 0
                                    

- Kordianie! - powiedział Grzegorz odsłaniając zasłony w chłopięcym pokoiku. - Proszę wstawać, wybiła właśnie dziesiąta.

Mężczyzna spojrzał na puste łóżko i z przerażeniem wybiegł z pokoju.

- Panie, panie! Dziedzic Kordian zniknął! - krzyknął wbiegając do jadalni, w której przy zastawionym stole posiłek spożywał ojciec chłopaka. - Kordian zniknął, nie ma go w pokoju!

- Przebóg, gdzie on mógł uciec?! - spytał zaskoczony ojciec. - Same problemy z tym dzieciakiem. Grzegorzu zmobilizuj całą służbę, niech szuka mojego syna.

- A Pan?

- Ja? Uważasz, że sam powinienem coś zrobić? Nie po to mam służbę, żebym miał szukać jakiegoś dzieciaka... - rzucił gniewnym spojrzeniem w wiernego sługę.

- Oczywiście Panie, przepraszam najmocniej.

Mój ojciec nie interesował się mym losem, zwłaszcza po śmierci matki, która zmarła przedwcześnie, gdy tylko skończyłem pięć lat. Ojciec był wpatrzony w swoją jedyną miłość, a ja stanowiłem dla niego tylko uporczywy obowiązek. Czy mnie kochał? Nie wiem, nie mogłem tego wiedzieć, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Kochałem ojca z całych sił, mimo, że bez wątpienia inni mieli lepszych rodziców. Tatko przeklinał i krzyczał na mnie na każdym kroku, gdy tylko popełniłem choćby najmniejszy błąd. Niejednokrotnie zdarzało się, że nawet podniósł na mnie rękę. Często potem płakałem i grzeszyłem okropnie powtarzając sobie w myślach, że nienawidzę swojego papy. Mój spowiednik - ksiądz Pablo, wielokrotnie słysząc listę moich grzechów powtarzał, że ojca muszę kochać niezależnie jaki by był, a ja słuchałem jego rad. To właśnie rozmowy z Pablem zmieniły me postrzeganie miłości. Dał mi do zrozumienia, że można ją okazywać na różne sposoby. Przedtem uważałem, że to niezwykłe uczucie objawia się tylko przez matczyne współczucie i troskę, a po zachowaniu ojca zrozumiałem, że miłość to również brak empatii, ale i odmiana nienawiści.
Cała służba pałacowa szukała mnie po całej okolicy i dopiero Grzegorz odnalazł mnie blisko południa nad strumieniem, siedzącego pod starą wierzbą. Po krótkiej rozmowie zaprowadził mnie z należytym szacunkiem do ojca, który ponownie mnie ukarał wymierzając silne razy na miejsce, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę. Nie miałem mu za złe, że mnie karał, bo zasłużyłem sobie na to, za zniknięcie bez słowa, a nawet byłem mu za to wdzięczny, ale miałem za złe to, że nie rozumiał dlaczego to zrobiłem. Posiadał zupełnie inną wrażliwość niż ja. Nigdy nie wychodził na spacery, nie zachwycał się pięknem natury, nie obserwował śpiewających ptaków i nie rozmyślał godzinami nad płynącym strumieniem. Jego wrażliwość można było porównać do skały, która nigdy nie płacze i nie czuje potrzeby, żeby nad czymkolwiek się zachwycać.


Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.


- Lauro, Laurko kochana. Ja twej miłości pojąć nie zdołałem, ale teraz, gdy sam siadam przy kamieniu i myślę o tobie i o nas... Ach, dziękuję. Tyś dla mnie matką kochaną byłaś, a ja cię miłością inną darzyć pragnąłem. Gdzieś ty teraz? Czyś ty szczęśliwa? Czy nie cierpisz sięgając w tył pamięcią? Tęsknię po tobie o mamo, o siostro błoga, co z krwi innej, ale duszy jednej Bóg nas stworzył. Laurko, niech ptaków śpiew zaniesie me słowa do twego domku, gdzieś, gdzie mi poznać nie przyszło twego lokum. Bądź pozdrowiona ukochana moja. Jam twoim bratem, a braci nigdy się nie traci...

Wypowiedziawszy te słowa wstałem zapłakany i ostrożnym krokiem zbliżyłem się do skarpy. Zerknąłem ostrożnie.

- Głęboko. Na dnie woda, mam jednak nadzieję, że jest płytka. - przeżegnałem się. - W imię ojca, syna i ducha, niech matka moja do niebios bram wejście trzyma. Lauro, do ciebie jeszcze słów mam kilka. Zapal czasem lampkę przy oknie, a duch mój odwiedzi cię w ciszy i wesprze cię tajemnie.

Cofnąłem się kilka kroków i wziąwszy głęboki oddech z rozbiegu skoczyłem w głąb przepaści.

Kordian Homo viator. Galeria wspomnieńWhere stories live. Discover now