IV. W życiu każdym zachodzi zmiana

77 10 0
                                    


- Siadaj w mgłę - niosęć...

Umęczony podróżą na szczyt, zgodnie z poleceniem usiadłem na obłoku. Droga na Mont Blanc stała się dla mnie dobrym czasem na przemyślenia. Wszelkie rady, pomoce innych, na co mi to wszystko?! Świat zostawił mnie samego, a te słowa jedynie do zawodów mnie sprowadziły. Niewinność... Dziecięca niewinność... Zawód... Czy tylko mnie to spotyka? Czemu wiara ma dziecinna na papieskich padła progach?! DLACZEGO gorzkie pocałowania kobiety kupiłem?! Bieda... Pieniądz... Świadom tego, że mój lot będzie długi, zdecydowałem się na sen. Przyjemna łuna księżyca oświetlała delikatnie moje lica, a lekki, nocny wiatr letni muskał me ciało. Gdy wtulony w obłok prawie śniłem, z prawej strony usłyszałem znajomy mi głos.

- No w końcu jesteś chłop, a nie baba. Dobrze przyjacielu! Widzę, że moje nauki nie poszły w las. - roześmiał się szczerze.

Przerażony skierowałem swój wzrok w kierunku, z którego dochodziła mowa. Ku memu zaskoczeniu tumany uformowały się w postać tęgiego mężczyzny bez lewej ręki. To mój najdroższy przyjaciel do kufla, którego poznałem niedawno w Italii.

- Co, nie poznajesz mnie? To ja przecież! - ponownie się roześmiał. - Każden przecież by mnie rozpoznał. Jednak jak chłop, a nie ciepły "artysta" się zachowujesz. Wiedziałem, że z ciebie dobry dzieciak.

Przetarłem oczy ze zdumienia, lecz gdy miałem już odpowiedzieć, postać rozpłynęła się równie nagle, jak się pojawiła.

- Kordianie, popatrz! To ja, Laura! - rozbrzmiał delikatny kobiecy głos z lewej strony. - Popatrz, mam synka. Nazwałam go Kordian, po tobie przyjacielu.

Po tych słowach szybko obróciłem głowę w stronę mówcy. Ujrzałem Laurę, równie piękną jak niegdyś, jedynie drobne oznaki dorosłości i dojrzałości pojawiły się na jej ciele. Przybrała na wadze tu i ówdzie, biust wyraźnie się zwiększył, a rozpuszczone onegdaj włosy, były spięte w ścisły kok. Tuż przy niej, wtulony w jej łono stał mały chłopiec zerkający na mnie wstydliwie.

- Razem z Radomirem zamieszkaliśmy na wzgórzu. Jest nam dobrze, kochamy się i spodziewamy się kolejnego dziecka. - pogładziła się po brzuchu po czym westchnęła głęboko. - Och Kordianie, mimo tej miłości, która mnie otacza, tych dzieci, nie jestem szczęśliwa. Brakuje mi ciebie mój najdroższy. Przepraszam...

Kobieta rozpłynęła się w obłokach podobnie jak jej poprzednik.

- Luby, mój luby! - rozbrzmiał zmęczony głos kobiecy. - Luby! Gdzieś ty? Najdroższy, czemuś mnie opuścił.

Przerażony kolejną postacią zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu źródła dźwięku.

- Tu jestem! Kordianie, ach tutaj!

Obłoki bure, deszczowe w postać żebraczki, głodnej i chorej się zebrały w miejscu, w którym dopiero co Laurę oglądałem.

- Nie poznajesz mnie, prawda? - zapytała zapłakana dama. - To ja luby, to ja Wioletta. Głupiam była Kordianie. Za pieniędzmi podążałam, a pieniądze straciłam. Kochanek, twój następca, całkiem ze złota mnie ogołocił, a ja sama zostałam... Bez grosza przy duszy... Luby, w tej biedzie czynów strasznych się dopuściłam... Och Kordianie, lues mnie wziął! Spójrz na mnie, kości pod skórą jedynie zostały, włosy garśćmi ściągać z głowy mogę, a co najgorsze purchle na ciele całym... Kordianie, och najdroższy, pomóż swej kochanej. Rtęci mi na syfa trzeba. Najmilszy, tyś zawsze w mym sercu najukochańszy mi byłeś. Za klątwy na ciebie rzucone Bóg mnie ukarał. Czemuś mnie opuścił?!

- Idź precz maro nieczysta!

W zmęczonych, kobiecych oczętach pojawiła się nienawiść, a dłonie ostatkiem sił ścisnęły się w pięść.

Kordian Homo viator. Galeria wspomnieńWhere stories live. Discover now