Po środku placu drewnianą scenę wzniesiono, na jej deski więźnia przed plutonem postawiono, a wokół dziesiątki tysięcy gapiów w tłumie się zebrało, by śmierć pierwszego w historii, polskiego królobójcy obejrzeć. Pod samym podestem zdołałem zdobyć miejsce, żebym całym procesem mógł kierować. Oficer wzniósł rękę przygotowując się do wydania rozkazu oddania strzałów. Na jednej z ulic dojrzałem adiutanta carskiego. Ogonem, niczym batem zwierzęta, zgoniłem tłum na drogę ordynansowi, gdyż w dłoni list ułaskawiający dzierżył. Przed strzałem ostatnie żądanie do oficera i skazańca posłałem, coby ich wzrok się spotkał i związał nierozerwalnie. Spojrzeli na siebie, a przygotowany na śmierć młodzieniec posłał pocałunek do funkcjonariusza. Całus ten niczym w ogrodzie oliwnym zdradził, lecz nie tego, który miał umrzeć, a samego Boga i jak strzała Amora zaraziła jenerała pragnieniem i miłością. Wzrok skazańca wniknął w duszę swego oprawcy i silnie ją skrępował sznurem miłości. Swym szponem dotknąłem uniesionej ręki oficerskiej, a mój dotyk sprawił, że stała się bezwładna i opadła wydając tym samym rozkaz rozstrzelania. Swoim wzrokiem kierowałem każdą z czterech kul. Jedną poprowadziłem w latarnię, gdzie odbiwszy się od metalowego słupa trafiła adiutanta z carskim pismem, dwie pod wpływem wiatru doleciały aż do zamku królewskiego wybijając okna i trafiając w namalowane portrety cara Mikołaja i cesarzowej Aleksandry, a czwarta (lecąca najszybciej) poleciała aż do Kobieli zabijając Stanisława Tymowskiego. Zawstydzeni żołnierze podeszli do skazańca, który ze strachu upadł i wycelowali w niego bagnety. Niedoszły carobójca chwycił za lufy skierowanych w niego broni.
- Polska winkelriedem narodów! - krzyknął.
Po tych słowach wbił sobie oba bagnety w pierś. Ostatkiem sił spojrzał na przerażonego oficera.
- Kocham Cię... Najdroższy Borysie...
Podzieliwszy się swymi uczuciami zamknął oczy. W tym momencie na ziemię spadła jedna z chmur tworząc na placu marsowym gęstą jak mleko mgłę. Po wyciągnięciu bagnetów, przerażeni żołnierze wycofali się, a w miejsca krwawych otworów na ciele skazańca wetknąłem oślinione przez siebie palce.
- Patrzcie! Woda i krew z piersi jego płynie! - krzyknął jeden z żołnierzy.
- Co za dziwy!
Na niebie zjawiły się ciemne burzowe chmury i mimo, że nawet kropla deszczu nie spadła na ziemię, to cztery pioruny straszliwe w kieszenie czterech egzekutorów trafiły, w których po trzydzieści srebrnych rubli za egzekucję w zapłacie dostali. Monety stopiły się, a żołnierze zginęli. Strumień cieczy wypływających z ran skazanego dopłynął aż do adiutanta. Tupnąłem, a ziemia pękła w linii stróżki rozwodnionej krwi pochłaniając zarówno carskiego wysłannika, jak i czterech żołdaków. Gdy wszystkie ciała znalazły się w przepaści, szczelina ponownie się zamknęła.
Przerażony Pankracy uciekł z miejsca egzekucji i pobiegł prosto do domu, gdzie przywitała go zaskoczona żona Danuta.
- Co się stało? Czemu wróciłeś tak wcześnie?
Mężczyzna milczał, a zaniepokojona kobieta pobiegła po doktora, który stwierdził, że Pankracy oszalał i nie jest w stanie ustalić przyczyn bezwładu prawej ręki. Tydzień później oficer wylądował szpitalu wariatów. Minęło kilka miesięcy, a jego głowę i serce wciąż męczyła nieopisana tęsknota. Wychudł znacząco, a długi czas milczenia spowodował, że całkiem zapomniał ludzkiej mowy. Całymi dniami przesiadywał przy oknie obserwując park i spacerujących po nim ludzi. Odwiedzałem go regularnie pobudzając jego namiętności, pożądanie i pragnienie zatopienia się w namiętne ciało swego ukochanego. W nocy z dwudziestego dziewiątego na trzydziestego listopada, tysiąc dziewięćset trzydziestego roku nawiedziłem go z myślą, że właśnie dziś umrze. Wraz z wybiciem godziny trzeciej w nocy, okno do oficerskiej celi otwarło się, a ja zjawiłem się w środku. Podszedłem do jego łóżka, zrzuciłem kołdrę i wtuliłem się w jego półnagie ciało. Mężczyzna obudził się pod wpływem mej zimnej skóry. Z przerażeniem spojrzał na mnie.
- Ćsii, nic nie mów. - powiedziałem gładząc oficera po nagim torsie. - My się już znamy tak, prawda? Oj nic nie mów, spokojnie... Przychodzę od twojego ukochanego.
Przemieniłem się w postać zmarłego, nagiego Kordiana i pogładziłem go po jego gęstych, kręconych włosach.
- Smutno mi tam bez ciebie najdroższy. - powiedziałem głosem kochanka i skierowałem dłoń Pankracego na me biodro.
Mężczyzna zbliżył się do mnie i już chciał mnie pocałować, lecz przyłożyłem swój palec do jego ust.
- Borysie, nie. Tak nie można. To nie mój świat, a mój świat nie jest twoim światem. Aby miłość nasza prawdziwą się stała musisz do mnie dołączyć i imię swe zmienić, gdyż prawdziwego nazwiska nie przyszło mi poznać. Och kochany, zobacz tam, przy nodze stolika bryłka węgla. Weź ją i na ścianie jako dowód napisz, że się przemieniasz.
Pankracy przejechał jeszcze ręką po mym nagim ciele, śledząc dokładnie wzrokiem drogę swych dłoni i wstał z łoża, by sięgnąć po czarny kamień. Otarł z wapna bieloną ścianę nad łóżkiem i zerkając na mnie z pożądaniem utworzył napis:
"D. O. M.
PANKRACY
OBIIT M. D. CCC.
PRIDIE CALENDIS DECEMBRIS
HIC NATUS EST
BORYS M. D. CCC.
PRIDIE CALENDIS DECEMBRIS"- Borysie, jesteś pewien? Nie lepiej ci tutaj, na ziemskim padole?
Zbliżyłem się do niego i splotłem swe dłonie na jego karku. Próbował wydusić z siebie chociaż słowo, jednak nie potrafił skleić chodzących mu po głowie zgłosek. Niezrozumiałe jęknięcia i stęknięcia wydzierały się z jego gardła, lecz wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów.
- Czymże jest życie tu, na ziemi, jeśli nie ma na nim ciebie? Kordianie, jestem pewien! - przemawiały oczęta.
Borys zdjął me ręce ze swego karku, po czym padł na kolana. Po nagich lędźwiach mnie pogładził i patrząc prosto w oczy człowieka, którego postać przyjąłem, ucałował delikatnie, nędzne i nieskażone pracą dłonie. Pocałunek ten przywrócił mu zabraną przez Mefista władzę w prawej kończynie, aby mógł prześcieradło szpitalne w stryczek swój związać.
- Najdroższy, już pora. - wskazałem tkaninę leżącą na łóżku.
Mężczyzna wstał z kolan i hipnotycznymi ruchami, na haku do sufitu przybitego, przywiązał stryczek z białej tkaniny. Stanął przed nią, a z jego oczodołów wypłynęły stróżki łez. Założył nieszczęsną pętlę na swą szyję, posłał mi pocałunek i stołek, na którym stanął obalił się z hukiem. Wierzgał się duszony, a ja postać właściwą przybrałem.
- A na imię mi Aszmedaj, gdyż burzę, szkodzę i niszczę to, co między niewiastą, a mężem się działo. Miłosne me siły od Boga was oddala i sprawiam, że Adam pragnie Adama. - zaśmiałem się głośno wycinając pazurem na piersi wisielca "GLORIAM DIABOLI".
Rankiem, w carskiej Rosji całej, głośno o wielkim buncie Lachów się zrobiło, a Europa znów usłyszała "Chwała Poloni".
YOU ARE READING
Kordian Homo viator. Galeria wspomnień
FanfictionW celi Kordiana zjawia się przystojny, ciemnooki oficer carskiej armii, aby ukarać głośnego więźnia. Ból nakłania Kordiana do wspomnień i refleksji w ostatnich chwilach jego życia. Czytelnik podróżuje wraz z młodzieńcem poznając niewspomniane przez...