XLVIII

907 66 4
                                    

W miarę jak mijało popołudnie, atmosfera podniecenia na polu namiotowym zagęszczała się jak wieczorna mgła. O zmierzchu spokojne letnie powietrze zdawało się już drżeć nastrojem wyczekiwania, a kiedy zapadła ciemność, puściły ostatnie hamulce i prawie wszyscy przestali udawać. Nawet funkcjonariusze ministerstwa pogodzili się z nieuniknionym i przestali walczyć z rażącymi oznakami uprawiania czystej magii.

Co krok aportowali się znikąd sprzedawcy, roznosząc tace lub pchając przed sobą wózki pełne niezwykłych gadżetów. Pojawiły się świecące rozetki - zielone dla kibiców Irlandii, czerwone dla fanów Bułgarii - które wywrzaskiwały nazwiska graczy, spiczaste zielone kapelusze ozdobione roztańczonymi koniczynkami, bułgarskie szarfy z lwami, które naprawdę ryczały, flagi obu państw odgrywające narodowe hymny, gdy się nimi powiewało. Były też maleńkie modele Błyskawic, które naprawdę latały, a także figurki słynnych graczy, które spacerowały po dłoni, pusząc się dumnie.

- Oszczędzałem na to przez całe lato. - powiedział Ron, kiedy krążyli po kempingu, kupując pamiątki.

- Nie masz się czym chwalić, Ron. - rzekł Fred.

- Ja przynajmniej nie wydałem wszystkich swoich oszczędności na bezsensowny zakład, którego nawet nie mam szans wygrać.

- A kto powiedział, że wydaliśmy wszystkie nasze oszczędności? - zapytała Aurora.

- I kto powiedział, że nie mamy żadnej szansy na wygraną? - spytał George.

- Jeszcze się zdziwisz, Ron. - powiedzieli jednocześnie i odeszli w stronę stoiska z szalikami w barwach Irlandii.

Aurora kupiła po jednym dla każdego i jeszcze dla siebie jedną z zielonych rozetek. Wrócili do namiotów z o wiele lżejszymi sakiewkami. Bill, Charlie i Ginny też już mieli zielone rozetki, a pan Weasley trzymał irlandzką flagę.

Nagle gdzieś za lasem zabrzmiał głęboki, dudniący dźwięk gongu i pośród drzew zapłonęły zielone oraz czerwone latarnie, oświetlając drogę do stadionu.

- Już czas! - zawołał pan Weasley, równie podekscytowany, jak jego dzieci. - No, to idziemy!  

Aurora owinęła się szczelniej szalikiem, gdy z mężczyzną na czele, zagłębili się szybko w las, idąc oświetloną alejką. Wokoło huczało od krzyków, śmiechów i śpiewów tysięcy czarodziejów. Nastrój gorączkowego podniecenia udzielił się już wszystkim. Jakieś dwadzieścia minut szli przez las, rozmawiając i żartując, aż w końcu spomiędzy drzew wyłonił się gigantyczny stadion. Choć było widać tylko kawałek otaczającego go długiego złotego muru, Aurora była pewna, że w środku zmieściłoby się bez trudu z dziesięć katedr.

- Sto tysięcy miejsc. - oświadczył pan Weasley na widok twarzy Harry'ego i szatynki.

- Najlepsze miejsca! - powiedziała czarownica sprawdzając ich bilety przy wejściu, do którego zaprowadził ich pan Weasley. - Loża honorowa! Prosto tymi schodami, Arturze, i na samą górę!

Schody wiodące na szczyt trybun pokryte były purpurowym dywanem. Zaczęli się nimi wspinać za innymi, ale tłum przerzedzał się powoli, znikał za prowadzącymi na różne poziomy trybun drzwiami po obu stronach schodów. Grupka pana Weasleya wspinała się dalej, aż dotarła na sam szczyt, gdzie było wejście do niewielkiej loży osadzonej nad stadionem, dokładnie pośrodku między złotymi bramkami obu drużyn.

- Zaraz wypluję swoje płuca. - mruknęła zasapana Aurora, podtrzymując się również zmęczonego tym wysiłkiem Freda.

Po chwili rozejrzała się i zaważyła, że w dwóch rzędach stało tu z dwadzieścia purpurowo-złotych foteli. Wszyscy zasiedli w pierwszym rzędzie, a Griffin z zachwytem w oczach spojrzała z wysoka na scenerię, jakiej nie byłaby w stanie nigdy sobie wyobrazić.

Sto tysięcy czarownic i czarodziejów zajmowało miejsca na trybunach wznoszących się tarasowato wokół długiego, owalnego boiska. Wszystko było skąpane w tajemniczym złotym świetle, które zdawało się emanować z samego stadionu. Z tej wysokości boisko sprawiało wrażenie gładkiego jak aksamit. Po obu stronach stały trzy słupki z pętlami, każdy wysokości pięćdziesięciu stóp, a na wprost loży wznosiła się olbrzymia tablica, na której pojawiały się różne hasła reklamowe.

Ron wyjął swoje omnikulary i zaczął je testować, patrząc na tłum po drugiej stronie stadionu.

- Niesamowite! - powiedział, kręcąc gałką z boku lornetki. - Mogę sprawić, że ten wapniak na dole znowu podłubie sobie w nosie... i znowu... i jeszcze raz...

- To chyba nie jest normalne, Ron, że podnieca cię czyjeś dłubanie w nosie. - stwierdziła Aurora, rozśmieszając bliźniaków.

Chłopak zaczerwienił się nieco ze wstydu i odwrócił w stronę Hermiony, która studiowała gorliwie program, oprawiony w aksamit i ozdobiony misternymi zakładkami.

- „Mecz poprzedzi występ maskotek obu drużyn" - przeczytała na głos.

- Och, na to zawsze warto popatrzeć. - powiedział pan Weasley. - Reprezentacje narodowe przywożą ze sobą różne, typowe dla swoich krajów stworzenia, będzie co oglądać.

Przez następne pół godziny loża stopniowo się zapełniała. Pan Weasley wciąż ściskał dłonie rożnym czarodziejom, którzy najwidoczniej byli bardzo ważnymi osobistościami. Percy zrywał się na nogi tak często, że wyglądało, jakby próbował usiedzieć na jeżu.

- Percy, twojego ukochanego tu jeszcze nie ma. - zauważył George.

- Możesz trochę wyluzować. - dodał Fred.

Chłopak posłał swoim braciom nienawistne spojrzenie, a kiedy przybył Korneliusz Knot, sam minister magii, ukłonił się tak nisko, że spadły mu okulary i roztrzaskały się na drobne kawałki. Bliźniacy z Aurorą widząc to nie mogli się powstrzymać parsknięcia śmiechem, gdy ten bardzo zakłopotany, naprawił je za pomocą różdżki i odtąd już nie wstawał z fotela, rzucając pełne zazdrości spojrzenia na Harry'ego, z którym Korneliusz Knot przywitał się jak ze starym znajomym.

- Spokojnie, Percy... - zaczęła Aurora, gdy zauważyła jego wzrok. - Harry doskonale zdaje sobie sprawę z twoich uczuć i nie ma zamiaru robić ci konkurencji.

- Z tego co wiemy, to Harry i tak woli dziewczyny. - powiedział Fred, uśmiechając się w stronę starszego brata.

- Minister magii jest cały twój. - dodał George, puszczając mu oczko.

We used to dance in the rain | Cedrik DiggoryWhere stories live. Discover now