-37-

813 50 40
                                    

,,Nie strasz mnie tak, dobra?"

          Budzi mnie krzyk. Na nie szczęście nie jest to typowy ojcowski krzyk lub coś w tym stylu. Budzi mnie wrzask paniki i bólu. Otwieram szybko oczy, zauważając, że Peter leży częściowo na mnie i zaciska oczy, sycząc cicho. Osłania mnie swoim ciałem. Podnoszę szybko wzrok do góry, zauważając w ciemności posturę mężczyzny. Zaciskam usta w strachu, po czym gestem dłoni zapalam światło w pokoju. Przechodzi przeze mnie dreszcz, gdy zauważam wysokiego człowieka o ciemnym kolorze skóry.

- Mordo... - szepcze cicho do siebie, przypominając kim jest mężczyzna.

          Wymierza kolejny cios w moim kierunku. Brunet łapie w dłoń na wpół przezroczyste ostrze dosłownie ułamek sekundy zanim przebiłoby moją głowę w centralnym punkcie. Wstrzymuję oddech na chwilę, a ciecz powoli kapie na mój nos. Szybko wyciągam ostrze z jego dłoni i miotam nim w mężczyznę, trafiając w ramię. Wstaję i spoglądam na zakrwawionego Petera. Ten widok sprawił, że chciało mi się płakać, jednak byłam zmuszona wstrzymać łzy, czując uderzenie wycelowane w moje kolano. Uginam nogę, zakrywając Petera tarczą i staje na ziemi, wgapiając się w mężczyznę.

- Te słodkie oczka nic ci nie dadzą.. wszyscy czarodzieje muszą zginąć, twój wiek nie sprawia, że masz jakieś ułatwienia, młoda - sarka, tworząc kolejne ostrze.

          Drzwi otwierają się z hukiem. Do środka wbiega mój tata i przenosi się wraz z mężczyzną do wymiaru lustrzanego. Zaciskam oczy, łapiąc oddech, po czym usuwam tarczę i podbiegam do Petera, który był ledwo przytomny. Wyjmuję ostrze, które miał wbite w plecy, panikując w duchu. Nie mam pojęcia, co robić.

- Kocham cię, wiesz? - mówi niewyraźnie, a ja wstrzymuję potok łez, który zebrał mi się na powiece. 

- Ja ciebie też, pajączku... mów do mnie dobra, a ja... a ja... spróbuję coś wymyślić? - zagryzam nerwowo wargę i lekko osuwam z niego koszulkę, oglądając rany.

- Nie mam sił za bardzo... wszystko mnie boli - odpowiada, przymykając oczy.

- Nie zamykaj oczu! Peter, nie wolno! Otwórz oczy! - krzyczę, lekko klepiąc jego polik, jednak ten nie odpowiada. 

          Łzy leją mi się potokami, ledwo co widzę. Chłopak praktycznie umiera mi na łóżku, a do tego jeszcze nie mam pojęcia czy tata wróci. Czemu nie mogło dalej być jak wczoraj? Oczywiście normalne wakacje nie istnieją w moim wypadku. Rok temu chociaż zabawnie było i nikt mi nie umierał, a teraz nawet nie wiem czy mi ktoś przeżyje.
          Szarfek, który cały czas tamował krwawienie dłoni Petera zaczyna się wydłużać i zakrywa ranę w plecach. Ostrze jest praktycznie mojej wielkości, przez co przebiło chłopaka na wylot. Pewnie mnie odsunął i zakrył, wyczuwając obecność Barona. Ojciec kiedyś mi o nim opowiadał, jednak nie spodziewałam się, żeby był tak niebezpieczny. A TYM BARDZIEJ NIE MYŚLAŁAM, ŻE MI CHŁOPA I OJCA BĘDZIE USIŁOWAŁ ZABIĆ. Ja serio nie wiem jakim cudem stoję na nogach. 
          Szarfa po chwili wydłuża się bardziej i wyciąga spod poduszki telefon, rzucając nim we mnie. Wytrzeszczam oczy, ledwo go łapiąc i przecieram twarz.

- Co mam zrobić? Zadzwonić niby? - marszczę czoło, a Szarfek lekko się zagina, imitując kiwanie. 

          Zerkam znowu na ekran i zauważam wstukany numer. Christine Palmer. Szybko wciskam słuchawkę i przełączam na głośno mówiący, po czym powoli podnoszę bruneta.

- Sara? Rzadko dzwonisz pierwsza i to ze swojego numeru. Co tam, sło... -odzywa się kobieta po drugiej stronie jednak jej przerywam.

- Blok operacyjny, proszę. To pilne - mówię szybko, łamiącym się głosem i robię portal.

- Słonko, stało się coś? - pyta, z wyczuwalnym w głosie zmartwieniem - czemu blok operacyjny?

- Ja... wyjaśnię wszystko zaraz. Po prostu przygotuj blok operacyjny, dobrze? - próbuję złapać oddech i przechodzę do składziku w szpitalu, w którym kiedyś pracował mój tata - jestem już na parterze, na korytarzu...

- Widzę cię - odpowiada, rozłączając się, po czym podbiega do nas. 

- Błagam, pomóż mu... Pamiętasz jak tata nagle z dupy się pojawił, gdy byłam pod twoją opieką? To on oberwał tym samym, od tego samego rodzaju typa - zaciskam usta, bardziej panikując i zerkam na Petera.

- Tym samym, czyli czym? - pyta szybko i w między czasie organizuje łóżko, na którym kładę chłopaka.

- No nie mam pojęcia. Ostrze takie jakieś, nie wiem - łapie oddech i idę za nią - Szarfek, chodź. Już nic nie zdziałamy...

          Szarfek powoli się skraca i puszcza chłopaka, wracając na mój nadgarstek. Zaciskam oczy, czując jak krew wyciska się z szarfy i spływa po mojej dłoni.

- Co to jest? - pyta Christine, wchodząc na blok operacyjny.

- To jest... - łapie znowu oddech, po czym rozpłakuję się bardziej.

           Kobieta każe mi usiąść i zakłada rękawiczki, podpinając Petera do różnych urządzeń. Panikuję w ciszy, ściskając nerwowo Szarfka. Christine po chwili zerka na mnie kątem oka, a ja przenoszę się w ciało astralne. Podlatuję bliżej, rozumiejąc jej spojrzenie. Powoli zmieniam materię, oddychając ciężko i zanurzam dłoń w torsie chłopaka, a wszystkie jego organy zaczynają prześwitywać przez skórę i mięśnie. Czuję jak cholernie drży moja dolna wargą. 

- Ale on wyjdzie z tego, prawda? - pytam i słyszę jak moje ciało opada na podłogę.

- Sara, nie panikuj.. Stephen wracał w gorszym stanie i zawsze wychodził cało. Serce mu dalej bije, najważniejsze - pociesza mnie, jednak to nic nie daje.

          Christine powoli wbija w jego tors igłę. Zaciskam usta. Kobieta po chwili wyciąga igłę i zaczyna opatrywać jego rany. Wracam w pełni do ciała astralnego i kładę się niepewnie na Peterze. Czuję jego energię, co mnie powoli uspokaja. Uśmiecham się słabo i przymykam oczy. Nie odczuwam co prawda jego dotyku, jednak czuję jego obecność. Czuję, że żyje i to jest najważniejsze. Chłopak powoli otwiera oczy, a Christine wzdycha z ulgą. Wracam szybko do ciała i otrzepuję piżamę z kurzu, podbiegając do niego. Łapie mocno jego dłoń i wstrzymuję kolejną falę łez.

- Nie strasz mnie tak, dobra? - mówię, łamiącym się głosem, a chłopak powoli mnie obejmuje.

- Najważniejsze, że nic mu już nie jest.. to jest Peter, prawda? - kobieta pyta, a brunet kiwa głową - jestem Christine Palmer, zajmowałam się Sarą, gdy Stephen miał.. załamanie. 

- Pani Palmer... - Peter zaczyna, jednak mu przerywam.

- Nie mamy czasu, nie wiemy co dzieję się z moim tatą! Musimy go znaleźć - odsuwam się i przyciągam chłopaka do siebie. 

- Ale oni przecież wyparowali, co chcesz zrobić? Trzeba po prostu wierzyć, że da radę - Peter wtula mnie w siebie i gładzi uspokajająco moje plecy.

- Możemy zrobić wiele! - uderzam w jego tors, po czym wpatruję się w jego oczy - ...trzeba sięgnąć do książek i damy radę. Pomożemy mu.

- Ale jak chcesz to zrobić? Jeszcze ci się coś stanie - patrzy na mnie z troską i przeczesuje moje włosy.

- Wujek Wong... on nam pomoże.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Powiedzcie mi, że nie jestem jedyna, która ryje przez nazwisko Mordo.

Czarodziejka | Peter ParkerWhere stories live. Discover now