Rozdział 2

551 35 1
                                    


Spoglądałam przez okno na odchodzącą noc. Tej nocy nie byłam na łowach, musiałam zostać w Instytucie ze względu na nienajlepsze samopoczucie. Do trzeciej rano głowa bolała mnie niemiłosiernie, jakby miała zaraz pęknąć. To już wina tego, co jest moim przekleństwem.

Na horyzoncie pojawiła się pomarańczowa smuga, która z każdą minutą stawała się coraz większa, przeplatając się z kremem i akwamaryną, aby w końcu ukazać wschodzące słońce. Lubiłam patrzeć na wschody słońca. Oznaczały nowy początek, nowy dzień, przypominały mi, że jeśli wczoraj było złe, dziś może być lepsze. Śmiertelnicy, jak każdego dnia spieszyli się do pracy, niektórzy uprawiali sport korzystając z wczesnej godziny i rześkiego powietrza. Czasami chciałabym być taka jak oni. Nie posiadać zmartwień, wieść przyziemne życie, nie być obarczona TYM CZYMŚ. Ale to tylko puste marzenie, błysk nadziei, która szybko zamienia się w rozczarowanie. Wiedziałam, że pozostanie na wieczność tylko marzeniem.

Westchnęłam ciężko, opierając czoło o szybę. Obecnie mieszkałam w Instytucie mieszczącym się w centrum Nowego Jorku, niedaleko tej okropnej wieży. Nie była najgorszą konstrukcją, ale zdecydowanie za bardzo przyzwyczaiłam się do wyglądu Instytutu, który przypominał zamek (unowocześniony w środku, ale to tylko szczegół) i dlatego takie wnętrza preferowałam. Po kwadransie wstałam i powoli się przeciągnęłam, słysząc jak strzykają mi kości, co było efektem zbyt długiego zastygnięcia w bezruchu. Ubrałam czarny kombinezon, a do tego dobrałam dwa serafickie miecze, kilka noży, gwiazdek i parę innych zabawek. Po śniadaniu chciałam wybrać się na polowanie, odbijając sobie to, które mnie ominęło. Zło bowiem nigdy nie śpi.

Jak każdego dnia zanim wyszłam wpierw sprawdziłam, czy mam na sobie naszyjnik blokujący moce. Był delikatny, zrobiony ze złota, a zawieszka, którą stanowił szmaragd, miała kształt łzy. Moce posiadałam dzięki ojcu. Nie potrafiłam nad nimi panować, nawet nie wiedziałam jakie posiadam. Bałam się ich. Użyłam ich tylko raz, może dwa i do tej pory tego żałuję. Jace twierdził, że są dla mnie zabójcze, a ich używanie może się źle skończyć. Podobno to, co dostałam w genach po ojcu stara się przejąć nade mną kontrolę, a moja druga strona także o to walczy i obie toczą ze sobą bój. Brzmi absurdalnie? Być może. Ale tak właśnie jest. Tyle zrozumiałam z długiego monologu Jace'a, kiedy geny po ojcu się uaktywniły i musiałam odbyć z nim poważną rozmowę.

Chciałam wybrać się na samotne polowanie. Dawno tego nie robiłam, a od informatora dostałam cynk, że gdzieś w pobliżu parku, który znajduje się praktycznie w sąsiedztwie ze szkołą pojawił się podejrzany mężczyzna, toteż postanowiłam bliżej przyjrzeć się sprawie. Nie chciałam towarzystwa przyjaciół. Nie wiedzieli, gdzie chodzę, kiedy znikam po wspólnym polowaniu i tak miało pozostać. Szkoła była dla mnie ucieczką od szarej rzeczywistości, odskocznią od życia Nocnego Łowcy. Traktowałam to jak rozrywkę i nie chciałam dzielić tych chwil z nikim innym. W kuchni zjadłam szybkie śniadanie, po czym wyszłam z Instytutu. Po drodze spotkałam Clary, która była mi naprawdę bliska, prawie jak matka. To ona razem z Jace'm wzięła mnie pod opiekę i wychowała po śmierci mojej biologicznej matki. Powiedziałam jej gdzie idę i kiedy wrócę oraz poprosiłam, aby jak zwykle nie mówiła nic nikomu prócz swojego męża. Na zewnątrz zaciągnęłam się porannym powietrzem. Może nie było aż tak rześkie jak na wsi, ale nadal było cudowne. Przeszłam obok Avengers Tower (kiedyś Stark Tower) i ruszyłam wpierw w stronę szkoły. Byłam ciekawa, jak będą wyglądać lekcje z superbohaterami i czy już coś się dzieje.

Demon nie zając, nie ucieknie daleko.

Wśród uczniów panowało poruszenie. Wszyscy chcieli już usiąść w szkolnych ławkach i rozpocząć zajęcia z herosami. Z jednej strony troszkę im współczułam. Życie na świeczniku, gdzie każdy zajmuje się twoim życiem, zamiast swoim musiało być uciążliwe. Jeszcze spędzenie dnia w towarzystwie wścibskich nastolatków... Postanowiłam jednak ominąć pierwszą lekcję i zajrzeć na kolejną, bo mój informator doniósł mi, że demon już jest w parku. Dlatego pobiegłam w jego stronę. Na miejscu usiadłam na ławce i wyjęłam smartfona, puszczając jeden z utworów Beethoven'a, którego demony wręcz nie cierpią, za to dla Przyziemnych i dla Nefilim jest to cudowna muzyka.

Ludwig van Beethoven był jednym z najlepszych Łowców, choć był bardzo znany w świecie ziemskim jako doskonały kompozytor. Stworzył muzykę, która ułatwiała nam pracę pomagając wytropić demony.

Dziecko boga: Krew nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz