Rozdział 12

197 10 2
                                    

Blasie Zabini z zaniepokojeniem odkrył, że obudził się w czwartek o ósmej dwadzieścia trzy. Od początku roku szkolnego nie miał takiej przyjemności, a przynajmniej nie wtedy, gdy jego współlokator nie był zalany w trupa (co czynił raczej bliżej weekendu), albo chociaż nafaszerowany eliksirem słodkiego snu (który obecnie stał się towarem deficytowym).

Zdezorientowany zerknął w stronę sąsiedniego łóżka, na którym odkrył blondyna wpatrującego się w ścianę. Co prawda widok Draco w jednym kawałku dodał mu nieco otuchy, ale wciąż nie zmieniał faktów.

Draco Malfoy tej nocy nie krzyczał.

I byłaby to jedna z milszych wiadomości tego dnia, gdyby nie fakt, że blondyn był zdecydowanie zbyt cichy, spokojny i nieobecny. O ile milczenie Księcia Slytherinu z samego rana nie wzbudziło w jego współlokatorze żadnych podejrzeń, o tyle brak odzewu z jego strony podczas śniadania zaczął napawać bruneta niepokojem.

- Wszystko z nim w porządku? - dopytywała Pansy, zerkając na Malfoya mieszającego łyżeczką w herbacie. - Od dawna się tak zachowuje?

- Od rana. I zupełnie nie wiem o co mu chodzi. - westchnął po czym też skupił wzrok na Draco.

Najmłodsza latorośl rodu Malfoyów natomiast tonęła w swoich myślach, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co działo się dookoła. Miał za dużo rzeczy do przeanalizowania, by przejmować się snem, czy wpadającymi na niego uczniami. Było mu to tak obojętne, że aż zaskakiwał tym samego siebie. A przynajmniej zaskakiwałby się, gdyby zwracał na to uwagę. Jednak w jego myślach, od wieczornego rozstania z Granger, panował chaos. Przesuwał się pomiędzy wszystkimi najczarniejszymi scenariuszami, które, dzięki tej nieszczęsnej Gryfonce, nie stały się rzeczywistością. Bo przecież, gdyby nie ona, to zamiast siedzieć w Wielkiej Sali, poniewierałby się w zimnym lochu Azkabanu, czekając na swój koniec. Draco zdawał sobie sprawę z tego, że jego życie mogłoby się już skończyć. Cholerna Granger uratowała mu życie. Znowu. A cały świat zdawał się tego nie zauważać. Wszyscy byli uśmiechnięci, roześmiani. Żyli zupełnie tak, jakby poprzedniego dnia nie wydarzyło się zupełnie nic. Jakby nikt nie wiedział, że, gdyby nie wstawiennictwo Panny Wiem-To-Wszystko, mogłoby go nie być. I dokładnie tak wyglądała sytuacja, jednak Draco chyba nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. Z tego też powodu jego myśli popłynęły w zdecydowanie mroczniejszym i bardziej depresyjnym kierunku. Doszedł bowiem do wniosku, że mógłby zniknąć i nikt by się tym nie przejął. Ta świadomość uderzyła w niego z zawrotną siłą. Jego dłoń przestała kręcić kółka łyżeczką, którą już bity kwadrans mieszał cukier w filiżance, a wzrok utkwił w przyjaciołach, którzy znajdowali się tuż obok niego.

- Wszystko dobrze, Draco? - spytała Pansy, spoglądając na niego niepewnie.

- Tak. - odparł cicho. Zdecydowanie za cicho jak na siebie i zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że pozostałe dwie trzecie Srebrnego Trio również miało tego świadomość. Jednak znali się na tyle dobrze, by mógł mieć pewność, że nie będą dociekać.

- Może coś zjesz? - zaproponowała Pansy. Pewnie gdyby miał siłę, to by się do niej uśmiechnął, ale prawda była taka, że blondyn nie miał siły. Ani na uśmiech, ani na nic innego, przez co zwinął jedynie swoje rzeczy i oświadczył towarzyszom, że musi się przejść, po czym opuścił Wielką Salę.

Młody Ślizgon, którego znali chyba wszyscy uczniowie tej zacnej szkoły, ruszył korytarzem w jedno z niewielu miejsc, w których ostatnio czuł się w miarę spokojnie i bezpiecznie.

- Draco? - zdziwił się młody pedagog, uchylając drzwi.

-Cześć, Higgs. Mogę? - spytał, zerkając niepewnie na towarzysza. Terence bez wahania odsunął się, zapraszając chłopaka do siebie.

Gdybyś nie istniała.حيث تعيش القصص. اكتشف الآن