Rozdział 1

673 27 0
                                    

Skrzypiące buty nastolatków wpadających z impetem do Wielkiej Sali z pewnością nie należały do ulubionych odgłosów, których przyszło słuchać Draco Lucjuszowi Malfoyowi. Z zadowolenia aż zgrzytnął zębami, co nie uszło uwadze jego przyjaciela. Zaniepokojony Blaise Zabini spojrzał na zaciśnięte w pięści dłonie swojego współlokatora. Po cichu dziękował Merlinowi za to, że McGonagall odebrała im różdżki aż do pierwszych zajęć. Obawiał się, że gdyby jego kompan posiadał swój artefakt, to prawdopodobnie połowa uczniów leżałaby nieprzytomna, a nie do końca spokojny blondyn zostałby odprowadzony przez dementorów do Azkabanu. 

- Idziemy? - z tych rozważań wyrwał bruneta głos przyjaciela. 

- Ale gdzie chcesz iść? - dopytywał Zabini, usiłując zamaskować to, że nie słuchał przyjaciela, który notabene nie wydał z siebie wcześniej ani jednego dźwięku. 

- Jak najdalej stąd. - mruknął, wskazując głową na drogę do Lochów, jednak jego przyjaciel pokręcił głową. 

- Przykro mi, stary, ale wiesz jaka jest nasza kochana dyrektorka. - dorzucił do swojego gestu.

- McWażna wywaliłaby nas na zbity pysk? - spytał zrezygnowany Malfoy.

- To wysoce prawdopodobne. - odparł Blaise, odtrącając przy okazji jakiegoś pierwszo- czy drugorocznego, który chciał stać jak najbliżej drzwi, jakby miało mu to w jakiś magiczny sposób pomóc. 

Potomek Lucjusza Malfoya skrzywił się wyraźnie, gdy doszedł do wniosku, że jeśli nie musiałby udawać miłego, to prawdopodobnie warknąłby teraz na niego i wytłumaczył mu, w niezbyt przyjazny sposób, że i tak będą ich wyczytywać, więc stanie tak blisko drzwi niczego nie zmieni.
Na szczęście, przed zniszczeniem psychiki owego młodego i naiwnego dzieciaka, powstrzymała go Pansy Parkinson, która właśnie położyła dłoń na jego ramieniu. 

- Nie morduj go wzrokiem, bo McGonagall pomyśli, że naprawdę masz zamiar mu coś zrobić. - wyszeptała do ucha swojego byłego obiektu westchnień, po czym odsunęła się o krok do tyłu, aby dać młodym Ślizgonom szansę na odwrócenie się, co też obaj niezwłocznie uczynili. Pansy nie zmieniła się zbytnio przez tych kilka miesięcy. Nadal miała długie, ciemnobrązowe włosy i nosiła typowy, szkolny mundurek, tak jak prawie wszyscy pozostali w obrębie pięciu mili. 

- Ile czasu można się szykować na kolację, Pans? - spytał żartobliwie Zabini, obejmując przyjaciółkę ramieniem. 

- Tyle, ile trzeba. - odpowiedziała mu, wystawiając język w jego kierunku. - A teraz, moi drodzy Panowie, czas na kolację! - rzuciła, po czym wyplątała się z uścisku chłopaka i ruszyła w stronę wejścia do Wielkiej Sali. Przeprosiła bandę tłoczących się przed nią dzieciaków, po czym weszła do środka, a następnie swoje kroki skierowała ku stołowi Slytherinu. 

Malfoy i Zabini spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Dokładnie w tym samym momencie skinęli głowami i podążyli za dziewczyną, choć przedostatnie się przez grupę młodocianych adeptów sztuki magicznej okazało się prawie niewykonalne. Malfoy miał zamiar popchnąć właśnie któregoś z (prawdopodobnie) pierwszorocznych, gdy usłyszał za sobą opanowany i stanowczy głos, mówiący nad wyraz spokojnie i wyraźnie:

- Kochani, to nie stadion Quidditcha. Ustawcie się parami, nie bliżej niż dziesięć stóp od drzwi, chyba, że któreś z was marzy o tym, żeby jakiś sfrustrowany siódmoklasista uderzył Was drzwiami. 

Draco Malfoy poczuł, gdzieś w środku, lekki niepokój. Tak, wbrew pozorom miał on uczucia. I tak, wbrew temu, co wmawiał całemu światu, z tych wszystkich wydarzeń, które miały mieć miejsce po powrocie do Hogwart, najbardziej bał się właśnie tego. Odwrócił się więc powoli, przez lewe ramię, jakby od niechcenia, i zobaczył Pannę Wiem-To-Wszystko Granger. Zdziwiła go. Oj, tak. Zdecydowanie mocno go zaskoczyła. Po pierwsze nie była ubrana w typową szkolną szatę, tylko w prostą, czarną sukienkę z krótkim rękawem, której rozkloszowany dół sięgał jej co najwyżej do połowy uda. Po drugie, jej kolosalnych rozmiarów szopa wyglądała prawie przyzwoicie. Po trzecie - miała proste i (o dziwo!) normalne zęby, co ewidentnie usiłowała ukryć. No i ostatnia rzecz, która zaskoczyła go chyba najbardziej, z jej oczu bił dziwny chłód. 

Gdybyś nie istniała.Where stories live. Discover now