20

167 11 7
                                    

- Masz wszystko spakowane?- spytał otwierając mi drzwi i pomagając wynieść walizkę.

- Tak, o ile nie zostawiłam niczego u ciebie...- zmarszczyłam brwi zastanawiając się.

- Niczego ważnego raczej. Tylko buty, ale to już zapakowałem do San Francisco. A tak chyba nic... Nawet jeśli to bym ci przywiózł.

- No tak. Przecież to rzut beretem...pół świata.- zaśmiałam się sarkastycznie.

- To wylecimy o 3 po południu, żeby Lena jeszcze zdążyła na ten lot do Warszawy.

- Przecież mamy lot o 2.15.- zauważyłam spoglądając na niego katem oka.

- Przecież nie będziecie się tłuc ekonomiczną.-sprostował.- Wylatujemy o 3.00. Równo.- podkreślił.

Nadal nie rozumiałam o co mu chodzi. Skoro nie chce, żebyśmy się „tłukły ekonomiczną" to czym mamy się tłuc.

- Kirk to może jedź się sam spakuj.- zaśmiałam się kładąc dłoń na jego klacie.

- A co ja mam pakować?- wzburzył się teatralnie.

- Greeny...- uniosłam brew.

- Greeny jest już spakowana. Reszta co potrzebuje też. Wczoraj wszystko zaaranżowałem i nie musisz się niczym martwić.

- Jeszcze musimy wydrukować karty pokładowe...- weszła Lena wciskając się w konwersacje.

- No właśnie...- przytaknęłam.

- Nie musicie.- Kirk mi przerwał.- Lecicie ze mną, przynajmniej do San Francisco, karty pokładowe, czy coś na ten gust już są w samolocie i jedyne czego tam brakuje to wy. A twoją kartę pokładową do Polski możesz mieć w telefonie.- zwrócił się do Leny, która uważnie wszystkiego słuchała z oburzeniem, dlaczego ktoś przeplanował jej dokładnie przemyślany plan.

- Jest 10.00 rano, jeszcze z godzinę mamy czasu...- zaczęła.

- Trochę więcej... pożegnałaś się już z Luim i Jackiem i innymi?- uśmiechnęłam się do niej zadziornie.

- A co tu było się żegnać?- machnęła ręką i zaraz wyszła z sypialni zamykając za sobą drzwi.

Zaśmiałam się na jej reakcje. Szczerze zawsze się zastanawiałam, jak ona tak może żyć. Zmieniać facetów jak rękawiczki. Bo tak szczerze, to ja nie potrafię się zakochać, czy zauroczyć w przypadkowym, zwykłym facecie na ulicy. Mnie musi piorun jasny strzelić, żebym w ogóle spojrzała na kogoś. Jak już mnie strzeli to pożal się Boże, nie ma życia poza nim.

A apropo piorunów... Spojrzałam na Kirka siedzącego na łóżku i grzebiącego coś zawzięcie w telefonie i uśmiechnęłam się do siebie. Kolejne dwa tygodnie spędzę u jego boku i czego więcej mogłabym chcieć w tamtym momencie od życia. Więcej Kirka. Tyle ile się da. Byłam szczęśliwa.

Wgramoliłam się na łóżko i podchodząc do niego na czworakach pocałowałam w bark. Kirk automatycznie zaprzestał wykonywanej czynności i odwrócił się w moją stronę. Spojrzał mi w oczy.

- Mówiłem ci już, że jesteś piękna?- odgarnął mi kosmyk włosów z twarzy.

- Może?- udałam, że sobie przypominam.

- Może?- powtórzył z uśmiechem na twarzy.

Przytaknęłam i pocałowałam go w usta.

- Kirk...- zaczęłam nieśmiało kiedy tak siedzielismy obok siebie.- wiesz, ja na początku nie sądziłam, że ty mnie bierzesz tak na poważnie...- spojrzałam na niego.

- Co masz na myśli?- zmarszczył brwi zwracając się do mnie.

- Chodzi mi o to, że nie chce, żebyś pomyślał, że jestem kolejnym dzieckiem, które musisz niańczyć...- skrzywiłam się na tą wizję, trochę zbyt realistyczną, niż powinna być.

On tylko się uśmiechnął pod nosem i zaraz obejmując mnie ramieniem przysunął ku sobie.

- Nigdy tak o tobie nie pomyślałem...- pocałował mnie w głowę.- A na poważnie... to brałem cię odkąd cię pierwszy raz ujrzałem.- przycisnął mnie mocniej do siebie.

W tamtym momencie emocje wzięły nade mną górę. Objęłam go rękami i prawie zgniotłam. Wtuliłam twarz w jego szyje i po prostu puściłam wszystkie wodze.

***

Według Kirka lot mamy o 3.00 równo. Dotarliśmy na lotnisko około 2.00 marudząc cała drogę, że się spóźnimy. Pół godziny później odprawiłyśmy walizki i udałyśmy się do bramki 2, do której poprowadził nas jakiś facet, którego według Kirka miałyśmy słuchać. Pod bramką nikogo nie było. Mimo to kobieta sprawdziła nasze dowody i coś zaznaczając sobie w komputerze wpuściła nas na płytę lotniska. Na miejscu stał samolot, ale trochę chyba mniejszy, niż te pasażerskie. Przy schodach stał Kirk, machając nam zawzięcie dłonią.

Zmarszczyłam brwi. Podeszłyśmy bliżej. Zajrzałam do środka i ujrzałam jasnobrązowe obicie praktycznie wszystkiego.

- Kirk?- spytałam, nawet na niego nie spoglądając.

- Hm?- mruknął stojąc za mną, kiedy tak byłam wpatrzona w maszynę.

- My lecimy tym?- odwróciłam się do niego, wskazując palcem na samolot.

Pokiwał głową.

- Mówiłem, że nie będziecie lecieć ekonomiczną, bo jest niewygodna. Skoro ja lecę to możecie zabrać się ze mną. Przy okazji są już wasze bagaże załadowane, także wy też możecie wskakiwać.

- Kirk...

- Hm?

- Przesadzasz z tym. Tylko 4 godziny w ekonomicznej, to nie tak długo...

- Teraz to i tak nam odleciał...- wtrąciła się Lena, przechodząc między nami i szybko wchodząc po schodkach do samolotu.

- Serio przesadzasz...- posłałam mu znaczące spojrzenie i udałam się za przyjaciółką.

Usłyszałam tylko jego szczery śmiech i po chwili i on był już w środku. Szczerze, wnętrze wyglądało jak jakiś apartament i było tak przestronne, że nawet w moim mieszkaniu nie było tyle miejsca. Lena już zajęła fotel na samym końcu i zaczęła wypakowywać jakieś pierdoły z torebki.

- No... ładnie, ładnie.- zaśmiałam się, kiedy Kirk mnie kierował na fotel obok.

Za chwile wszedł jakiś mężczyzna i oznajmił, że będziemy w San Francisco za jakieś trzy i pół godziny, po czym zniknął za drzwiami kokpitu. Tak jak myślałam, był to pilot. 

***

Faktycznie dolecieliśmy na miejsce w trzy godziny z paroma minutami.

Pożegnaliśmy Lenę w jej dalszą podróż.

Kazałam jej zadzwonić z Warszawy, że żyje i żeby dała znać mojej matce, że wrócę trochę później. Ciekawa sama byłam jej reakcji na moje „samotne" zostanie w Stanach. Ale to tylko dwa tygodnie...

Pod lotniskiem odebrał nas kierowca i zawiózł do kolejnej posiadłości Hammetta.

*****
Czas na zmianę miejsca akcji!

Hawaii || Kirk HammettWhere stories live. Discover now