25

152 11 5
                                    

Pierwsze co to: WESOŁYCH ŚWIĄT! ❤️
A drugie to: czytajcie, bo mam jakiś głupi humor ☺️
*****

- Jak się czujesz?- spytał odwracając nieznacznie w moją stronę.

- Lepiej.- mruknęłam, przecierając dłonią zaspaną twarz.

Faktycznie czułam się lepiej niż wczoraj, ale nie zmieniało to faktu, że nic nie zmieniło się w sprawie mojego spóźnionego okresu. Dlatego tez psychicznie nadal byłam w lekkiej panice. Starałam się jednak to zatuszować, gdyż Kirk zaplanował nam co nieco na dzisiaj.

Pierwsze co dzisiaj zrobiłam to upewniłam się, że napewno wzięłam tabletkę antykoncepcyjną. Może jeszcze mnie uratuje.

Pokręciłam głową. Nic się nie dzieje. Przestań panikować.

Co Kirk zaplanował na dzisiaj?

Otóż...

- Zabieram cię do galerii.- oznajmił wychodząc spod prysznica.

- Na zakupy?- spytałam lekko zawiedziona, bo nie widziało mi się znowu latać po sklepach.

- Galerii sztuki.- podkreślił.

- Po co?- spytałam owijając się kardiganem, bo zrobiło mi się chłodno.

- „Po co"- przedrzeźnił mnie, przyciągając blisko siebie.- A po co się chodzi do galerii sztuki?- spytał, jakby czekając na odpowiedź.

Wzruszyłam ramionami.

- Bo podobno się interesujesz sztuką, to pomyślałem, że ci się spodoba...- westchnął.

Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową.

Musiałam dla niego wyglądać seksownie. Ubrałam czarną welurową bieliźnianą bluzkę na ramiączkach z ozdobną koronką na brzegach, do tego eleganckie spodnie w jasną kratę i czarne szpilki. Włosy ułożyłam w, jakby to powiedzieć, artystyczny nieład i zaznaczyłam mocniej usta.

Ruszyliśmy około południa. Dlatego, że wieczorem znów miał przyjść James, tym razem z Robertem.

W sumie dobry to był pomysł. Pozwolił mi zapomnieć na cały dzień o jednej drażniącej mnie od wczoraj sprawie.

Galerią sztuki, o której mówił Kirk było muzeum sztuki nowoczesnej. Interesujący budynek. W końcu sztuka nowoczesna. Ale ja to się nie znam na tym. Jakiś antyk to tak. Ale wielki ogryzek jabłka? Nie umiałam się w tym wszystkim odnaleźć. Co oczywiście nie oznacza, że mi się nie podobało. Po prostu Ameryka to nie Europa. Jeśli wiecie co chcę przez to powiedzieć.

Zrobiłam mu super zdjęcie przy tym wielkim ogryzku jabłka, kiedy udawał, że próbuje go zjeść. Potem kiedy sprawy nabrały większej dosłowności, o mało co nas ochrona nie wyrzuciła z tej sali z wielkim ogryzkiem. Oznajmili nam, że to nie jest prawdziwy ogryzek jabłka i ze nie można go jeść, bo to sztuka i jest z plastiku, czy innego tworzywa sztucznego. No dla mnie sprawa wydawała się oczywista.

Kirk oczywiście ubawiony po pachy, nie mógł przeżyć poważnego wyrazu twarzy ochroniarza, który nam to tłumaczył. Ja zaczęłam się uśmiechać, hamując przed wybuchem, kiedy tenże ochroniarz zaczął nas zachęcać do zakupu jadanych jabłek w barze. I że choć nie są tak dużych rozmiarów to są zdecydowanie smaczniejsze.

Życzył nam dobrego dnia i odszedł na dalszy obchód. Wtedy wybuchłam głośnym śmiechem, przez co kilka osób w sali wydało się lekko oburzonych.

- Teraz już na pewno się lepiej czujesz.- uśmiechnął się Kirk, zauważając moją poprawę humoru.

Pokiwałam głową i zarzucając ręce wokół jego szyi, pocałowałam go.

- Dziękuję...- wyszeptałam.

Tym razem on pocałował mnie.

Faktycznie w barze sprzedawali jabłka. Sprzedawali też obok miniatury wcześniej wspomnianego ogryzka. Oczywiście musiałam sobie taki zakupić. Jak mogłam przejść obojętnie?

Nic nie zjedliśmy w muzeum, bo planowo za godzinę mieli przyjść James i Robert i mieliśmy zjeść coś razem, co Kirk ugotuje.

Zadowolona ze zdobyczy ogryzka i całej wycieczki rozłożyłam się na kanapie w salonie.

- Się nie zadomawiaj za bardzo, bo musimy coś ugotować zanim przyjdą.- zganił mnie, próbując jakoś przegonić poduszką.

- Chyba chciałeś powiedzieć, że ty musisz coś ugotować. Ja się za takie trudne rzeczy nie zabieram.- zaczęłam bronić się rękoma.- Ale... mogę posiedzieć z tobą w kuchni.

- Cóż za zbawienie...- zażartował na co spróbowałam go zabić wzrokiem, ale nie pomogło, bo odszedł bez żadnych, nawet małych obrażeń.

Siedziałam w kuchni pijąc już drugą lampkę wina. Kirk postanowił w ten sposób dać mi jakieś "zajęcie", żebym mu nie przeszkadzała. Ale nie wiem czy to do końca przemyślał... On za to kręcił się w tą i z powrotem, przyrządzając jakąś specjalną potrawę. Przyglądałam się mu oderwana od reszty świata.

Zaczęłam nieświadomie chichotać, na co Kirk gwałtownie odwrócił się w moim kierunku. Spojrzał na zegarek, potem znów na mnie i na jego twarzy wystąpiła lekka panika. Uśmiechnęłam się do niego i jednym łykiem wykończyłam zawartość kieliszka.

Odstawiłam go gwałtownie, po czym znów uniosłam wzrok na Kirka. Nakazałam mu palcem, aby do mnie podszedł, na co widocznie się zmieszał. Ale zrobił to przerzucając sobie kuchenną ścierkę przez bark.

- Ja to wezmę...- złapał kieliszek i butelkę wina i odsunął tak, abym nie mogła dosięgnąć, a sam zagrodził mi drogę ucieczki.

- Kirk...- przechyliłam głowę zawadiacko się do niego uśmiechając.

- Hm?- mruknął.

- Pocałuj mnie.- nakazałam spoglądając to na jego usta to w jego oczy.

Dobrze wiedział co go czeka, jak to zrobi, dlatego się zawahał i obejrzał na gotującą się zupę. Wyjrzałam też na tę nieszczęsną zupę, ale dla mnie tam nic się z nią złego nie działo. Dlatego też chwyciłam jego podbródek i odwróciłam do siebie. Przejęłam inicjatywę, bo za bardzo tego chciałam.

Wtopiłam się w jego usta, które pod wpływem alkoholu były jeszcze miększe. Przyciągnęłam go do siebie. On porzucił wszelkie czynności i podnosząc mnie w pasie, usadowił na blacie. Mruknęłam prosto w jego usta i rękoma powędrowałam pod jego koszulkę.

Nagle drzwi trzasnęły i aż podskoczyłam. Kirk natychmiast się ode mnie odsunął poprawiając sobie koszulkę.

- Uh.. Ah.. to my może wpadniemy kiedy indziej...- zaczął James z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Nie!- krzyknęłam chyba trochę zbyt głośno, bo Kirk aż mnie zlustrował dziwnym wzrokiem.

Szepnęłam mu szybkie "przepraszam" i zeskoczyłam z blatu. Przywitałam się z Jamesem i przestawiłam Robertowi. Jak nic, już wiedzieli, żem wstawiona, kiedy zamiast "hello", powiedziałam "witojcie". Obstawiam, że James już dawno zakwalifikował mnie do tych "nienormlanych ludzi".

Usiedliśmy wspólnie już do kolacji. Na tarasie. Jak już było ciemno i cały czas atakowały mnie komary. Musiałam się popsikać jakimś duszącym sprejem. Wtedy przestały. Siedzieliśmy jeszcze chwilę, rozmawiając i żartując sobie. W sumie to nie wiem z czego, bo połowy żartów nie rozumiałam. A kiedy ja próbowałam przetłumaczyć z polskiego jakiś, wydawało mi się, fajny żart, nie miało to dla nich również żadnego sensu. Więc zwykle oni się śmieli, a ja przetwarzałam sens ich żartów.

Później zostawiłam ich już samych, aby sobie grali co tam mieli grać. Nie chciałam też zbyt przeszkadzać.

Udałam się do łóżka wcześniej, bo zmęczenie wzięło nade mną górę. Wzięłam szybki prysznic i poszłam spać. Potem tylko czułam jak materac obok się ugniata, ale nie wiem która to była godzina.

Odwróciłam się w tamtym kierunku i przysunęłam się bliżej.

Hawaii || Kirk HammettOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz