Rozdział 26, czyli jak Natsuo narobił wszystkim siary.

280 31 27
                                    

{Todoroki Natsuo}

Poniekąd Fuyumi jest kapitanem w naszej rodzinie. Choć jej nie utrzymuje, kieruje nią i bezustannie stara się sprowadzić na właściwe tory. Nawet jeśli ten podziurawiony w każdym możliwym miejscu statek tonie, ona zostaje do końca. Mimo, że tak wiele osób wysiadło i odpłynęło. Mimo, że sama może zginąć, utrzymując go na powierzchni. Podziwiam Fuyumi, że wciąż wierzy.

Naprawdę ją podziwiam. Jest silna, mądra, życzliwa i odważna. A przede wszystkim skromna. Gdyby ktoś się jej zapytał jak to robi, tylko by się uśmiechnęła i odparła, że jakoś sobie radzi. Nie zasługuje żeby być kapitanem. Przejęła tą rolę po ojcu, który "zajmuje się" wyłącznie Shoto, choć troskliwą opieką tego nie można nazwać. Matka sama potrzebuje pomocy, a na Toyę jest już za późno. Nie chce stracić nikogo więcej.

Jestem na przedostatnim roku medycyny, w szczęśliwym związku, mam opłacone mieszkanie oraz wyżywienie. Czego chcieć więcej? Lepszej przeszłości. Zachowałem się jak ostatni tchórz i uciekłem, jednak mimo silnych wyrzutów sumienia nie żałuję. Uważałem, że naszej rodziny nie da się uratować. Chciałem wyciągnąć jeszcze Fuyumi, ale nie chciała ze mną pójść. Jest zbyt dobrą osobą, by zostawić najmłodszego brata bez wsparcia. Przez długi czas utrzymywałem z nią kontakt, myśląc, że w końcu dostrzeże w jak toksycznym środowisku żyje i przyjdzie.

Wbrew prawdopodobieństwu, mozolnie sytuacja zaczęła się zmieniać. Najpierw Shoto się do nas odezwał, przez co chętniej i częściej bywałem w rodzinnym domu, a nim się obejrzałem, raz w tygodniu odwiedzam matkę. Tak jak dziś, choć ta wizyta ma być wyjątkowa, bo podczas niej mam poznać osobę, której zawdzięczam to wszystko.

– Jak on się nazywał? – rzuciłem, skręcając w następną ulicę.

– Midoriya Izuku. – wydusiła Fuyumi, wciśnięta w róg między fotelem a drzwiczkami. Była bladozielona, spojrzenie utkwiła w drodze przed nami. Jak dotąd jedyną jej wadą jaką udało mi się dostrzec była choroba lokomocyjna. Na krótkich dystansach w stylu drogi do pracy jeszcze daje radę, jednak przez komplikacje musiałem pokonać objazd i dystans się wydłużył. Tyle wystarczyło by nadwyrężyć jej słaby żołądek.

Byliśmy w centrum Tokio, skąd niedaleko do szpitala. Jeżeli uda mi się utrzymać prędkość i nie będzie po drodze żadnych korków, powinniśmy dotrzeć na miejsce w pięć minut. Jechałem ledwo czterdzieści na godzinę, nie łamiąc żadnych przepisów. Po drodze minęliśmy tylko jeden napad na bank (szybko uciszony przez bohaterów), więc obyło się bez większych zakłóceń. Póki co.

– Będziesz rzygać? – zapytałem kulturalnie. – Mam plastikowe torebki w schowku przed tobą jakby co.

– Nie trzeba. – odmówiła, mimo wszystko nurkując w jego czeluście. Po chwili wynurzyła się ze swoim zabezpieczeniem i groźną miną. – Natsuo!

– Czego dusza?

– Sprzątaj tu czasem. – ofuknęła mnie. Z trudem domknęła skrytkę z zalegającymi w niej śmieciami.

Nie przygotowałem dobrej riposty na Fuyumi Chodzący Sanepid. Kiedy byłem mały też ciągle się wściekała za bajzel w pokoju. Nie moja wina, że nie widzę sensu go uprzątać, gdy i tak zrobię to znowu i znowu. Marnowanie czasu. Co nie oznacza, że żyję w ciągłym syfie. Raz w miesiącu robię większe porządki. Ten termin, jak widać, jeszcze nie nadszedł.

– Nie rozpraszaj kierowcy. – odgryzłem się na poczekaniu.

Przewróciła oczami i wgapiła się w okno. Mijaliśmy uliczkę wciśniętą między dwoma budynkami. Takich ulic jest bez liku, ale tą wyróżniłem, ponieważ odbywa się na niej kolejny napad. Coś niespokojne dzisiaj to Tokio. W niebo unosił się kurz, w którym migały co chwilę niewyraźne sylwetki. Zebrał się także spory tłumek widzów. Nadmiar krzyków, odgłosów uderzeń i innych niepokojących dźwięków sprawiał, że chciałem odjechać stąd jak najszybciej.

DOM || TodoDekuWhere stories live. Discover now