Rozdział 40

1.7K 81 9
                                    

W swoim życiu płakałam tylko cztery razy.

Pierwszy raz, kiedy pojawiłam się na tym świecie i zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest on do dupy. Drugi raz był w drugiej klasie, kiedy uderzyłam chłopca za kradzież moich owocowych fruit roll-ups, łamiąc mu przy okazji nos i rozpłakałam się, kiedy nauczyciel podszedł do mnie, żeby sprawić wrażenie, że to jego wina... co było prawdą.

Trzecim było oglądanie Titanica, bo to gówno uderzyło mocno. A czwartym był moment, kiedy dowiedziałam się, że moja matka rozważa śmierć w najgorszym okresie choroby nowotworowej.

I nie daj Boże, żeby ta liczba wzrosła, bo ten tusz do rzęs jest zbyt cholernie drogi, żeby płakać.

Moja mama wychodziła za mąż i wyglądała na szczęśliwą. Wyglądała też kurewsko seksownie, ale szczęśliwa to bardziej sentymentalny przymiotnik. David stał bok niej, wyglądając jak zawsze elegancko, a pastor John stał między nimi.

Moja mama nie była religijna, ale zdecydowanie była kobietą uduchowioną. David jednak był i dlatego ten ślub odbywał się w najpiękniejszym kościele, jaki kiedykolwiek widziałam. Delikatne, południowe światło wpadało przez duże okna, a otwarte drzwi pozwalały na łagodną bryzę.

Usiadłam w pierwszej drewnianej ławce z dwiema druhnami, które były najlepszymi przyjaciółkami mojej mamy od czasów studiów i Mikey'em, dziesięcioletnim synem Davida.

Jest tak cholernie uroczy i zdecydowanie mógłby być moim bratem ze swoją złośliwą postawą i sarkastycznymi komentarzami. Być może przeklinałam przy nim o kilka razy za dużo i teraz jego ulubionym słowem jest „kurwa".

Świetna robota Hayden. Całkowicie zdobędziesz całą tę sprawę z rodzicielstwem.

- Teraz ta część, na którą wszyscy czekali. – pastor John uśmiecha się, prostując ramiona. Potem zatrzymuje się, a jego uśmiech słabnie, gdy drapie się po łysej głowie, po czym szepcze do Davida. – Uch... co mam powiedzieć dalej?

Tłum śmieje się lekko razem z pastorem, a moja mama i David wzdychają z ulgą. Mikey wierci się obok mnie.

- To nawet nie było śmieszne. – szepcze, gdy pochyla się bliżej mnie i pociąga za moją sukienkę. Wycieram usta dłonią, by powstrzymać parsknięcie, które chce wyrwać się z moich ust. – Dlaczego wszyscy się śmiali. Czy ich mózgi zostały zastąpione przez kosmitów?

- Kolego chyba oglądasz zbyt dużo filmów. – szepczę do niego, trącając go łokciem. – I grzecznie jest się śmiać, gdy ktoś żartuje.

Kiedy do cholery kiedykolwiek żyłam według tej zasady? Jeśli ktoś powie kiepski żart, to nie tylko się nie śmieje, ale informuje go, jakie to było gówniane. Jestem po prostu miła.

- Oh. – Mikey kiwa głową ze zrozumieniem, po czym zaczyna głośno krzyczeć. – HA HA! HA HA! HA!

Pastor John zatrzymuje się w połowie swojej przemowy, gdy w kościele zapada cisza. Zerkam lekko przez ramię, zauważając, że wszyscy się na nas gapią. To znaczy, tłum był ogromny, jakby całe miasto pojawiło się na tym ślubie. Ludzie dosłownie stali przed drzwiami.

Nie spodziewałam się tego i wiedziałam, jak bardzo lęk społeczny mojej matki musiał sięgać zenitu. To wyjaśnia, dlaczego widziałam ją pijącą z butelki szampana na podłodze w kuchni o trzeciej nad ranem.

Potem powoli odwracam się do przodu, tak cholernie trudno jest mi się nie śmiać.

- Tak? – Mikey pyta.

Kiwam głową. – Dokładnie tak.

Następnie pastor John kontynuuje.

- Dobra, dobra. David, na szczęście dla ciebie pamiętam! – pastor John wykrzykuje, a tłum znowu lekko się śmieje. Przykładam dłoń do ust Mikey'a, który głęboko oddycha. Jak już mówiłam, ten awanturnik może być dosłownie ze mną spokrewniony. – Mogę teraz, z największym szczęściem, ogłosić was mężem i żoną. Możesz teraz pocałować pannę młodą!

Bad Boy Roommate Where stories live. Discover now