1. Na Miłość Boską

727 8 0
                                    



— Gdzie leziesz?! — Przysadzisty chłop o czerwonej gębie odtrącił młodzieńca z taką siłą, że ten zatoczył się o kilka kroków w tył.

Ten jednak nie odpuszczał i odepchnąwszy się od betonowej ściany, zanurkował ponownie w tłum, z nadzieją że tym razem zdoła przemknąć pomiędzy gapiami i wyjść gdzieś z przodu, tak by z bliska dojrzeć pochód. Niestety, już po kilku sekundach jego niepozorna sylwetka napotkała przeszkodę nie do pokonania, kiedy czyjś łokieć trafił prosto w jego nos, zostawiając po sobie pamiątkę w postaci tępego bólu.

Znów znalazł się z tyłu szeregu, kiedy rozmowy ucichły, zastąpione wiwatami i radosnymi krzykami. Szlag, pochód musiał już tu być! Przejdą, zaraz przejdą, a on nie zobaczy Córy!

Szczur wspiął się na palce, ale niczego to nie dawało, w najlepszym wypadku mógł ujrzeć łysiny i brudne kołtuny stojących przed nim ludzi. 

"Myśl, chłopie, myśl!" Pogonił samego siebie, rozglądając się za czymkolwiek, co pozwoliłoby mu rzucić choć krótkie spojrzenie na orszak. Przed nim, po obu stronach torowiska, rozciągał się tłum, którego przy najszczerszych chęciach nie mógł sforsować. Lewo, prawo; prędzej czy później natrafiłby na ściany odgradzające bocznicę od reszty zajezdni. To nie wchodziło w grę!

Wtedy spojrzenie Szczura zatrzymało się: z betonowej ściany wyrastała rura, pnąca się aż pod samo sklepienie,  potem wzdłuż niego, by z drugiej strony torowiska zniknąć gdzieś w posadzce. W wielu miejscach obręcze trzymające ją na miejscu odrywały się z swoich pierwotnych miejsc, a sam metal był głęboko przeżarty rdzą i nie wyglądał na tyle wytrzymały, by mógł utrzymać wiele. Na całe szczęście Szczur, przy swojej cherlawej sylwetce, ważył mniej niż mało.

Przywierając do betonu, w kilku susach doskoczył do rury, chwytając ją oburącz ponad głową. Od razu odbił się od ziemi, podciągnął do góry i zapierając o ścianę, dotarł pod samo sklepienie. Pełznąc wzdłuż rury, nie zważając na zdumione spojrzenia co niektórych pod nim, owinął ramiona wokół niej, zaciągnął nogi ku górze i zawisł; ci, którzy doświadczyli luksusów życia przed Wojną, powiedzieliby, że zawisł jak suseł.

Szczur zdążył w samą porę. Orszak przechodził zaledwie kilka metrów przed nim. Nigdy jeszcze nie widział go tak dokładnie, lecz przede wszystkim nigdy nie widział tak dokładnie jej.

Córę Sybili niesiono na lektyce, zaraz za szafarzami prowadzącymi pochód. Jej oczy, piękne, w cudownym czerwonym odcieniu, nakrywane długimi, ciemnymi rzęsami, przeskakiwały spojrzeniem pomiędzy lgnącymi do niej wiernymi. Różane usta, ułożone w łagodny uśmiech, idealnie pasowały do jej delikatnych rumieńców, jednak widocznych na tle idealnie gładkiej, porcelanowej cerze pulchnych policzków. A jej włosy, przyozdobione wieńcem wielokolorowych, sztucznych kwiatów, nie wyglądały jak włosy, co raczej jak olśniewający wodospad śnieżnobiałych pukli, które obfitymi, gęstymi kaskadami opadały niemalże do samej posadzki.

A jej sylwetka była równie niesamowita co jej lico, zapierająca dech w piersiach Szczura. Córa Sybili była osobą szerokiej tuszy, a barwna suknia, w jaką ją odziano, jedynie to podkreślała. Jej krągłe piersi napinały dekolt kiecki.  Opierały się one na jeszcze pokaźniejszym brzuchu, wyraźnie odznaczającym się na powierzchni ciasnej sukni. Jego mięciutkie sadło trzęsło się, błagając o uwolnienie z za ciasnej kiecki. Szczur mógłby najzwyczajniej położyć się na niej jak na puchowym, wygodnym materacu. Same jej mlecznobiałe ramię było grubości jego uda. Bogini mogła się cieszyć, że od pasa w dół suknia zostawiała jej o wiele więcej swobody, niż góra, szczególnie rozciągnięta w talii. Chłopak mógłby przysiąc, że jeden fałszywy ruch zerwałby jej wszystkie szwy, ukazując Córę Sybili w całej swej okazałości. A choć siedziała i Szczur mógł jedynie domyślać się jej wzrostu, to był pewien, że przewyższała go o co najmniej głowę. 

Widząc ją, młodzieniec nie widział niczego innego. Nie liczyło się nic innego, tylko ona. Nie myślał o niczym innym, tylko o niej. I tak się zatopił w tym cudownym śnie na jawie, iż nie zauważył, jak jego ręce, dotychczas zaciśnięte na rurze, same z siebie rozluźniają chwyt.

Nawet nie zdążył krzyknąć, gdy wreszcie poczuł, jak szybko zbliża się ku posadzce. Z głuchym plaśnięciem wylądował wprost na dawnym torowisku, boleśnie uderzając głową o posadzkę. Na sekundę przed jego oczami, które jeszcze przed chwilą nie potrafiły oderwać się od bóstwa niesionego w lektyce, zawitały ciemne plamy. Jęknął, dotykając czaszki; na całe szczęście nie wyczuł między palcami krwi i zaczął prędko dochodzić do siebie, lecz dopiero gdy spojrzał ku górze, ocknął się zupełnie.

Cały tłum zamarł. Wiwaty ustały, zastąpione głuchą ciszą. Nad Szczurem stało trzech starych szafarzy, prowadzących cały pochód, mierzących chłopaka surowymi spojrzeniami. Lektykarze patrzyli na niego z wyrzutem, mieszkańcy zajezdni z przerażeniem. Ale patrzył ktoś jeszcze.

Ona.

Widział spojrzenie jej rubinowych oczów, zaciekawione, zatroskane. Spojrzenie, które teraz patrzyło wprost w jego oczy, a on je odwzajemniał. Spojrzenie oczu, które teraz, gdzieś głęboko wewnątrz ukazywały... smutek?

— Niech ktoś zabierze stąd tego barana! — Rozbrzmiał szorstki głos szafarza, przerywając zamarłe milczenie.

Minęła sekunda i już czyjeś dłonie chwyciły Szczura, brutalnie odciągając go z trasy pochodu i wrzucając pomiędzy tłum. Orszak ruszył dalej, Córa znów słała swe uśmiechy ludowi zajezdni ZTK-03, a ten prędko wrócił do gromkich wiwatów i chwalebnych okrzyków.

Szczur już wtedy tonął gdzieś w tłumie, wciąż oszołomiony, lecz nie swym upadkiem.

I gdy orszak już znikał za bramą bocznicy, gdy ostatni raz tego dnia dojrzał lektykę, zrozumiał przerażającą rzecz.

Kochał Córę Sybili.

Kochał Bóstwo Podziemi.


Bóstwo Podziemi (BBW/SSBBW/FA/Feede/Post-Apokalipsa/Uniwersum Metro 2033)Where stories live. Discover now