2. Ognisko Domowe

302 3 0
                                    

Zasłona, odgradzająca namiot od reszty zajezdni, odsunęła się. Chłopak zmęczonym krokiem poczłapał do środka, po czym bez sił opadł na brudne leże, wzdychając ciężko.

— No i czego wzdychasz? — Z drugiego końca namiotu rozległ się chrapliwy głos. — Sam żeś jest sobie winny, że głupa z siebie zrobiłeś.

Szczur niechętnie obrócił głowę, obrzucając ojca spojrzeniem dalekim od życzliwego.

Ten siedział, tak jak zawsze, na swoim taborecie. Pomarszczony i zarośnięty, z poobijanym kubkiem samogonu w dłoni. Z małymi, świdrującymi i na przekór jego pijackiej facjacie, inteligentnymi oczkami, których spojrzenia Szczur nie cierpiał. Taki był od lat obraz ojca.

— Myślałeś, że nie wiedziałem, hę? — Ojciec chrząknął. — Ale mi ludzie powiedzieli,  ja już wszystko słyszałem!

—  Może byś nawet sam widział, gdyby nie to, że leżałeś gdzieś, zalany w trupa. — Odciął się młodzieniec, przewracając na drugi bok.

— Cożeś powiedział, szczylu? — Ojciec uniósł się na stołku, ale zaraz na niego opadł, nie będąc w stanie utrzymać się na chwiejnych nogach. —   A żebyś wiedział, że nigdzie nie leżałem, tylko, no...

— No co? — Warknął Szczur. — Nie widziałem,  żebyś był na pochodzie.

— Może byłem, a może nie byłem, bo co? — Tamten się obruszył. — Nie twoja sprawa, co robię i kiedy.

— Tak samo nie twoja, czy robię z siebie głupa czy nie. — Odparł.

— Jak nie moja?! To już ja, ojciec, nie mogę wiedzieć, co się z moim synem dzieje?  A już nie mówię, że ludzie na Ciebie patrzą, i później mnie oceniają! A na razie to mi ino gańbę przynosisz!

— Och, przepraszam! — Chłopak wyrzucił ręce przed siebie z frustracją. — Zapomniałem ojciec, że ty  już masz "gańby" wystarczająco dla siebie!

— Ty szczylu jeden! — Pijany mężczyzna w końcu znalazł w sobie na tyle siły, by poderwać się z swojego taboretu i po kilku sekundach łapania równowagi, stanąć na równych nogach. W  długim, dziurawym płaszczu jego wyniszczona sylwetka przypominała kukłę, na których stalkerzy zajezdni ćwiczyli pchnięcia bagnetem.

Szczur uniósł się do pozycji półsiedzącej, obserwując rodziciela obojętnym wzrokiem, co tylko jeszcze bardziej go rozjuszyło.

— Ja Ci... kurna... — Dwa,  chwiejne kroki w przód okazały się sukcesem.  — Pokażę jak się do... ojca masz zwracać!

I gdy już wydawało się, że te groźby mogłyby przeistoczyć się w rzeczywistość, jego stopa natknęła się na zalegający na podłodze, zwinięty w kulę koc. Materiał owinął się wokół niepewnie stąpającej kończyny, chwycił ją i pociągnął razem z nią całą postać ojca, z głuchym łoskotem obalając go na ziemię metr przed leżyskiem Szczura.

Chłopak nawet nie mrugnął, a jedynie patrzył na to wszystko z zrezygnowaniem. Ta scena nie rozgrywała się przed nim po raz pierwszy i znając ojca, pewnie nie po raz ostatni. Odczekał kilka sekund, nim chrapliwy oddech mężczyzny upewnił go w tym, że żyje, a nieprzytomny jest jedynie chwilowo.

Westchnął i odsunął się od niego, kładąc na drugim boku, zwrócony do ścianki namiotu. Był zmęczony. Podkładając dłonie pod głowę, starał się zasnąć, ale zamiast zapaść się w odmętu snu, jego świadomość samowolnie poprowadziła go pomiędzy myśli przeplatane marzeniami.

Przecież ledwie kilka godzin temu był tak blisko niej. Przecież ona nawet... spojrzała na niego. Nie, nie spojrzała, patrzyła! I choć pewnie zauważyła go tylko dlatego, że spadł z stropu dosłownie na metry przed nią, to liczył się sam fakt, o którym Szczur nie zapomni.

Nie potrafił także zapomnieć o tym, co sam ujrzał. Zawsze wiedział, że była piękna, lecz nigdy nie widział jej tak dobrze jak dzisiaj i jednego był pewien; ona nie tylko była piękna, lecz była najpiękniejszą istotą wszystkich tuneli, całego  świata.

Gdy zamknął powieki, przed swoimi oczami znów ją zobaczył. Niesamowitą, nieskazitelną, wielką. Przywołał w pamięci  parę rubinowych oczu na cudnej twarzy. Chciał znów patrzeć w ich niezmierzoną głębię. Chciał by była obok. By zamiast zimnego, wysłużonego leża, ona tu była, miesząc się w namiocie lub nie. Szczur wtuliłby się w jej miękki, ciepłe ciało, a głowę oparłby na jej brzuchu, mięciutkim jak poduszka, czując się na nim jak w puchu. Gdyby ona tylko była obok... Rozmarzony wyciągnął dłonie przed siebie, jakby rzeczywiście tak było.

— Szczur, kurwa.

Nagłe pojawienie się siostry w namiocie wyrwało go z objęć pięknego marzenia.  Spojrzał na nią krótko i szybko opuścił głowę z powrotem.

— Nie moja wina, że znowu jest pijany. — Odparł.

Na to starsza od niego dziewczyna sapnęła z niezadowoleniem i podeszła do ojca, łapiąc go pod ramię. Mężczyzna jęknął, ale wciąż pozostawał nieprzytomny.

— Mógłbyś chociaż pomóc mi go odstawić na miejsce.

Szczur niechętnie dźwignął się z leża i chwycił go z drugiej strony. Wspólnie bez większego wysiłku zaciągnęli go w kąt namiotu i nakryli kocem.  Wtedy też chłopak przyjrzał się siostrze  dokładniej.

Julia musiała niedawno wrócić z powierzchni. Na nieułożonych kosmykach kasztanowych włosów wciąż trzymały się nieroztopione płatki śniegu, przeoczone podczas odkażania. Jeden z nich , osadzony na grzywce, powoli przeistaczał się w wodę, skapując na prawą brew, a stamtąd, wpadając w głębokie bruzdy blizny znaczącej oko i część twarzy stalkerki, spływał już w formie kropli w dół, na policzki i brodę, by w końcu tam oderwać się od skóry i poszybować ku posadzce zajezdni.

— Jak było na górze? — Zapytał, chcąc szybko zmienić temat.

— Biało. I zimno. — Odpowiedziała bez większego entuzjazmu, otwierając pokrywę beczki służącej za prowizoryczny piecyk. Potem przyklęknęła na jedno kolano i wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę. Po kilku bezowocnych kliknięciach, w dłoni Julii pojawił się płomień, który przyłożyła do kawałka wysuszonego drewna trzymanego w drugiej ręce. Po chwili drewno zajęło się ogniem, który po wrzuceniu do paleniska pochwyciły nieliczne bryłki węgla i trochę łatwopalnych śmieci. Dym uleciał w górę przez rurę kominową, a wokół zaczęło roznosić się przyjemne ciepło.  — A jak było na dole? Byłeś na pochodzie?

— Byłem i... poza tym nic ciekawego. — Skłamał, siadając na krześle przy niewielkim stoliku. Od razu tego pożałował, wiedząc, że prędzej czy później i tak się o tym dowie. Zajezdnia była mała, a o tym co się stało pewnie już mówili wszyscy.

— Mhm. — Siostra mruknęła tylko. Wstawiła na piecyk gar z wodą. Obok wyłożyła garstkę grzybów, kilka skarlałych warzyw oraz cienką wiązankę pędów. By je posiekać, wyciągnęła zza pasa długi, stalkerki bagnet, ale zatrzymała jego ostrze na milimetry od celu. Spojrzała na niego i wytarła w znoszoną, roboczą kurtkę podbitą kożuchem. Dopiero wtedy zaczęła kroić. 

— Dlaczego go tak traktujesz? — Zapytała nagle, nie odrywając się od przygotowywania posiłku.

Szczur mrugnął. Na raz poczuł, jak cały się wewnątrz gotuje.

— Dlaczego JA go tak traktuję? — Podniósł głos. — Dlaczego to on mnie tak traktuje?! Dlaczego nic nie robi, tylko chleje?! Dlaczego jedyne co potrafi, to wrzeszczeć na mnie za nic?! Powiesz mi to?

—  Nie wiesz przez co on przeszedł! — Julia odwarknęła, rzucając nożem na płytę "pieca" i odwróciła się, łypiąc na brata groźnym spojrzeniem jedynego sprawnego oka. — Nie masz prawa tak o nim mówić, do cholery!

— Och, przepraszam bardzo, że nie miałem przyjemności urodzenia się kilka lat wcześniej, by dokładniej poznać twoją wersję ojca. Ale co z tego? Może i nie wiem, co się kiedyś działo, ale wiem jaki jest teraz. I ty też to wiesz. — Odburknął.

— Myślisz, że to Cię usprawiedliwia? — W wzroku Julii rozpaliły się ogniki. — Gdyby nie on, w ogóle by Cię tu nie było!

— I co z tego?! Mam mu być za to wdzięczny i usługiwać mu do końca moich dni? I dalej wysłuchiwać jak bardzo przynoszę mu wstyd i jestem beznadzieją? Co jego usprawiedliwia?!

— To, że to przez ciebie matka nie żyje!

Między rodzeństwem zapadła cisza. Siostra przez kilka sekund patrzyła na brata, dysząc. On patrzył na nią, czując jakby w jego żołądku nagle wyrosła bryła lodu. Dopiero po chwili Julia odwróciła głowę, w milczeniu powracając do przyrządzania obiadu.

— Obiecałaś, że nie będziesz do tego wracać... — Szczur wydusił z trudem. W jego oczach pojawiły się łzy.

Siostra nie odpowiadała. Przez dłuższą chwilę tylko stała nad garnkiem, warzechą mieszając jego zawartość.

— Zawisza dzisiaj mówił mi, że w kanałach pod warsztatem znowu zalęgły się szczury. — Powiedziała cicho, bez żadnych emocji. — Powinieneś się tym zająć.

Chłopak zamarł, jedynie zaciskając pięści. Rękawem otarł twarz.

— Masz rację. — Odpowiedział słabo. — Powinienem się tym zająć.

To mówiąc wstał i niemalże mechanicznym ruchami chwycił swój płaszcz, plecak, a po tym skierował się do wyjścia z namiotu. Zatrzymał się jednak na krok przed nim.

Chciał coś powiedzieć.
Chciał, żeby Julia coś powiedziała.
Chociaż krótkie "przepraszam".

Nie usłyszał.

Szczur wyszedł na zewnątrz, zostawiając pijanego ojca wraz z siostrą w namiocie. Siostra odczuła ulgę, wiedząc, że wyszedł. Teraz nie mógł usłyszeć jak jej łzy raz po raz skapują do bulgoczącej zupy.

Kap.
Kap.










Bóstwo Podziemi (BBW/SSBBW/FA/Feede/Post-Apokalipsa/Uniwersum Metro 2033)Where stories live. Discover now