Rozdział 10

1.3K 100 4
                                    

Jestem łatwa. Tak. Taka właśnie jestem. Taka byłam, taka jestem, taka będę. Nie za ciekawie prawda? Nie, to nie brzmi ciekawie. To brzmi okropnie! Od tego zdarzenia minął tydzień, a ja nadal unikam Jacksona. Zerwę z nim wszystkie kontakty. Nigdy więcej tego nie zrobię. Jak ja mogłam? To było takie głupie... takie lekkomyślne!
Siedziałam w klasie na chemii i myślałam o zdarzeniu sprzed tygodnia, kiedy nauczyciel nagle pojawił się przede mną.
- Zadałem pani pytanie.
- Umm... tak, ja... czy mógłby pan powtórzyć?
- Nie, nie mógłbym. Oczekuję, że zostanie pani po lekcji.
- Oczywiście
Lekcja minęła dosyć szybko i po chwili stałam już obok biurka nauczyciela.
- Panno Collins. Jestem zaniepokojony pani ocenami. Oceny w pani poprzedniej szkole były dużo lepsze od tych. Spada pani w dół. Dlatego też zdecydowałem przydzielić pani kogoś do pomocy.
- Ale jak to? Nie do końca rozumiem.
- Ktoś będzie pani udzielał korepetycji.
- Czy jest to konieczne?
- Niestety tak.
- No dobrze - westchnęłam z rezygnacją - kto to będzie?
- Jeszcze nie wiem. Jak tylko znajdę odpowiednią osobę, dam pani znać.
- Dobrze. Mogę już iść?
- Tak. Do widzenia.
- Do widzenia.

***
Po lekcji wyszłam szybko przed szkołę i wpadłam na kogoś. Odbiłam się od czyjejś klatki piersiowej upadłabym, gdyby ta osoba mnie nie złapała. Popatrzyłam w górę i zobaczyłam ten błękit... To był Cole.

- Przepraszam. - wymamrotałam i chciałam odejść, ale coś w jego spojrzeniu kazało mi zostać. Patrzył na mnie z bólem. Szybko jednak się opanował i przybrał obojętny wyraz twarzy.

- Patrz jak chodzisz - warknął oschle i wyminął mnie pozostawiając mnie w lekkim szoku. Niektórzy mówią, że kobieta zmienną jest. Ale w tym przypadku, zasada powinna brzmieć trochę inaczej. Z tą myślą, ruszyłam w stronę domu.

Droga zajęła mi jakiś kwadrans, nie spieszyłam się. Szłam wolno. Nagle stanęłam jak wryta, kiedy zobaczyłam chłopaka stojącego pod drzwiami mojego domu. To był Jackson. Chciałam się odwrócić i odejść, ale w tej właśnie chwili natręt podniósł wzrok i popatrzył na mnie z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem. Podeszłam do niego nerwowym krokiem. Chciałam mu powiedzieć, żeby się wynosił. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Kiedy stanęłam przed nim, chłopak złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Odsunęłam się natychmiast.

- Co ty do diabła robisz?! - krzyknęłam poirytowana

- Jak to co? Ostatnim razem wydawałaś być chętna.

- Ale teraz nie jestem. Po co tu przylazłeś?

- Oj, kochanie. Złość piękności szkodzi. Unikasz mnie.

- Punkt za spostrzegawczość - powiedziałam z ironią

- Oj, piękna. Dlaczego jesteś taka nie miła?

Chciał mnie złapać za rękę, ale odsunęłam się jeszcze dalej od niego.

- Nie jestem twoim kochaniem, ani piękną - warknęłam

- Ktoś tu chyba wstał lewą nogą - uśmiechnął się tym swoim bezczelnym uśmiechem.

- Idź stąd! - krzyknęłam już nieźle wściekła. Co ja w ogóle w nim kiedykolwiek widziałam?

- Jeszcze tego pożałujesz - warknął i odszedł pozostawiając mnie w osłupieniu.

Co z za cham! Mocno wkurzona weszłam do domu i rzuciłam moją torbę na szafkę obok drzwi. Zdjęłam kurtkę i ruszyłam do kuchni w celu zrobienia sobie herbaty. Mag i John byli w pracy, więc byłam sama w domu. Było tu strasznie nudno. Nie wiedziałam co robić. Brakowało mi przyjaciół. Czułam się samotna. Poszłam do pokoju i zaczęłam odrabiać zadania domowe. Kiedy już wszystko skończyłam, postanowiłam poczytać jakąś książkę. Uwielbiałam czytać. Ułożyłam się na fotelu wygodnie z kubkiem w ręce i zaczęłam czytać.

O 19 Mag wróciła do domu. Zabrała się za kolację, wypytując mnie o szkołę. Tak rozmawiałyśmy do późna. Naprawdę ją lubię. Jest całkiem spoko. Poszłam na górę, wykonałam wieczorną toaletę i położyłam się do łóżka. Już jutro prawdopodobnie dowie się więcej o moich korepetycjach. Zżera mnie ciekawość. Po kilku minutach odpłynałam do krainy Morfeusza...



But slowly, I'm losing faith...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz