Rozdział 1 - Abnormalna Nadaktywność

751 14 5
                                    

Był chłodny, listopadowy poniedziałek. Poranek. Najfajniejsza część dnia najfajniejszego dnia tygodnia, nie ma co. Nika akurat smarowała czerstwą pajdę najtańszego chleba chirurgicznie cieniutką warstwą pasztetu, gdy usłyszała pisk opon jakiegoś hamującego jej pod oknem samochodu. Uroki miasta... Westchnęła cicho, powoli żując pierwszego gryza by choćby smakiem napełnić żołądek. Technicznie powinna sobie tą kanapkę zapakować w swoją wysłużoną śniadaniówkę, która pamiętała czasy jej podstawówki, jednak odkąd od wieczka odkleił się naklejkowy Prosiaczek, pudełko nie miało już takiej charyzmy. No i Nika była z rana głodna, to też był ważny aspekt. W każdym razie kanapka prędko została pochłonięta, a rudowłosa poczyniła przygotowania do wymarszu do szkoły. Zdjęła wałki, wcisnęła do torby swój zeszyt wieloprzedmiotowy i jakąś lekką lekturę typu "Wojna i Pokój", by mieć co czytać na nudniejszych lekcjach, zasznurowała górskie trapery, które od jakiegoś czasu służyły jej za Martensy (które to Martensy sprzedała na alledrogo by w zamian kupić sobie równie dobrej jakości trapery, jakieś sandałki, a nawet starczyło na paczkę podpasek) i tak przygotowana wyruszyła na kolejny dzień stawiania czoła polskiej edukacji, polskiemu społeczeństwu czy równie mrocznej polskiej codzienności. Mroczna polska codzienność objawiła się jej rozjechanym kotkiem perfidnie na ulicy przed klatką. Cóż, taki już miała lokalny folklor. Pozostawało żałować, że nie przyjęła sugestii Felixa by zasadzać się z procą na ptaki, bo do truchła zaraz by coś pewnie podleciało, by dziubać. No ale nie miała czasu na tak trywialne rzeczy jak zapewnianie sobie przetrwania i pożywienia. Teraz liczyła się edukacja. Skurcze głodowe żołądka ustają, ale Konstancja Konstantynopolska jest wieczna.

Dzień spędziła całkiem spokojnie. Net nawet podzielił się z nią swoją kanapką (to znaczy pomidorem z kanapki, którego sam nie chciał). Romantyk. Nika po raz kolejny musiała sobie w duchu pogratulować doboru partnera. Nic tylko się rozmnażać. Ten pomidor to był jasny punkt jej dnia, podejrzanie spokojnego jak na standardy, do których się przyzwyczaiła odkąd zaczęła się prowadzać z chłopakami. Cóż, może szło ku lepszemu i dziwne przygody miały odejść w niepamięć...? Cóż, nadzieja matką głupich, ale Nika zaakceptowałaby nawet taką matkę, bo innych do wyboru nie miała. Odsuwając jednak na bok te radosne przemyślenia, młoda Mickiewiczówna czuła się dość pozytywnie. Nawet jeśli po szkole nie poszła z chłopakami do Zbędnych Kalorii, bo Felix miał randkę, a Net coś, co określił "bossem nad bossami advanced dungeonu na 80 levelu z okazji rare eventa". Nika mu łaskawie odpuściła, bo pomidor. Grunt, że miała humor tak dobry, że nie była nawet zła, że nad pozostawionym na jej ulicy truchłem nie kręciły się jednak żadne ptaki, które mogłaby zjeść albo sprzedać na narządy jakimś formalinistom. W ramach bycia odpowiedzialną obywatelką, przy okazji przechodzenia przez ulicę, przesunęła butem rozklapcanego kota na pobocze, żeby go auta jeszcze bardziej nie rozniosły, bo to by jeszcze bardziej pogrążyło estetykę okolicy. Taka z niej była lokalna patriotka. Nie myśląc wiele więcej wróciła do domu i rozpoczęła swój rytuał poszkolny, czyli odrabianie absolutnie wszystkich zadań domowych, by nie myśleć o tym, że zjadłaby obiad. Kubek wrzątku z zatopionym wielorazowym woreczkiem na fusy które 8 zaparzeń temu były herbatą też miał przecież swoje plusy. Przynajmniej był ciepły, czego nie można było powiedzieć o grzejnikach. A to przecież dopiero jesień... Nika pocieszałaby się myślą, że zaoszczędzi zimą na prądzie do lodówki, bo ją będzie mogła odłączyć do wiosny, ale cała ta operacja i tak nie miała sensu, bo lodówka rzadko kiedy nie była pusta. Może to już był czas by zacząć zbierać makulaturę i palić w pokoju małe, kontrolowane ogniska... Oglądała w internecie dużo filmów o survivalu i bushcrafcie, by się jakoś przygotować na przyszłość. Nawet raz pojechała do parku i wróciła z naręczem całkiem dobrych dzikich cebul. Zbieranie roślinek w lesie i buszowanie po śmietnikach w ramach nauczonego przez Laurę "freeganizmu", a także bogate wsparcie od grup typu "uwaga, śmieciarka jedzie" zapewniły jej masę starych donic, w których założyła sobie ogródek. Do jednej z nich ostrożnie wsadziła teraz nasionka, które wcześniej ukradkiem wydłubała z plasterka pomidora od Neta i zawinęła w chusteczkę, którą zwinęła Felixowi pod pretekstem że nie ma papieru w damskim. Mózg w służbie człowieka, nie ma co. Kręgosłup moralny Niki zawsze odznaczał się klasycznym przypadkiem skoliozy, toteż rudowłosa dawno przestała się nim przejmować i obecnie za swój priorytet stawiała własne przetrwanie. I wychodziła na tym całkiem nieźle. W końcu żyła. Net nawet zaczął ją teasować, że grubnie, choć to pewnie kwestia wełnianych swetrów, które ubierała by nie zmarznąć. Kolejna zasługa "uwaga, śmieciarek...". Żeby wcześniej wiedziała, że istnieją strony internetowe, na których ludzie oddają sobie różne rzeczy całkowicie za darmo... Taka samopomoc i nauka internetowych sposobów na życie to było coś, co zdecydowanie ułatwiało jej egzystencję w ostatnim czasie. Aż dziw ją brał, że przez tyle lat żyła jak chłop pańszczyźniany, kisząc się w pustym domu i usiłując żyć za kradzione od państwa pieniądze zamiast aktywnie pracować na rzecz poprawy swego stylu życia... Może po prostu klapki opadły jej z oczu i postanowiła stać się prawdziwie niezależną, nawet jeśli póki co objawiało się to szukaniem delty na biurku, po którego nogach powoli zaczynały piąć się ziółka z donic. Wizyty u Felixa, a konkretnie w ogrodzie przy jego domu były jasnym punktem botanicznej kariery Niki. Na pewno jaśniejszym niż szwendanie się po lasach. Pomijając że teraz była na to najlepsza pora roku, bo grzyby. Nika wybywała na poszukiwania praktycznie co weekend, wyszukując pozostałości z miesięcy cieplejszych i bezzwłocznie susząc je potem w domu, by stanowiły zapas. Część, oczywiście, jadła i jako że dotąd nie umarła, to wyglądało na to, że sprawdzanie zdjęć w wyszukiwarce to całkiem skuteczna metoda na nieumieranie z głodu. Zaiste, komputer od Neta to był dar niebios. Nawet jeśli najpierw trzeba było znaleźć i zakleić kamerki. Trzy różne. Manfred zrozumiał, choć zachwycony nie był. Nika wolała nie myśleć do czego program mógł wykorzystywać jej nieświadomie nagrywane życie codzienne i wizerunek. Grunt, że komputer zapewniał jej przetrwanie. Nika nie miała zatem większych powodów do narzekań na swą egzystencję.

Nika Mickiewicz oraz Zgubne Skutki Nadmiaru EmpatiiOù les histoires vivent. Découvrez maintenant