XXVII. "Niepotrzebne wyrzuty"

445 24 0
                                    

- Pogięło cię? – krzyknęła Rosalie, a zaraz potem złapała mnie za ramie i zaciągnęła siłą w stronę lasu przy szkole.

Za nami szła reszta rodziny, nawet Edward z Bellą postanowili przyjść mnie opieprzyć. Gdy w końcu się zatrzymaliśmy, rozejrzałam się po ich twarzach i zauważyłam, że byli naprawdę wściekli. Właściwie spodziewałam się takiej reakcji dlatego nic sobie z tego nie robiłam. Wiedziałam, że będą mi robić wyrzuty i kazania na temat tego, że jestem skrajnie nieodpowiedzialna, ale miałam to gdzieś.

Tylko Bella wyglądała w tym gronie na lekko zagubioną. Słyszałam jej przyspieszone bicie serca, co świadczyło że także jest zdenerwowana, jednak byłam pewna, że to cała sytuacja jest powodem jej odczuć, nie ja. W końcu dziewczyna w ogóle nie wiedziała co się dzieje, nie słyszała tego co mówiła Jessica. Zresztą większość Cullenów nie miała pojęcia kim była Amber, tak naprawdę wiedział tylko Edward, a Jasper pewnie się domyślał.

- Czyś ty do reszty zwariowała? Wiedziałam, że jesteś niespełna rozumu, ale nie przypuszczałabym, że aż tak bardzo!

- Nie rozumiem co cię tak denerwuje – stwierdziłam wzruszając ramionami.

Nie miałam ochoty na sprzeczki, szczególnie nie z Rosalie, jednak wiedziałam, że nie jestem w stanie tego uniknąć.

- Co ci strzeliło do głowy? Zapomniałaś, że mamy się nie wychylać! Nie wychylać się do cholery!

- Rosalie przestań, porozmawiajmy na spokojnie – poprosiła Alice, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się w jej stronę.

Szybko jednak wróciłam do grobowej miny przenosząc wzrok z powrotem na wściekłą Rose.

- Nie! Tyle razy było mówione, że nie możemy zwracać na siebie uwagi!

- Właśnie, wy nie możecie zwracać na siebie uwagi, nie ja – stwierdziłam spokojnie, krzyżując ręce na piersi.

Miałam gdzieś ich zasady, ich trzymanie się daleko od ludzi, niespoufalanie z nikim. Miałam to wszystko gdzieś i wcale nie żałowałam tego co zrobiłam. Zresztą zrobiłam tylko to o czym wszyscy od dawna marzyli, jednak nikt nie miał na to odwagi.

- Jesteś jedną z nas do cholery!

- O nie, nie, nie... To, że jestem wampirem nie oznacza, że jestem jedną z was i muszę przestrzegać waszych zasad – powiedziałam siląc się na spokojny ton głosu – Nie należę do tej waszej rodziny, więc nie obchodzą mnie wasze zasady.

- Crystal nie mów tak – poprosiła Alice, która nie wyglądała już na złą, bardziej na zmartwioną.

Jasper objął swoją dziewczynę ramieniem, a z jego twarzy mogłam spokojnie wyczytać, że sprawdza moje emocje, aby w razie czego móc zainterweniować. Wiedziałam, że nie będzie takiej potrzeby, gdyż panowanie nad sobą nie sprawiało mi już problemów.

- Dlaczego? Co? Dlaczego mam nie mówić prawdy? Nie jestem jednym z tych niesamowitych Cullenów – przerwałam na chwile, by przyjrzeć się ich minom – Nazywam się Crystal Stone i jestem zwykłą dziewczyną, która przez przypadek stała się wampirem.

- Właśnie, wampirem! Nie jesteś przypadkową laską, jesteś wampirem do cholery! Może i nie należysz do naszej rodziny, ale myślałam, że choć trochę nas lubisz.

- Oczywiście, że was lubię – przewróciłam oczami – Ale to nie ma nic do rzeczy.

- Ma i może twój mózg tego nie ogarnia, ale naraziłaś nas wszystkich na niebezpieczeństwo.

- Rosalie kochanie, uspokój się – poprosił Emmett, ale ta tylko zgromiła go spojrzeniem.

Nie miałam ochoty się kłócić, lubiłam Rosalie, właściwie lubiłam wszystkich Cullenów, a w tym wszystkim nie było nic personalnego, po prostu coś z tyłu głowy nie pozwalało mi odpuścić. Najbardziej denerwowało mnie to, że w całej tej sytuacji nie chodziło w ogóle o rodzinę wampirów, to była moja osobista sprawa, między mną a Jessicą, dlatego właściwie nie rozumiałam co tu robimy, a szczególnie nie rozumiałam, dlaczego Rosalie tak bardzo chciała się ze mną kłócić.

- Niby dlatego, że oblałam ją zupą? Przecież jej nie zabiłam do cholery! Rose nie bądź śmieszna – westchnęłam zirytowana.

- Ja śmieszna? Zrobiłaś to przy całej szkole! Co jest trudnego w niezwracaniu na siebie uwagi?

- No i co z tego? Oblałam ją zupą, zupą do cholery! To nie ma nic wspólnego z wampiryzmem. Nie naraziłam was na żadne niebezpieczeństwo. Mam dosyć! Nie mam ochoty się kłócić ani z tobą, ani z żadnym z was.

- Wcale się nie kłócę, po prostu próbuje przemówić ci do rozumu – zaprzeczyła szybko Rose.

- Wrzeszczysz na mnie bez powodu, od kilku minut - powiedziałam po czym spojrzałam na nią z uniesioną brwią oczekując wyjaśnień.

- Bo to była najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłaś – odpowiedziała, tym razem już spokojniej.

- Być może, ale za to jaka satysfakcjonująca – uśmiechnęłam się delikatnie.

- Od samego początku wiedziałam, że będą z tobą kłopoty – mruknęła pod nosem.

- Widzisz, mogłaś mnie zabić jak była okazja – wzruszyłam ramionami.

Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie siebie z tamtych dni. Byłam w tedy na skraju załamania przekonana, że chce umrzeć. Właściwie wydawało mi się w tedy, że nic dobrego mnie już w życiu nie spotka, a wszystko będzie cały czas obracać się wokół jednego, wokół bólu. Bólu fizycznego jak i psychicznego, wiedziałam, że sobie z tym nie poradzę, dlatego postanowiłam się zabić. Jak na ironie losu, zostałam przemieniona w wampira, nieśmiertelną istotę skazaną na wieczne istnienie. Z jednej strony przekleństwo, z drugiej dar od losu. Dzięki temu moje życie wywróciło się do góry nogami, a ja stałam się zupełnie inną osobą i lubiłam siebie w tym wydaniu.

- Jeszcze nic straconego.

- Rosalie! – oburzyła się Alice, ja jednak tylko uśmiechnęłam się szeroko.

Chwilowy, bezsensowny kryzys minął, zrozumiałam, że to koniec kłótni i wszystko z powrotem wraca do normy. W końcu wcale nie chciałam się kłócić, wszyscy którzy byli ze mną w tym lesie, byli dla mnie bardzo ważni i nie chciałabym ich stracić. Bardzo nie chciałam ponownie zostać sama, wątpiłam, że byłabym w stanie poradzić sobie z ich stratą. Nie chciałam tego głośno przyznać, ale to właśnie oni nadali sens mojemu życiu. Edward tylko uśmiechnął się pod nosem słysząc moje myśli. Niezmiernie irytował mnie jego dar, zostawiał mi absolutne zero prywatności.

- Daj spokój Alice, Rose i tak nie ma ze mną żadnych szans – zaśmiałam się głośno, na co blondynka prychnęła pod nosem.

- Wiemy Crystal, nikt nie ma z tobą szans – mruknął kąśliwie Emmett, przytulając swoją dziewczynę.

Widziałam, że do tej pory jeszcze nie przebolał tego, że udało mi się go pokonać. Szczególnie, że zrobiłam to praktycznie bez używania daru, co dla mnie samej wydawało się niemożliwe. Zdawałam sobie sprawę ze swojej siły, starałam się ją rozwijać, ćwiczyć jednak bez daru czułam się słaba. Być może dlatego, że byłam słaba, jednak mój instynkt przetrwania był bardzo silny. W świecie, w którym dorastałam słabość oznaczała śmierć, przeżywali tylko silni, sprytni lub ci którzy byli bardzo zdeterminowani by przetrwać. Ja byłam zdeterminowana, właściwie nie wiem dlaczego, ale do pewnego momentu bardzo chciałam przeżyć. W tym momencie życia cieszyłam się z mojej woli przetrwania, wszystko w końcu zaczęło się układać i gdzieś w głębi czułam, że teraz będzie już tylko lepiej.

Golden crystal | twilightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz