XLV. "Zachować zimną krew"

347 19 1
                                    

Już z daleka słyszałam gwałtowną wymianę zdań pomiędzy wampirami zamieszkującymi dom, do którego zamierzałam pewnym i szybkim krokiem. Skierowałam się prosto do wejścia, gdy moim oczom ukazał się Laurent. Jego czerwone tęczówki spotkały się z moimi, a wampir uniósł ręce w pokojowym geście i zniknął zanim w ogóle zdążyłam zareagować. Spojrzałam ostatni raz w stronę, w którą się udał i szybko weszłam do domu.

- Co on tu robił? – zapytałam rzeczowo, zaraz po wejściu do salonu, gdzie zebrali się domownicy wraz z Bellą.

Widziałam na ich twarzach przeróżne emocje, właściwie ich kumulację. Mną o dziwo nie targały żadne silne emocje, pierwszy raz od stania się wampirem zachowywałam zimną krew. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że tylko to może nas uratować. Spojrzałam zniecierpliwiona na moich przyjaciół, cały czas licząc na wyjaśnienia.

- Ostrzegał nas przed Jamesem i Victorią – zaspokoił moją ciekawość Carlisle.

- Intrygujące – mruknęłam pod nosem.
Gdy byliśmy na tamtej polanie, kreował się na lidera tej trójki. Dziwiło mnie, że przyszedł nas ostrzec przed swoimi towarzyszami. Być może kierował nim instynkt przetrwania.

- Będzie ją ścigał i nie spocznie dopóki nie dopnie swego. Wiesz dlaczego? Bo jest cholernym tropicielem! Uznał to za polowanie jego życia, bo nie potrafiłaś choć raz odpuścić! – wykrzyczał Edward w moją stronę. Wiedziałam o co mu chodziło, ale tylko zmarszczyłam brwi pozwalając mu na dalszy monolog – To dla niego pierdolone wyzwanie, a twój idiotyczny pokaz umiejętności tylko go  nakręcił. Sprowadziłaś na nią wyrok śmierci!

Obrzuciłam go lodowatym spojrzeniem. Z jednej strony miał rację, nie spodziewałam się, że moje dobre intencje tylko pogorszą sprawę. Z drugiej jednak wampir miał szczęście, że stałam przed nim kompletnie opanowana, bo najprawdopodobniej wściekła po prostu bym się na niego rzuciła z pięściami. Byłoby to głupie, zważywszy że nie potrafiłam walczyć, jednak pod wpływem emocji zawsze postępowałam głupio. Teraz, gdy wyzbyłam się strachu jaki jeszcze do niedawna mną targał, po prostu mierzyłam go zabójczym spojrzeniem. Chociaż wcale nie miałam zamiaru tego tak zostawić.

Wyciągnęłam dłoń w jego stronę, a wampir w sekundzie wylądował przyciśnięty plecami do ściany. Wszyscy byli zaskoczeni moim ruchem, ale miałam to gdzieś, podobnie jak ich uwagi o tym bym przestała. Zbliżałam się do niego powoli, z satysfakcją obserwując jak próbuję walczyć z moją kontrolą.

- Crystal zostaw go, proszę cię – słysząc błagalny ton Belli przewróciłam tylko oczami.

Normalnie spełniłabym jej prośbę, ale tym razem nie robiłam tego dla chwilowej satysfakcji. Aktualnie był pełen nienawiści, szczególnie skierowanej w moją osobę. Personalnie wcale mi to nie przeszkadzało, jednak pragnęłam bezpieczeństwa mojej przyjaciółki. Nieopanowany gniew nie był dobrym doradcą. Edward na pewno nad nim nie panował. Wiedziałam czym był spowodowany, dlatego musiałam sprawić, by wampir się opamiętał. Niestety, ale był potrzebny by zapewnić Belli bezpieczeństwo, podobnie jak cała reszta i jeszcze jedna osoba, na której przybycie aktualnie czekałam.

- Może masz rację i to moja wina – zaczęłam spokojnie, na co ten obrzucił mnie jakimiś obelgami. Puściłam to mimo uszu i mówiłam dalej – A może po prostu na siłę szukasz winnych tej sytuacji, by zagłuszyć swoje poczucie winy.

- Pierdol się, Crystal! – warknął wściekły, a ja uśmiechnęłam się zwycięsko.

- Co? Trafiłam w czuły punkt. Doskonale wiem, że wina zżera cię od środka. Winisz się bo ją tam zabrałeś, bo wiesz że to wcale nie była moja wina. Obwiniasz się o to, że w ogóle się do niej zbliżyłeś. Doskonale wiesz, że to od początku ty jesteś zagrożeniem. Nie James, nie Victoria, ty. Gdybyś tylko potrafił odpuścić, do niczego by nie doszło. Myślisz, że swoim uczuciem skazałeś ją na cierpienie, ale się mylisz. Bella doskonale wiedziała na jakie niebezpieczeństwo się pisze, wiążąc się z tobą. Pokochała cię, wiedząc kim jesteś, zaakceptowała to. To był jej wybór, więc to nie jest twoja wina. Dlatego jeżeli chcesz jej pomóc, wyjdź na zewnątrz i uspokój się, bo w tym stanie jedyne co możesz zrobić, to zaszkodzić.

Opuściłam rękę jednocześnie uwalniając zaszokowanego wampira spod mojej kontroli. Doskonale wiedziałam, że to co powiedziałam do niego trafiło. Miałam teraz tylko nadzieję, że weźmie to sobie do serca. Niestety i tym razem nadzieja mnie zawiodła.

W ułamku sekundy zostałam przyciśnięta do ściany i poczułam jak czyjaś ręką zaciska się na mojej krtani. Odruchowo chciałam się wyrwać, ale gdy napotkałam wzrokiem wściekłe oblicze Edwarda odpuściłam. Przymknęłam powieki i odetchnęłam głęboko. Nie podobało mi się jednak, jak jego ręka blokowała mi dostęp do tlenu, ale na szczęście go nie potrzebowałam. Reszta osób próbowała mu przemówić do rozsądku, jednak w tym momencie nie było to możliwe.

- Kim jesteś, żeby robić takie wywody? Kim?! – wykrzyczał wściekły, a ja przygryzłam wargę starając się nad sobą panować. Złość była jedynym uczuciem, jakie do siebie dopuszczałam. – Jeśli myślisz, że jesteś nam do czegokolwiek potrzebna to się mylisz! Możesz stąd spokojnie wypierdalać!

Przymknęłam powieki starając się nie dopuścić do siebie jego słów. Był wściekły, po prostu wyładowywał na mnie swoją złość. Otworzyłam oczy posyłając mu lodowate spojrzenie.

Będziesz tego żałował.

Nie chciałam wszczynać niepotrzebnego zamieszania, bo to nie był odpowiedni czas na kłótnie. Czekałam aż wampir sam odpuści, ale nie wyglądał jakby zamierzał to zrobić. Nie działały na niego nawet błagania Belli. Nie zdążyłam jednak powziąć żadnych kroków w celu wyrwania się z tej niekomfortowej pozycji, gdyż wampir został ode mnie odciągnięty siłą, przez członków jego rodziny.

Odetchnęłam głęboko, pocierając miejsce gdzie jeszcze niedawno czułam stalowy uścisk dłoni Edwarda. Liczyłam, że wyładował swoją agresję na mnie i wyciągnięty do innego pomieszczenia, po prostu ochłonie. Westchnęłam i spojrzałam na przerażoną Belle. Nie dość, że wampir psychopata właśnie urządzał sobie na nią polowanie, to jeszcze była świadkiem naszego spięcia.

- Wszystko w porządku – powiedziałam miękko, gdy zauważyłam jak skanuje mnie wzrokiem – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Uśmiechnęłam się delikatnie w jej stronę, a ona odwzajemniła ten gest. Dziewczyna nerwowo spoglądała na drzwi do pomieszczenia, w którym Edward właśnie wysłuchiwał umoralniającej gadki, o tym że nie powinien mnie atakować. Normalnie uznałabym, że tracą czas, ale i tak czekałam na pojawienie się jeszcze jednej osoby więc taka rozmowa na pewno mu nie zaszkodzi. Nie czułam do niego żalu, właściwie można było powiedzieć, że sama go do tego sprowokowałam. Potrzebowałam żeby zachowywał się w miarę racjonalnie, a przepełniony nieopanowana wściekłością na pewno nie dałby rady tego zrobić. Po prostu przyjęłam jego gniew na siebie.

Usiadłam na krześle obserwując spokojny krajobraz za szybą. Powoli zaczynałam się niecierpliwić. Dużo bezpieczniej by było, gdybyśmy już dawno stąd wyjechali, jednak nie mogłam tego zrobić bez niego. Choć nie chciałam tego przed sobą przyznać, po prostu potrzebowałam jego obecności. Potrafiłam odciąć się od strachu, robiłam tak w czasie ludzkiego życia. Myślałam, że razem z przemianą utraciłam te umiejętność, jednak potrzebowałam po prostu odpowiedniego bodźca, by ją uaktywnić. Jednak potrzebowałam czegoś, a właściwie kogoś kto byłby moją kotwicą w rzeczywistości. Już raz przekonałam się, że takie postępowanie nie jest najlepsze. Tym razem jednak sytuacja wymagała radykalnych kroków.

Usłyszałam kroki, zanim jeszcze dostrzegłam sylwetkę osoby wchodzącej na podwórze. Wilkołak, tak jak prosiłam w wiadomości wcześniej wysłanej zostawił samochód kilka ulic dalej, a resztę trasy przebył pieszo. Odetchnęłam z ulgą, ciesząc się że posłuchał mojej wskazówki. Wiedziałam, że James na pewno nas obserwuje, a kluczowe było, by nie wiedział jakim autem będziemy się poruszać. Miałam pewne wątpliwości czy w ogóle przyjdzie, ale się nie zawiodłam. Czułam na sobie palący wzrok Cullenów jednak nie zwracałam na to uwagi. Moje wszystkie zmysły były skupione na jednej osobie, na chłopaku niepewnie rozglądającym się po podwórzu.

Ruszyłam szybko przed siebie i już po chwili stanęłam u szczytu schodów prowadzących do domu moich przyjaciół. Gdy napotkałam wzrokiem jego ciepłe tęczówki, poczułam jak strach chce się przebić przez barierę, którą stworzyłam. Od naszej kłótni nie rozmawialiśmy, dlatego w ogóle zdziwiłam się, że zgodził się przyjechać. Spojrzałam na niego niepewnie, a jego wzrok sprawił, że nie mogłam tak dłużej stać.

Pokonałam odległość między nami w ułamku sekundy. Przywarłam swoim ciałem do jego i czując znajome, przyjemne ciepło, odetchnęłam z ulgą. Chwile zajęło zanim poczułam oplatające mnie ramiona, jednak nie mogłam się dziwić. Moje zachowanie musiało go zaskoczyć, ale wewnętrznie po prostu tego potrzebowałam. Mimo że starałam się wyprzeć emocje, nie mogłam pozbyć się tego przyjemnego i niezrozumiałego dla mnie uczucia, które pojawiało się za każdym razem kiedy patrzyłam w jego hipnotyzujące tęczówki.

Odsuwając się od niego napotkałam szeroki uśmiech, którego wprost nie mogłam nie odwzajemnić. Mimo że wyglądało jakby żadna kłótnia między nami nie miała miejsca, dokładnie pamiętałam swoje słowa, które wypowiedziałam do niego kilka dni temu.

- Przepraszam.

- Przepraszam.

Powiedzieliśmy w tym samym momencie. Ja praktycznie szeptem, a on pewnym ale zarazem ciepłym głosem. Na początku patrzeliśmy na siebie zaszokowani, ale zaraz potem oboje wybuchnęlismy śmiechem. Jednak nie trwało to długo, gdyż Ethan momentalnie spoważniał, a na jego twarzy mogłam dostrzec troskę. Odwróciłam wzrok, nie byłam przyzwyczajona do takiego spojrzenia i wyjątkowo mi ciążyło.

- Crystal, co się stało? – zapytał cicho i delikatnie łapiąc mój podbródek, nakierował mój wzrok z powrotem na swoją twarz.

Przełknęłam ślinę zbierając się w sobie. Przymknęłam powieki, by na nowo odbudować tamę oddzielającą emocje od mojego umysłu. Nie było to proste, lecz po chwili ciszy unosząc powieki, z powrotem poczułam się w pełni skupiona na jednym. Miałam plan i teraz trzeba było go wcielić w życie, lecz najpierw musiałam pokonać jeszcze jedną przeszkodę. Musiałam przekonać jeszcze Cullenów do swojego pomysłu i czułam, że nie będzie to łatwe.

- Wejdźmy do środka – zaczęłam pewnie – I tak straciliśmy już za dużo czasu. Tam wszystko wyjaśnię.

Widząc jego niezdecydowanie, chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę wejścia.

- Nie zabiją mnie? – zapytał, posłusznie idąc za mną.

- Nie martw się – mruknęłam zerkając na niego przez ramię – Obronie cię.

Golden crystal | twilightTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang