rozdział 2.

6.9K 321 13
                                    

Pusty umysł. Leniwe trzepotanie powiek. Powolne wracanie do świadomości. Ospałe wynurzanie się ze snu. Zmysły opieszale przytomnieją, stopniowo aktywują się po nocnym odpoczynku. Pod policzkiem czuć miękką i puszystą poduszkę. Do uszu dochodzi stukanie obcasów dobiegające z klatki schodowej przeplatane z ćwierkaniem ptaków siedzących na znajdującym się za oknem drzewie. Czuć zapach smażonego bekonu i aromatycznej kawy wydobywający się z okolicznego mieszkania. Drobinki kurzu migotają w promieniach słońca, niczym blady ślad snów, których pozostałości nadal tkwią w kącikach oczu. Umysł powoli rozbudza się, a koszmary poprzedniej nocy odchodzą w zapomnienie. Nagle do świadomości przedostaje się szara rzeczywistość. Puste mieszkanie i rozkopana pościel.

Każdy nowy dzień przynosi nowe nadzieje. Delikatne promienie słońca leniwie przedostające się przez nieszczelnie zasunięte zasłony sugerują nam, że pora stawić czoła nowym wyzwaniom. Że to już czas, aby wstać z ciepłego łóżka i zmierzyć się z przygotowanymi przez los niespodziankami.

Kładąc gołe stopy na zimnej podłodze i przeciągając się, aby odegrać z umysłu senne mary wierzymy, że coś się zmieni. Że coś się wydarzy. Że codzienna rutyna przełamie się. Że ustalony porządek ulegnie zachwianiu. Naiwnie wierzymy w obietnice, jaką niesie nam ciepła kula wspinająca się po widnokręgu i zwiastująca nowy dzień.


Obudził się paskudnym bólem głowy, wwiercającym się w głąb czaszki i promieniującym wzdłuż całego ciała. Jego usta były niczym wielka pustynia. Sucha, błagająca o kroplę wody. Leżał przez moment okopany w puszystej kołdrze zbierając siły, aby stawić czoło nowemu dniu. Dopiero po długim rozluźniającym prysznicu, który całkowicie pobudził jego umysł, zmył z ciała odór alkoholu i odprężył jego mięśnie był w stanie spojrzeć w lustro.

Śniada karnacja. Ciemne, poburzone włosy. Szeroka, męska szczęka i policzki oprószone ciemnym zarostem. Różowe, mięsiste wargi. Dość grube brwi i długie, ciemne rzęsy otaczające duże oczy. Kiedyś głęboko brązowe, niczym kasztany odbijające promienie leniwego jesiennego słońca. Gorące jak płynna słodka czekolada. Teraz wyblakłe, znacznie jaśniejsze. Z głęboko zagnieżdżonym rozczarowaniem.

Wykrzywił kąciki ust do góry w grymasie, który miał przypominać namiastkę uśmiechu. Pora przywdziać na twarz maskę. Pora zmierzyć się z rutyną dnia.

Krótkie śniadanie, szybka kawa i kilka kanapek, bez nikogo, kto życzyłby mu smacznego. Następnie pośpieszne zarzucenie na siebie czarnych spodni, koszulki, wiszącej na wieszaku obok wyjściowych drzwi skórzanej kurtki i zawiązanie ciężkich butów. Opuścił mieszkanie, a nikt nie życzył mu miłego dnia.

Wsiadł do swojego czarnego samochodu, po chwili płynnie włączając się do ruchu. Wraz z wjechaniem na jedną z głównych londyńskich ulic przez otwarte szyby samochodu wpadł kalejdoskop dźwięków. Feeria różnorakich gatunków muzycznych dobiegających z okolicznych samochodów. Kałuże na drodze połyskiwały odbijanymi promieniami słońca, a kropelki benzyny, które wyciekły z przejeżdżających samochodów tworzyły fantazyjne tęcze.

Skręcił w prawo, łagodnie hamując i zatrzymując się za granatowym jeepem. Przekornie lubił uliczne korki. Stwarzały iluzję, że wszyscy ich uczestnicy są równi. Niezależnie od profesji, od ilości zer na koncie czy od pochodzenia, wszyscy mniej lub bardziej cierpliwie czekali na wznowienie ruchu. Wystarczyło wsiąść do samochodu w godzinach szczytu, wjechać na jedną z głównych ulic i poczuć się normalnie. Niczym zwykły, szary mieszkaniec Londynu. Jeden z wielu w długim wężyku samochodów. Jeden z wielu nieszczęśników czekających na zmianę koloru sygnalizacji świetlnej. To był jeden z głównych powodów, dla których Zayn lubił wielkie miasta. Za złudzenia, które mu ofiarowały.

bumper cars || Zayn MalikWhere stories live. Discover now