rozdział 24.

2.3K 225 12
                                    

Idziemy przez życie jak burza. Płyniemy z prądem, nie siląc się na oryginalność. Szturmem zdobywamy wszystko o czym marzymy. Bez umiaru napełniamy garściami pragnień nasze kieszenie.

Bierzemy co chcemy, często w nadmiarze, żeby później rzucić ochłapy innym. Zepsute części bez sentymentu zastępujemy nowymi, tłumacząc się brakiem czasu na naprawę. Zaślepieni celem, nie zważamy na środki, które nas do niego zaprowadzą. Konkurencje bez skrupułów miażdżymy pewnością siebie zahaczającą o arogancję.

Dbamy jedynie o siebie. Liczy się jedynie tu i teraz.

Biegniemy przed siebie, goniąc czas niczym pies swój ogon. Wykorzystujemy ludzi. Manipulujemy otoczeniem. Naginamy prawdę dla własnych korzyści. Chowamy się za maską obojętności. Nie silimy się na refleksyjność.

Wyrzucamy z siebie słowa, nie bacząc na ich sens. Wykonujemy gesty, nie przejmując się ich znaczeniem. Patrzymy, ale nie widzimy. Słyszymy, lecz nie słuchamy.

Nie zastanawiamy się. Nie analizujemy. Nie rozmyślamy. Uporczywie biegniemy przed siebie. Świat rozmazuje się, a my zapominamy co jest metą tego biegu.

Nagle wszystko spowalnia. Nagle przystajemy. Dostajemy czas tylko dla siebie. I uświadamiamy sobie, że nie mamy gdzie wrócić. Że w tym pędzie utraciliśmy miejsce, które możemy nazwać swoim domem.



Naciągnął kaptur na głowę kierując się szybkim krokiem w stronę postoju taksówek. Kółka jego czarnej walizki stukotały w gładką powierzchnię chodnika, zlewając się z dźwiękami Londynu. Nareszcie po ponad tygodniu nieobecności wylądował w stolicy Wielkiej Brytanii. A co więcej, majaczyła się przed nim niezwykle radująca wizja krótkiego urlopu. Kilku dni całkowicie wolnych od wszelkich spotkań, wywiadów czy zbierania materiału na nową płytę. Reszta zespołu od razu z Adelaide poleciała odwiedzić swoje rodziny, czy w przypadku Louisa i Liama również swoje dziewczyny. A on z powrotem wylądował w Londynie.

Nawet nie przyszło mu do głowy, aby odwiedzić swój rodzinny dom w Bradford. Odkąd rozstał się z Perrie mimowolnie rozluźnił swoje stosunki z rodziną. Nie wyznał im prawdziwego powodu ich rozstania, poznali tą samą bajeczkę, którą karmiona była opinia publiczna. Trudno więc było mu patrzeć w ich oczy i mieć świadomość, że ciągle ich okłamuje. A co więcej ciężko było mu znosić delikatne, lecz ciągłe skierowania rozmowy na temat Perrie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego matka robi wszystko, aby dać mu do myślenia jak wiele stracił. Uważała pannę Edwards za idealną dziewczynę dla swojego jedynego syna. Zapewne gdyby poznała jej autentyczne motywy względem tego związku i jej prawdziwą twarz, jej postrzeganie dziewczyny diametralnie by się zmieniło. Jednak Zayn nie miał serca, aby wyznać jej prawdę. Wiedział, że to ją załamie. Dlatego znosił wszelkie zabiegi z jej strony, starając się dawać jej ku temu jak najmniej sposobności. Wybrał łatwą ścieżkę, zaczął unikać nawet swojej rodziny. Bo tak było łatwiej.

Podszedł do najbliższej taksówki sprawnym ruchem otwierając bagażnik i wrzucając do niego swoją walizkę. Po chwili siedział już na tylnym siedzeniu wpatrując się w posępne londyńskie ulice. Samochód płynnie pokonywał kolejne przecznice kierując się w południowo-wschodnią część Londynu. Oparł tył głowy o zagłówek fotela i zamknął oczy. Wsłuchując się w cichą melodię sączącą się z radia, pozwolił swoim myślom na odpłynięcie.

-Jesteśmy już na miejscu.- Głos kierowcy gwałtownie wyciągnął go z tylko jemu znanych rozważań. Wyprostował się, nieobecnym wzrokiem wyglądając przez szybę samochodu. Zauważył znajome ogrodzenie, otaczające dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły. Miejsce w którym mieszkał. Sięgnął do kieszeni wyjmując portfel z zamiarem uregulowania opłaty za kurs. Podał taksówkarzowi odpowiedni banknot, po czym żegnając się z nim złapał za klamkę.

bumper cars || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz