II III በ Żądza krwi

30 2 6
                                    

Pomimo nalegań żołnierzy, Merenptah uparł się jechać osobiście w kierunku brata. Nikogo to nie dziwiło, lecz w związku na jego stan zdrowia i o dziwo bardzo wyczerpane siły, zalecano aby poczekał w głównym obozie. On sam widząc dokąd sprawy zmierzają, musiał użyć słownego opieprzu, nie pozwalając sobie na stracenie autorytetu.

- Każdy kto spróbuje mnie zatrzymać, zostanie uznany za jednego z nich! - mówiąc to wskazał ręką na sztywne ciała Asyryjczyków. - A wtedy osobiście się z nim policzę! - syknął groźnie.

Wśród żołnierzy przeszedł pomruk strachu. Bez komentarza siedli na konie, posłusznie ruszając za Faraonem.

Merenptah pomimo tego, że czuł się jakby cały ten dystans przebiegł, a nie jechał konno olał to, wbijając sobie paznokcie w ręce. Czując jak uczucie bólu trochę go ocuciło, uderzył nogami w bok konia, puszczając się pędem w drogę. Podążanie do miejsca w którym bracia się rozdzielili i z niego wyruszanie śladem Księcia, było stratą czasu, dlatego Merenptah nakazał jechać na wskroś, aby zaoszczędzić drogi.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

- O Panie, Władco Podziemnego Świata, Ozyrysie! - szeptali żołnierze, oglądając pobojowisko malujące się przed nimi.

Merenptah zwalniając, zeskoczył z konia podchodząc bliżej. Zapomnijcie o masakrze w obozie Faraona. To co malowało się przed nimi było czystą rzezią. Ciała ścieliły się wszędzie. Ci którzy zostali zabici włóczniami, leżeli obok kawałków, które kiedyś nazywano ciałem. Przez prażące słońce, krew zdążyła zaschnąć tworząc skorupę pękającą pod nogami przybyłych. Syn Setiego II oddychał powoli, bez słowa oglądając otoczenie. Wśród ciał żołnierzy egipskich towarzyszących jego bratu, dostrzegł kilka zabitych koni i Asyryjczyków. Jednak jego ciała, ku ogromnej uldze nie znalazł.

- Faraonie. Ślady. - zwrócił się niepewnie żołnierz, wskazując na odciski stóp i kopyt koni.

Merenptah natychmiast ruszył we wskazanym kierunku. Tuż przed nim ukazała się otwarta przestrzeń obfitująca w skały, mniejsze lub większe.

- Na konie! Bez szarzy, powoli i spokojnie. - zawołał, wracając do swojego rumaka, wskakując na jego grzbiet.

Ruszając, wkroczył na skalisty teren, trzymając konie na tyle luźno, aby nie wydały żadnego rżenia. Przebyli tak kilkanaście minut, dochodząc do rozwidlenia terenu przy jednej ze skalistych ścian. Schodząc z konia, Faraon podszedł z częścią żołnierzy bliżej, chowając się za skałami.

- Obóz. - wskazał żołnierz, kucający przy plecach Merenptaha.

Mrużąc oczy zaczął badać obozowiska. Licząc kolejnych siedzących tam Asyryjczyków, dostrzegał skrępowanych żołnierzy egipskich oraz brata. Siptah związany osobno, w przeciwieństwie do innych trzymanych w cieniu skał, siedział przywiązany do wbitego w ziemi pala w pełnym słońcu. W zamian za linę przy szyi, łączącą ze sobą jeńców, był przywiązany nią do owego kija w taki sposób, aby nie mógł opuścić w dół głowy. Faraona na jego widok coś strzeliło. Pękła cienka granica litości. Dając znać ręką, powoli i ostrożnie podążył prosto do obozowiska. Docierając do pierwszego rozbitego namiotu, poprawił w ręce Khopesh i wyjmując do drugiej ręki drugi, począł nasłuchiwać.

- Tyle, że nic nam po nim. -

- Wciąż nic? -

- Pff... Miałem nadzieję, że gdy wrócą i by przypadkiem się im nie udało, to przynajmniej przekażemy dowódcy jakieś ciekawe wiadomości. -

- Tylko go nie zabij. Musi żyć. Na razie. -

- Wiesz jak mnie to kusi? -

- Wstrzymaj się. Słyszałem, że podobno Faraon bardzo kocha swojego brata. Trzeba to wykorzystać. Na pewno będzie chciał z nami negocjować, gdy dowie się o nim. -

Przeklęty Faraon (poprawiony)Where stories live. Discover now