1

297 29 24
                                    

Był to dla niego dzień jak każdy inny, wstał, zajął się dziadkiem, poszedł do szkoły, spóźniony jakieś dwadzieścia pięć minut, ale co chyba najważniejsze, że był. Powinni go po rękach całować za to, że w ogóle chciało mu się przyjść. I teraz, właśnie teraz doczekał się tej ubłaganej chwili, na którą czekał bite osiem godzin. W końcu po całym dniu bycia zmuszanym do stosowania się do sztywnych zasad, do grzecznego siedzenia w ławce, zwracania się do starszych z szacunkiem, w końcu mógł opuścić ten budynek, na którego widok po prostu go mdliło. Nienawidził przebywania tam. Nienawidził bycia stale kontrolowanym i obserwowanym. Jednak najgorszym z wszystkich tych rzeczy było bycie zmuszanym do noszenia uniformu szkolnego i wyglądanie dokładnie tak samo jak wszyscy inni, to już kompletnie wyprowadzało go z równowagi. Jednak to nie było tak, że on czegokolwiek słuchał, znaczy słuchał, a przynajmniej starał się, ale tylko tego co w przynajmniej najmniejszym stopniu znalazło sposób na wdarcie się do jego przyćmienionego alkoholem mózgu. Każdego pojedynczego dnia opuszczając szkolne mury czuł się jak więzień, który wyszedł na przepustce tylko po to, żeby następnego dnia wrócić i zameldować się u strażnika więziennego. I tak samo było dzisiaj wraz z gronem innych uczniów opuszczał te stare zimne mury. Kiedy tylko przeszedł przez bramę z kieszeni marynarki wyciągnął piersiówkę, z której następnie szybko wypił nędzne resztki trunku które zostały mu po całym dniu tych jakże piekielnych męczarni. Codzienna droga ze szkoły stawała się czasem w którym głęboko zastanawiał się nad swoją egzystencją, i tak było też dziś. Dlatego powoli udał się w stronę swojego domu, a tak naprawdę domu jego dziadka, nie był do końca pewny czy był to jego dom. Jego dom znajdował się kilkanaście ulic dalej, było to miejsce, w którym się urodził i wychował, a dom jego dziadka był tylko miejscem, do którego trafił po tym jak znudził się własnej matce. Został podrzucony dziadkowi, który przez pierwsze dwa lata spędzał z nim całe dnie, pomagał mu w lekcjach, oglądał z nim kreskówki, czytał mu na dobranoc, a nawet zdarzyło się, że zagrał z nim w piłkę, bywały to najprostsze rozgrywki w jego życiu, ale frajdę jaką mu one przyniosły nie zapomni już do końca życia... Później wszystko zaczęło się sypać, dziadek zachorował na przypadłość, której nazwy Peter nawet nie starał się zapamiętać. Pamiętał tylko tyle, że sama nazwa sprawiła, że ciarki przeszły mu po plecach. I tak właśnie jego wspólne wieczory z grami i rozmowy o szkole zmieniły się w codzienne podawanie ogromnej dawki leków, gotowanie dla ich dwójki, sprzątanie i częste wizyty w szpitalu. Robił wszystko co mógł, żeby jego dziadkowi było łatwiej, żeby chodź troszkę mógł mu ulżyć, ale to było cholernie trudne. Matkę nie obchodził nawet fakt, że jej niedoszły teść z każdym dniem coraz bardziej nikł w świetle dnia. W tamtym okresie nie długo po chorobie dziadka zaczęła się jego przygoda z alkoholem, który szybko stał się codziennością a z czasem jedynym co w siebie wrzucał. Jadał tylko kiedy dziadek ostatkami sił zmuszał go do tego, nie obchodziło go to czy jego brzuch był zapełniony jedzeniem czy alkoholem, to naprawdę nie miało dla niego większego znaczenia. Żył? Żył. I tylko tyle się liczyło.

Idąc ulicami tego zniszczonego do samych korzeni miasta myślał nad całym swoim życiem i tym jak bardzo było ono nieważne. Bo kim on był? Był jedynie opiekunką dla starszego mężczyzny, którego kochał ponad życie, ale nie widział w tym świecie dla siebie żadnej innej roli. Matka go nie chciała, nauczyciele zdążyli kompletnie go przekreślili z góry spisali na straty, a ojca... ojca nigdy nie poznał, jedyne co wiedział, to, że był „wpadką" lub jak to jego matka lubiła na niego mawiać „skutkiem jednorazowej przygody", a jego ojciec nie chciał nawet słuchać o dziecku. Jednak największa ironia polega na tym, że mieszka z ojcem swojego ojca, czyli z jego dziadkiem. Ale nawet on nie chce mu powiedzieć kim jest jego ojciec, co się z nim dzieje, z jakimi ludźmi się zadaje, ile ma lat, nie wiedział tego. Znał tylko imię i poznał je przez czysty przypadek, dziadek od czasu choroby, zamglony lekami często wolał go imieniem ojca, ale nigdy nie wypowiedział pełnego imienia i nazwiska. Więc nieważne jak bardzo chciałby go znaleźć i poznać, nie było nawet najmniejszej szansy na to, po prostu był w czarnej dupie. Ojciec był dla niego czystą zagadką, do której rozwiązania podchodził wielokrotnie jednak za każdym razem kończył z jeszcze większym znakiem zapytania niż zaczął. Wyglądało to tak jakby ten człowiek nigdy nie chodził po ziemi, ale przecież musiał, skoro skończył tak jak skończył.

ShatteredDonde viven las historias. Descúbrelo ahora