5

138 8 9
                                    

Według Elisabeth Kübler-Ross, gdy umieramy lub doświadczamy katastrofalnej straty, przechodzimy przez pięć odrębnych etapów żałoby. Wchodzimy w stan zaprzeczenia, ponieważ utrata jest tak nieprawdopodobna, że nie możemy uwierzyć, że jest prawdziwa. Stajemy się wściekli względem wszystkich, wściekli w stosunku do żywych, wściekli na siebie. Następnie negocjujemy. Błagamy. Upłaszczamy się. Oferujemy wszystko, co mamy, ofiarowujemy nasze dusze w zamian za tylko jeden kolejny dzień. Gdy negocjacje zawodzą, a utrzymanie złości staje się zbyt trudne, popadamy w depresję, rozpacz, aż w końcu musimy zaakceptować, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Puszczamy. Puszczamy i przechodzimy do ostatniego etapu.

Akceptacji.

Zapadł wieczór, a niebo stopniowo przechodziło z pięknego różowo-pomarańczowego odcienia w głęboki, mroczny kolor. W otoczeniu tej atmosfery rodziły się sytuacje, których w świetle dnia nikt nigdy by nie doświadczył.

Chłopiec wyszedł z mieszkania przyjaciela, odór alkoholu i ślady narkotyków które znajdowały się w mieszkaniu starszego powoli zaczynały przyprawiać go o ból głowy. Tak, cieszył się, że mógł z nim zostać i, że nie musiał się martwić o dach nad głową lecz nawet on ze swoim już doświadczeniu alkoholowym uznał, że to było za wiele, nawet on miał umiar. Powoli przemierzał korytarz w stronę wyjścia z budynku. Chciał na chwilę wyjść, przewietrzyć głowę, pomyśleć na spokojnie, i odpocząć trochę od bezustannie naparzającego po pijaku Wade'a. Serio ile można gadać o chimichangach, i o tym jak świetne one są i jak to on musi ich spróbować.

Delikatnie otworzył drzwi budynku, na twarzy odczuwając chłód panujący na zewnątrz. Przez chwilę wahał się, czy opuścić wnętrze, gdzie było ciepło, ale myśl o powrocie do mieszkania skłoniła go do stwierdzenia, że przeżyje on to zimno.

W otoczeniu nocy szukał ukojenia, lubił nocne klimaty, miasto zamierało, wiecznie zatłoczone i głośne ulice stawały się puste i ciche, a jedynym świadkiem jego obecności stawały się lampy uliczne które słabo oświetlały swoje otoczenie. Dzięki temu otoczeniu, ciszy i samotności, znajdował chwilową ucieczkę od pędzących myśli i wiru emocji których nie był w stanie opisać.

Jego kroki rozbrzmiewały w opustoszałym otoczeniu, szedł powoli, nie spieszyło mu się, i nie chciał też za szybko wracać, chciał żeby ten spokój który towarzyszył mu w trakcie spaceru go nie opuścił. Spokój duszy jest czymś czego każdy z nas chce, przynajmniej na chwilę, a on właśnie w tym momencie takowy odnalazł i nie chciał dać mu odejść.

W spokoju przemierzał ulice, aż w pewnym momencie z nikąd jakaś siła wciągnęła go do ciemnej uliczki, gdzie od razu dostał pięścią w brzuch. Panika zalała jego ciało kiedy zorientował się w jakim otoczeniu się znajduje. Trójką mężczyzn, dwa razy większych od niego oraz zimne ściany pustej i ciemnej alejki, tysiące razy słyszał tego typu historie, wiedział, że pomimo tego, że Nowy York był bezpiecznym do życia miastem, przynajmniej statystycznie, to i tak zło czaiło się na każdym kroku, i, że nikt nie mógł do końca czuć się bezpiecznie. Jednak miał nadzieję, że jemu nic takiego się nie przytrafi, myślał, że życie już wystarczająco dawało mu po dupie, jednak jak widać pomylił się. Życie znów postanowiło pokazać mu, że jeszcze się nacierpi.

-Kogo my tu mamy.- jeden z nich wycedził przez zęby, a wzrokiem przeleciał go od dołu do góry. Można było zobaczyć, że jest trochę rozczarowany tym na kogo trafił. Pomimo słabego oświetlenia Peter był w stanie zobaczyć zło które czaiło się w oczach tego mężczyzny. Nawet nie patrzył na pozostałą dwójkę która trzymała go za ramiona blisko ściany.

-N-nie chce problemów. Po prostu mnie puścicie. P-proszę.- jego prośby były na marne, tymi słowami sprawił im tylko większą satysfakcję i dorzucił drewna do ognia. Zaczęli się śmiać na widok przerażonej miny chłopca.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 17 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

ShatteredWhere stories live. Discover now