Rozdział 1

129 6 2
                                    

Ciemność wnętrza przecinał ogień palący świece. Nie było go wiele, lecz mogłem ujrzeć w lustrze moje odbicie. Rozpuściłem długie, ciemne włosy, by sięgnąć po szczotkę leżącą na półce. Z każdym przesunięciem po włosach miałem wrażenie, iż moja skóra robiła się bledsza o odcień lub dwa, a oczy takie ciemne, puste, podkrążone i nieobecne. Stałem przed lustrem, czesząc włosy, dopóki dłonie nie zaczęły mi drgać. To uczucie pogłębiało się wraz z blednącą skórą. Aż w końcu spadła, uderzyła o podłogę z głośnym hukiem. W tamtym momencie tak naprawdę spojrzałem w lustro, zagłębiłem się w nim, lustrując odbijający przez nie obraz od góry do dołu. Blada skóra, puste oczy i trzęsące się dłonie. 

Żałosne. 

Dlaczego moje ciało tak reagowało? Ponieważ pozwalałem sobie na resztki emocji. Emocji, o których już dawno powinienem był zapomnieć. Ludzie tacy, jak ja nie mogą sobie na to pozwolić. Nie mogę im ulegać, gdybym ulegał, mogłyby wszystko zniszczyć. Zaciągnąłem się otaczającym mnie powietrzem, zamknąłem na chwilę oczy, by wyzbyć się tego wszystkiego, co czyni mnie słabym, tej krótkiej chwili słabości, która mogłaby wszystko zepsuć. 

Gdy otworzyłem oczy, spojrzałem w lustro po raz kolejny, dostrzegając zupełnie inny obraz. Inny odcień skóry, inne oczy. Gdy moje dłonie przestały drżeć, podniosłem szczotkę, którą upuściłem. Znów czesałem włosy, układając sobie w głowie to, co mu powiem, co mu zrobię. 

Nie jest łatwo odebrać komuś błysk w oku, nie łatwo rozbić i zepsuć tego, który tak bardzo mi ufa tego, który śmieje się na mój widok. Po raz kolejny zamknąłem oczy, by po ich otwarciu nie czuć już nic. Ja nie mogę czuć, gdybym czuł, wszystko bym zniszczył. 

Odkładam szczotkę, by wymienić ją na ostrzejszy przedmiot. Kawałek ostrego, zbitego szkła. Jakby na potwierdzenie swoich słów, sunę nim po nadgarstku i jest tak, jak chciałem. Nic już nie czuję. Nie czuję strachu, nie czuję bólu. Wyzbyłem się wszystkiego wraz z sumieniem. Już nie obchodzi mnie, co się ze mną stanie. Krew kapie po podłodze, lecz nie robi to na mnie absolutnie żadnego wrażenia. 

Idealnie.

Jutro zrobię to, co będę musiał. 

Owijam nadgarstek bandażem, by nie plamić swojej ścieżki krwią. Nie chcę wzbudzać podejrzeń. Proszę, śpijcie dziś spokojnie, ostatni raz zaśnijcie spokojnie ci, którzy wkrótce zaśniecie... 

Naciskam na klamkę, otwierając drzwi, odsłaniam wnętrze pokoju i czuję się, jakbym wchodził do całkowicie innego świata, jednak wiem, że nie mogę zapomnieć o moim świecie. Gdyby tak się stało, całkowicie bym się zatracił, zapomniałbym i nie zrobiłbym tego...

Leżysz na łóżku ułożony na brzuchu, czytasz książkę. Pozwól mi zgadnąć co to takiego. Coś z mojej półki? Gdy tylko słyszysz dźwięk otwierających się drzwi, podnosisz te swoje błyszczące i ciemne oczy, by zmierzyć mnie najsłodszym spojrzeniem, jakie tylko jesteś w stanie z siebie wydobyć. Wciągasz powietrze, uśmiechasz się, nie spuszczając ze mnie wzroku...

Proszę, nie rób tego. 

Nie rób tego, Sasuke. 

Nie sprawiaj mi tego bólu, nie próbuj wzbudzić we mnie wyrzutów sumienia.

Czy naprawdę będę musiał pozbawić tych oczu blasku?

Nie chcę, byś o cokolwiek mnie podejrzewał, dlatego na twoim łóżku siadam z równie pięknym, lecz udawanym uśmiechem, z tym samym błyskiem w oczach, lecz udawanym. Gdy tylko łóżko ugina się pod moim ciężarem, od razu przechodzisz do pozycji siedzącej byśmy chociaż trochę się ze sobą zrównali. 

- Masz rozpuszczone włosy - szepczesz z delikatnymi rumieńcami na policzkach. Jesteś jeszcze taki młody, delikatny i niewinny, iż głupie udawane spojrzenie potrafi cię zawstydzić. 

Diacetylmorphine ~ Itachi x Sasuke (Itasasu)Where stories live. Discover now