Rozdział 2

64 4 0
                                    

Siedzisz na swoim tronie w zacienionym pomieszczeniu. Mimo iż wgapiałeś się pewnie znudzonym wzrokiem w ścianę, wiedziałem, że tylko udajesz. Udajesz, że nie wiesz o mojej obecności, udawałeś, że interesuje się ten fragment kamienia. Postanowiłem podjąć twoją grę, nie ruszałem się, nie oddychałem, czekając, aż pierwszy podejmiesz ruch. Ile czasu tak czekaliśmy? Może chwilę, dwie. Znałem cię i wiedziałem, że nie wytrzymasz długo. Zbyt szybko się nudzisz, potrzebujesz tego, by w twoim życie ciągle coś się działo, nie znosisz apatii. Musisz się dobrze bawić...

Mijając nasze dwie chwile, a kunai wbija się w ścianę, w którą tak namiętnie się wpatrywałeś. Wraz ze świstem, jaki wykonał nóż przecinający powietrze, po pomieszczeniu roznosi się twój zachrypnięty śmiech zwiastujący koniec naszej gry. Śmiejesz się, bo wiesz, iż nie jestem tu bez powodu.

- Och, Itachi... Skoro się tu pojawiasz, na pewno czegoś ode mnie chcesz - stwierdził trafnie, wciąż patrząc na kamienną ścianę.

- Zdecydowałem, że zgodzę się na propozycję Konohy - oznajmiłem obojętnie, nie wychodząc z cienia.

Moja odpowiedź wywołała chwilę ciszy, którą przerwałeś. Klaskałeś powoli w dłonie, odwracając się w moją stronę.

- Naprawdę? - pytasz z niedowierzaniem, które zawiera się nie tylko w twoim tonie, ale i spojrzeniu. Widzę, jak na mnie patrzysz, chcesz, bym powiedział, że żartuję, a gdy te słowa nie padną, uznasz mnie za idiotę. - Nie sądziłem, że tak bardzo uwielbiasz, gdy tobą pomiatają...

- Jeżeli ja tego nie zrobię, zrobi to ktoś inny - wyjaśniłem. - Z tym że ja mam wybór. Jeżeli to zrobię, będę mógł go uratować.

- I jak ty to sobie później wyobrażasz?! Przecież w teorii będziesz groźnym przestępcą, będziesz musiał opuścić wioskę, a gdy tak się stanie, ktoś w końcu go zabije.

- No właśnie - przyznałem. - Dlatego musisz mi pomóc. - Po wypowiedzeniu tych słów wyszedłem z cienia, stanąłem przed tobą, by nasze spojrzenia się spotkały. Widziałem, co o mnie myślałeś, twoje spojrzenie zdradzało mi wszystko.

- Jak ja mam ci niby pomóc? - pytałeś wyraźnie poirytowany.

- Po tym, co zobaczy, spadnie na niego ogromny ciężar, dlatego będzie potrzebował mistrza, który nad nim zapanuje i go ochroni.

- Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto nadaje się do niańczenia trudnej młodzieży?!

- Nie - przyznałem. - Jednak jeśli mi pomożesz, obiecuję, że wstąpię do pewnej organizacji i dostarczę ci informacji o technikach, któryś jeszcze nie widziałeś na oczy.

*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*

Czekałem na ciebie, pośród krwi i trupów. Leżeli wszędzie w całej naszej dzielnicy, a krew... Krew spływała mi po całym ciele. Miałem ją na twarzy, włosach, rękach... Chciałem, byś takiego mnie zobaczył, byś dzięki temu uwierzył mi w każde słowo, byś się mnie bał. To pierwszy raz, gdy się dzisiaj zobaczymy. Wyszedłem z twojej sypialni, gdy jeszcze spałeś, byś nie mógł mnie zobaczyć, byśmy nie mogli ze sobą porozmawiać. Gdybym spojrzał ci rano w oczy, gdybym usłyszał twój głos, z pewnością nie dałbym rady tego zrobić. Wystarczyłoby tylko jedno twoje spojrzenie, słowo...

Spojrzałem na naszych rodziców. Bladzi, z tępymi wyrazami twarzy, z pewnością byli już zimni. Na ich tle wyglądałem przekonującą, naprawdę przekonująco. Uwierzysz mi we wszystko, co tylko powiem.

Wiedziałem, gdy przekroczyłeś próg naszej dzielnicy. Czułem twój niespokojny oddech, niepokoiłeś się. Coś tu nie grało. Było tu zbyt cicho, zbyt szaro, ponuro. Nikt ci nie odpowiedział, nikt się z tobą nie przywitał. Szedłeś przed siebie, aż do napotkania pierwszych trupów. Wtedy twój oddech naprawdę przyspieszył, krzyk wydostał się z twojego gardła. Zacząłeś biec. Biec, by jak najszybciej spotkać kogoś żywego, kogoś kto cię ochroni. Jednak na nic się to zdało, na swojej drodze spotykałeś same trupy, pod twoimi stopami płynęła krew. Gdy już wiedziałeś, że nikogo tu nie spotkasz, zacząłeś biec do domu. Otworzyłeś błyskawicznie drzwi wołając rodziców. Nikt ci nie odpowiedział, a gdy tak się stało, zacząłeś wołać moje imię. Twój krzyk był straszny. Z pewnością byłby w stanie złamać nie jedno serce. Jednak ja nie mogłem się do ciebie odezwać, bo nie mogłem cię uspokoić. Musisz sam przyjść tu i to zobaczyć. Kiedy nie usłyszałeś mojego głosu, zacząłeś krzyczeć przeraźliwiej, zacząłeś bać się bardziej.

Diacetylmorphine ~ Itachi x Sasuke (Itasasu)Where stories live. Discover now