Rozdział 4: Mutacja

615 57 5
                                    

Mojej rodzinie i Adamowi udało się wreszcie częściowo mnie uspokoić. Wytłumaczyli mi na spokojnie, że moja babcia nie umrze, a przynajmniej nie tak szybko, jak myślałam. Raka, którego miała, dało się leczyć. Była więc nadzieja.

 Wyszliśmy z domu i Adam, w ramach pocieszenia, zaproponował, żebyśmy poszli na pizzę. Zgodziłam się.

Zaszliśmy do pizzerii na obrzeżach miasta, naszej ulubionej, do której zwykle chodziliśmy dwa lub trzy razy w miesiącu. Zajęliśmy stolik pod oknem. Jedna z młodych, niezwykle urodziwych kelnerek przyniosła nam menu. Uśmiechnęłam się do Adama i lekko przechyliłam głowę w jej stronę, aby mój przyjaciel zwrócił na nią uwagę, ale bezskutecznie.

- To co zwykle? - zapytał chłopak, nawet nie otwierając karty.

Spojrzałam na wróżkę. Nie miałam pojęcia, czy będzie chciała jeść taką pizzę, jaką my zawsze jemy. Postanowiłam pozostawić jej wybór.

- Niech Phecda zdecyduje - oświadczyłam na głos, a Adam się skrzywił. Nie miałam pojęcia, skąd wzięła się u niego taka niechęć do dziewczyny. W końcu była normalną nastolatką, taką samą, jak my. A przynajmniej wydawała się taka dla ludzi, którzy nie wiedzieli, kim tak naprawdę jest.

Phecda otworzyła menu na przypadkowej i pokazała palcem na pierwszą pizzę, jaka rzuciła się jej w oczy. Była to promocyjna pizza z kukurydzą i boczkiem. Ja co prawda lubiłam obydwa te składniki, ale wiedziałam, że Adam nienawidził kukurydzy. Nie zaprotestował jednak, gdy Phecda pokazała mu numer 17. Poszedł do lady, żeby zamówić pizzę.

W tym czasie ja obróciłam się w stronę okna i zaczęłam obserwować ludzi na ulicy. Obojętnie oglądając, jak chodzą po mieście w tylko sobie znanych kierunkach, poczułam nagle, że ja sama jestem obserwowana.

Obróciłam się z powrotem do Phecdy. Dziewczyna wlepiała we mnie swoje przerażająco głębokie oczy, świdrowała mi umysł dzięki małym, białym punkcikom, i chyba była zawiedziona, bo nie działo się w nim teraz nic ciekawego. Dłonią dałam jej znak, żeby przestała; dotknęłam sobie skroni. Dziewczyna od razu wyłączyła czytanie w myślach, jednak wciąż patrzyła na mnie przenikliwym wzrokiem.

W pewnym momencie otrząsnęłam się, bo przeszedł mnie dreszcz zimna. Widząc to Phecda wyciągnęła dłoń spod stołu i położyła ją na mojej ręce. Zaplotła swoje palce o moje i na chwilę zamknęła oczy.

Jej ręka niemal natychmiastowo zrobiła się gorąca; poczułam, jak ciepło przenosi się w górę po moim ramieniu i wędruje przez całe moje ciało. Wydawało mi się, że dziewczyna przekazuje mi w pewien sposób swoją energię. Dziwna metoda zadziałała. Przestało mi być zimno. Spojrzałam na nią z wdzięcznością i zdumieniem. Ciekawe, ile jeszcze sekretów miała przede mną, co jeszcze umiała robić, czego nie umieli zwykli ludzie. 

Popatrzyłam na dłoń Phecdy na mojej ręce. Nie było mi już zimno, ale dziewczyna nadal ją tam trzymała. Lekko przechyliłam dłoń, by chude palce dziewczyny znalazły się pomiędzy moimi. Dobrze, że nie czytała mi już teraz w myślach, bo mogłaby dowiedzieć się, jak bardzo mi się to spodobało. Nie chciałam, by zabierała rękę. Miała niezwykle delikatną skórę, przyjemną w dotyku. 

Przyłapałam się na takich myślach dokładnie w chwili, kiedy Adam podszedł do stolika. Szybko cofnęłam dłoń; on jednak zauważył, że dotykałam nią bladych palców Phecdy.

- Nie spoufalaj się z nią tak. Nie wiadomo, kim ona jest. - oświadczył ozięble.

Dziewczyna spojrzała na niego bez cienia emocji na twarzy. Zamknęła na chwilę oczy, a gdy je znowu otworzyła, dookoła jej źrenic na powrót pojawiły się białe plamki. Czytała myśli Adama. Ciekawiło mnie, czy jednocześnie słyszała też moje.

- Może ty jeszcze jej nie znasz. Mi się już przedstawiła. - powiedziałam chłopakowi. Phecda spojrzała na mnie z niepokojem.

Spokojnie, pomyślałam. Powiem mu jakąś zmyśloną historię, albo okrojoną prawdę.

- Tak? Więc co robiła w tym koszu?

- Szukała jedzenia. Była głodna.

Adam spojrzał na mnie z wyrzutem.

- Nie o to mi chodziło. Skąd się tam wzięła? I czemu miała na sobie te dziwaczne skrzydła? - zapytał chłopak, zerkając przelotnie na dziewczynę. Ciekawiło mnie, o czym teraz myślał. Nie miałam jednak takich zdolności jak Phecda i nie mogłam tego w żaden sposób sprawdzić.

- Wyrzucili ją z laboratorium. Tam się urodziła i tam do tego czasu była przetrzymywana. A te skrzydła... - przerwałam na chwilę i pochyliłam się nad stolikiem. Adam automatycznie zrobił to samo. - One są prawdziwe - dodałam szeptem. - To mutacja. 

Nie mogłam powiedzieć Adamowi prawdy, bo Phecda poprosiła mnie, bym tego nie robiła. Dlatego ujawniłam mu tylko część sekretu, maskując go kilkoma drobnymi kłamstwami. Dziewczyna nie urodziła się w laboratorium. Nigdy nawet żadnego nie widziała. Skrzydła nie pojawiły się na jej plecach w wyniku mutacji. Ale były prawdziwe - w tym przypadku nie skłamałam. 

Chłopak zaśmiał się.

- Nie wiem dlaczego, ale robisz ze mnie debila. Nie podoba mi się ta dziewczyna, więc skoro coś wiesz na jej temat, to to powiedz, ale mnie nie okłamuj. Z jakiego laboratorium ją wyrzucili? Nie ma takich miejsc w okolicy. 

Adam był bardzo bezpośredni, mówił to, co myślał, lecz Phecda chyba się o to nie obraziła, bo nadal obserwowała go z taką samą powagą jak do tej pory.

- Ona naprawdę ma skrzydła. Pokaż mu, Phecdo. - powiedziałam, patrząc na dziewczynę.

Ta najwidoczniej zaufała mi już na tyle, żeby wiedzieć, że jeśli ja uważam jakiś pomysł za dobry, to rzeczywiście jest on dobry.

Podciągnęła moją koszulkę do góry i na moment pokazała Adamowi maleńki fragment swojego skrzydła, zaraz jednak schowała go z powrotem z obawy przed innymi ludźmi w restauracji.

Chłopak wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Przenosił wzrok to na mnie, to na Phecdę, oczekując, że któraś powie „żartujemy", ale żadna tego nie zrobiła. Adam zaśmiał się nerwowo.

- Chodź ze mną - powiedział.

Wstałam niepewnie i ruszyłam za nim w stronę łazienek. Kiedy już tam zaszliśmy, chłopak złapał mnie niespodziewanie za ramiona.

- Klara, czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie to szczęście, że ją spotkaliśmy? - zapytał szeptem, ale z wielkim entuzjazmem. - Tak rzadkie mutacje fascynują ludzi. Do tego dziewczyna jest wysoka; zrobimy z niej modelkę i zbijemy fortunę!

Nie mogłam uwierzyć, że Adam w ogóle wypowiedział te słowa. Spojrzałam na Phecdę, a później z powrotem na niego.

- Żartujesz sobie? - zapytałam, bo chłopak często mówił z sarkazmem i ciężko było odróżnić, kiedy go używał, a kiedy nie. Miałam nadzieję, że tym razem był to tylko jeden z jego głupich dowcipów.

- Klara, pomyśl tylko; przecież ona przyniesie nam więcej kasy niż cokolwiek innego! Nie możemy przepuścić takiej okazji! - Adam mówił z coraz większym zapałem, a ja nie mogłam uwierzyć, że to właśnie on - mój najlepszy przyjaciel - wypowiadał te słowa.

Spojrzałam znowu na Phecdę. Jak on w ogóle mógł wpaść na taki pomysł? Dziewczyna w istocie miała niespotykaną urodę, ale dla chłopaka była to jej jedyna cecha. Widział w niej maszynkę do zarabiania pieniędzy, a nie istotę, która myśli, czuje, ma swoje prawa. Chciał zbić fortunę na czyjejś mutacji, zupełnie jak w dawnych cyrkach dziwadeł, gdzie bogaci ludzie płacili, by zobaczyć bliźnięta syjamskie lub kobiety z trzema piersiami. Czy mój najlepszy przyjaciel naprawdę był takim człowiekiem? Podłym wyzyskiwaczem?

W moich oczach pojawiły się łzy. Adam jednak za bardzo wpatrywał się w Phecdę, czy raczej pieniądze, które w niej widział, i nawet tego nie zauważył. Obróciłam się tyłem do niego i wróciłam do stolika. Chłopak próbował złapać mnie za rękę i zawołać z powrotem do siebie, ale ja go zignorowałam.

- Chodź, Phecda - powiedziałam do dziewczyny. Ta posłusznie wstała i poszła za mną. Adam wrócił do naszego stolika; przez chwilę usiłował nas zatrzymać, jednak bezskutecznie. Zdenerwował mnie. Nigdy taki nie był; nie traktował ludzi przedmiotowo. Zawiodłam się na nim. Chciałam, żeby przemyślał to, co powiedział, więc zostawiłam go samego na jakiś czas.

Wyszłam z Phecdą z lokalu i poszłam przed siebie, a dziewczyna podreptała za mną.

You're my fairytale (lgbt)Where stories live. Discover now