Rozdział 34

194 18 70
                                    

Jeszcze miesiąc temu powiedziałbym, że nie potrzebowałam nikogo, kto byłby obok mnie. Samotności wydawała mi się najbardziej odpowiednia dla mnie. Podczas naszych pierwszych spotkań z Johnem, naprawdę nie mogłam doczekać się, aż chłopak sobie pójdzie. Wolałam towarzystwo swoich słuchawek i grającej w nich melodii, niż jakiejkolwiek osoby.

Stara ja powiedziałaby pewnie, że zwariowałam, ale teraz cieszyłam się, że chłopak wtedy sobie nie odpuścił. Wiedziałam, że gdy uda mi się opanować moją moc, albo nawet gdy wrócimy do Driffield, nasz kontakt mocno się ograniczy. Ja nie będę go już potrzebować, a on nie będzie mieć powodu, by się ze mną spotykać. Jeszcze niedawno czekałam na ten moment, ale teraz wywoływał u mnie smutek.

Równie szalone było dla mnie to, jak w zaledwie kilka tygodni niebieskooki zdołał zburzyć mój mur, którym chroniłam się przed emocjami. Może nie całkowicie, ale na pewno dawniej nie pozwoliłabym, by ktokolwiek zobaczył moje łzy, czy nawet uśmiech. Naprawdę w niego nie wierzyłam. Nie wiedziałam tylko, czy to zmiana na lepsze, czy gorsze.

Idąc za chłopakiem ze wzrokiem wpatrzonym w jego plecy, czułam spokój, choć według Johna roztaczał on wokół siebie niebezpieczną aurę. Ja jednak wcale jej nie widziałam, mogłabym nawet powiedzieć, że to właśnie radość rozrzucał wokół siebie. Nie bez powodu był nazywany przeze mnie jednorożcem. Mogło to być też za sprawą tego, że żadne ze stworzeń nie potrafiło mnie już wystraszyć swoją naturą. Demony, upadli, potwory spod łóżka, to wszystko było mi znajome.

Chłopak idący przede mną odwrócił się, by upewnić się, że nadal za nim podążałam. Lecz widząc mnie niedaleko siebie, uśmiechnął się i zaczekał, aż zrównam z nim krok. Dopiero po tym kontynuował swoją wędrówkę. Lecz wciąż się nie odezwał. Szliśmy w przyjemnej ciszy. Takiej, jaką uwielbiałam. Rozmowy mogłyby wszystko zniszczyć.

Zerknęłam ukradkiem na twarz chłopaka. Wyglądał, jakby toczył ze sobą rozmowę w głowie, ale jednocześnie gdyby jakieś zwierzę wyskoczyło nam na drogę, od razu by zareagował. Leśna ścieżka prowadząca po zboczu góry, mogła szykować wiele niespodzianek. On jednak doskonale o tym wiedział. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Chyba nie tylko dla mnie las był jak drugi dom.

Jakby się nad tym dłużej zastanowić, to właśnie w podobnym miejscu spotkałam go po raz drugi i to właśnie przesądziło o początku naszych spotkań. Nie wyglądał na zagubionego, nawet jeśli znajdowaliśmy się wtedy z daleka od ścieżki. Nic dziwnego, w końcu był upadłym i gdzieś musiał wypuszczać swoją naturę spod przykrycia. Miasto raczej nie wchodziło w grę z oczywistych powodów.

Nasza wędrówka stanęła pod znakiem zapytania, gdy natrafiliśmy na skalną ścianą. Nie była ona wysoka, ale wystarczająca, by sprawiała utrudnienie w naszej wyprawie. John jednak nie wyglądał, jakby miało go to powstrzymać. Bez problemu zaczął wspinać się po wystających kamieniach i po chwili stał już na górze, rzucając mi wyzywające spojrzenie.

Przewróciłam oczami na jego pomysły. Był szalony. Choć czy ja również taka nie byłam, skoro bez żadnych sprzeciwów, podeszłam do ściany? Złapałam za wystający kawałek skały, a wzrokiem odnalazłam dziurę, w którą mogłam włożyć stopę. Uniosłam się wyżej i miałam wrażenie, jakby wspinała się na szczyt ogromnej góry, a tak naprawdę wisiałam zaledwie metr nad ziemią. Rozejrzałam się, by odszukać kolejną skałę, której mogłam się chwycić, jednocześnie próbując przypomnieć sobie, jak robił to brunet. Wyciągnęłam do wystającego kamienia rękę, a gdy go złapałam, pojęłam, że nie miałam jak się na niej podciągnąć. Nawet jeśli by mi się udało, to nie wiedziałam, gdzie miałabym oprzeć stopy. Do tego ręka, którą się trzymałam, zaczynała poddawać się bez mojej zgody.

Myślałam już, czy nie zeskoczyć z powrotem na ziemię, ale nagle poczułam jak ognistowłosy łapie mnie za nadgarstek. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale on tylko uśmiechnął się do mnie zadziornie. Miał szczęście, że włożył rękawiczki. Wymieniliśmy się dniami, w których mieliśmy okrycie na rękach. Raz on, raz ja. Tak było bezpieczniej. Oczywiście nie od razu się zgodziłam, ale powoli zaczynałam dochodzić do wniosku, że z nim nie dało się wygrać, Jak widać jego upartość się opłacała.

Kolor Jej DuszyOù les histoires vivent. Découvrez maintenant