Rozdział 36

184 15 49
                                    

Nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek przyznam otwarcie, iż jeden roześmiany jednorożec może odmienić moje życie. O dziwo na lepsze. Zawsze sądziłam, że wszystko, co miało w sobie radość, było przesadnie wyolbrzymione. Sama pilnowałam się, by nie okazywać takich emocji. A tu nagle pojawił się pewien niebieskooki brunet i zmienił całkowicie moje spojrzenie na świat. Nie od razu. Musiał być w tym wyjątkowo uparty i cierpliwy, ale chyba się opłacało. Mógł być w jakimś stopniu z siebie dumny, a uśmiech na jego twarzy, nie pozwolił mi temu zaprzeczyć.

— No dawaj, spróbuj jeszcze raz — zachęcał mnie w dalszym ciągu, nawet pomimo tego, że jego dłonie były całe czerwone. — Nie myśl o tym, już to ustaliliśmy, że tylko twój strach powoduje aktywację zdolności.

Spojrzałam niepewnie na jego wyciągnięta dłoń. Lecz prędko uniosłam wzrok, mając nadzieję, że jednak zrezygnuje. Ale nic na to nie wskazywało. Mało tego, on naprawdę był gotowy zrobić wszystko, bym tylko ponownie złapała go za dłoń. Nawet jeśli miałby skończyć z poparzeniem trzeciego stopnia.

Zamknęłam oczy, wiedząc, że nie da mi spokoju, jeśli się nie zgodzę. Starałam przypomnieć sobie, co czułam w momencie, kiedy udało mi się złapać róże u babci. Odtwarzałam tę scenę w myślach setki razy, lecz za każdym razem z takim samym skutkiem. Ostatecznie i tak bałam się, że coś pójdzie nie tak i właśnie to się działo.

— Nie myśl o tym — powtórzył szeptem brunet.

Łatwo powiedzieć.

Już nawet nie musiałam na niego patrzeć, by widzieć, jak uśmiecha się szeroko od ucha do ucha. Jego roześmiane niebieskie tęczówki wyryły się w mojej pamięci do tego stopnia, że ciągle gdy zamykałam oczy, widziałam je przed sobą. Ale z jakiegoś powodu działały na mnie uspokajająco, więc gdy i tym razem widziałam je pomiędzy ciemnością, nie starałam się ich pozbyć. Pozwoliłam się im poprowadzić.

Myśląc tylko o głębokim błękicie, wyciągnęłam dłoń przed siebie do momentu, aż nie poczułam, jak moje palce stykają się z tymi chłopaka. Nie myślałam o niczym innym jak o jego oczach, choć wątpliwości wciskały się do mojej głowy, to jakoś zatrzymywały się odgonione przez chłopaka, który pewniej złapał za moje dłonie.

Czułam jego szorstką skórę na palcach. Było to dla mnie całkowicie nowe doświadczenie. Nigdy nie poświęcałam temu uwagi. Nie, żebym miał wiele okazji do tego, ale jednak teraz zaczęłam o tym myśleć.

— Otwórz oczy — poprosił John, wciąż pozostając przy szepcie.

Jak zahipnotyzowana uchyliłam powieki. Pierwsze co zdobyło moją uwagę, były same nasze dłonie, które tkwiły we wzajemnym uścisku i nie wyglądało na to, jakby na skórze chłopaka pokazały się nowe ślady mojej mocy. Może nawet stare rany były mniej czerwone. Albo to tylko moja wyobraźnia, gdy zbyt bardzo podekscytowałam się tym, iż mi się udało.

Uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok, a w momencie gdy już miałam ponownie pomyśleć o tym co może się stać jeśli moja moc się aktywuje, chłopak zapalił nad naszymi dłońmi swój płomyk, który po chwili zmienił kształt na małego rudzika. Uniosłam na niego wzrok, napotykając pełne zadowolenie i dumy spojrzenie niebieskich tęczówek. Przewróciłam na to oczami, ale wcale nie z irytacji, a z tego, że nawet w takiej chwili zdołał poprowadzić moje myśli we właściwym kierunku.

Ognisty ptak wyleciał do góry, lecz prędko po tym rozpłynął się w powietrze. Nie musiałam długo czekać, aż jego miejsce zajął kolejny, tym razem ten prawdziwy. Rudzik ćwierkał szczęśliwie i poszybował po niebie, co chwilę przelatując nad naszymi głowami.

— Myślę, że chce naszego towarzystwa — odezwał się nagle John, zwracając na siebie moją uwagę.

Spojrzałam na bruneta, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, nie musiał nic mówić, bym wiedziała, co miał na myśli. Moja mina od razu zrzedła, ale nawet to nie powstrzymało go przed tym, by rozłożyć swoje skrzydła i zanim się obejrzałam, wziął mnie na ręce, nie pytając wcale o pozwolenie. Nawet nie miałam okazji, by się odezwać, bo od razu wybił się w powietrze. Natychmiast złapałam się jego szyi, bojąc się, że spadnę, ale nawet nie byłam tego bliska, chłopak trzymał mnie w stabilnym uścisku. Choć ta wysokość przyprawiała mnie o zawroty głowy, to nie mogłam się powstrzymać, by nie zerkać co chwilę w dół, podziwiając korony drzew z lotu ptaka. Mogłabym dalej udawać, że nic nie robiło to na mnie wrażenia, ale coś takiego było dla mnie całkowicie nieosiągalne, a jednak stało się. Nie wyobrażałam sobie, że mogłam kiedyś szybować nad lasem, a tym bardziej że będę tkwić w czyichś ramionach.

Kolor Jej DuszyWhere stories live. Discover now